Pełnia szczęścia
Część 2
Rozdział 14: Wszystko się zmienia
Cztery lata później.
To już ten czas. Tak długo na to
czekała – myślała o tym od wielu miesięcy każdego pojedynczego dnia: niemal bez
przerwy. Teraz, prócz jawnego oczekiwania i podniecenia, czuła strach, jaki jej
jeszcze nie towarzyszył. Czy aby dobrze robiła? A może już dawno jest po
wszystkim, a ona tylko się wygłupi? Ręce jej drżały, a dłonie wędrowały do ust.
Starała się jednak nie obgryzać paznokci, wiedziała, że to okropny nawyk.
Próbowała się od tego odzwyczaić – dawne życie w stresie ją tego
nauczyło.
Podeszła do swojej szafy,
otworzyła najbliższe drzwiczki i stamtąd wyjęła kupkę równo złożonych ubrań.
Włożyła je do granatowej torby podróżnej. Postąpiła tak jeszcze kilka razy – aż
do opróżnienia mebla. Mimo, że bagaż nie był największych rozmiarów, to
wszystko się do niego mieściło bez najmniejszych problemów. Lecz czemu się tu
dziwić: miała mistrzostwo w rzucaniu zaklęcia zmniejszająco-zwiększającego.
Używała go naprawdę wiele razy i była pewna, że jeszcze je zastosuje.
Spakowanie się nie zajęło jej
wiele czasu. Do odlotu świstoklika miała jeszcze prawie godzinę. Przysiadła na
pościelonym łóżku, a spod bluzki wyjęła tani łańcuszek w kształcie serduszka.
Od paru lat zawsze miała go przy sobie, nie zdejmując nigdy ze swojej szyi.
Otworzyła go. Z jednej strony widniało ruszające się zdjęcie niemowlęcia w
niebieskich śpioszkach. Miało piękne, jasne oczy, które co jakiś czas
przymykało – prawdopodobnie z zamiarem zaśnięcia. Druga połowa wisiorka była
pusta. Nie miała zamiaru jej zapełniać. Wszystkie zdjęcia, które naprawdę zawsze
chciała mieć przy sobie, zostały w nim umieszczone.
Popatrzyła na dziecko czułym
spojrzeniem. Nigdy za nikim tak nie tęskniła w całym swoim życiu, tak jak
za nim. Wciąż myślała nad tym, jak teraz wygląda – bo to, że w ciągu tych
czterech lat chłopiec zmienił się nie do poznania, było oczywiste – jaki ma
charakter, czy jest szczęśliwy, co lubi robić. Ciekawiło ją również, jak z rolą
taty poradził sobie ojciec dziecka i czy w ogóle ją przyjął. Możliwość ta
zawsze doprowadzała ją do skrętu żołądka, dlatego starała się jej nie rozważać.
Wiedziała, że mężczyzna na początku na pewno stawił jej czoła. Pisano o tym w
gazetach. Potem jednak nie było żadnych wiadomości o nim. Może zagroził
wszystkim dziennikarzom, że jeśli jeszcze raz o nim napiszą, to stanie się im
krzywda? Wiedziała, że nie miałby przed tym żadnych oporów. Może faktycznie nie
podołał wychowaniu dziecka? Wtedy nie mogłaby mieć do niego żadnych pretensji,
sama przecież się tego nie podjęła. Mimo wszystko miała w sobie nadzieję, że
swoją rolę przyjął.
W jej oczach zebrały się łzy.
Przecież tak bardzo pragnęłaby zaopiekować się własnym synem. Uniemożliwił jej
to brak środków do życia. Nie chciała skazywać dziecka na życie w okropnych
warunkach lub pozwolić na śmierć głodową w przyszłości. Ludzie powiadają, że
pieniądze szczęścia nie dają, ale kiedy ich nie masz, wszystko wali się, jak
domek z kart. I tak zawaliło się jej życie. Odbudowanie go – choć nadal nie w
pełni – zajęło jej cztery lata. Prawdziwa rewolucja dopiero nadchodziła i to
właśnie ona ją przerażała. Jednak myśl, że prędzej czy później i tak musiałaby
się z nią zmierzyć, dodawała jej otuchy.
Kiedy dotarła do Australii,
zamieszkała w namiocie – dokładnie w tym samym, w którym wcześniej poszukiwała
horkruksów z Harry’m i Ronem. Nie stać jej było na wynajem mieszkania. Pierwszy
sukces na obcym kontynencie to w miarę szybkie znalezienie pracy. Nie
wiedziała, czy to los starał się jej wynagrodzić wcześniejsze utrudnienia, czy
może faktycznie poszczęściło jej się. Otrzymała zatrudnienie w Departamencie
Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Parę miesięcy później mogła przenieść
się z namiotu, co niesamowicie ułatwiło jej życie. Pozbyła się naprawdę wielu
problemów.
Potem swój czas dzieliła między
pracę, a szukanie rodziców. Okazało się to niezbyt prostym zadaniem. W
momentach krytycznych myślała, że nigdy jej się to nie uda. Jednakże po trzech
latach osiągnęła sukces. Od tamtej pory przestała wynajmować malutkie
mieszkanko w Sydney (gdzie – mimo że to nie stolica Australii – znajdowało się
tutejsze Ministerstwo Magii), a za to zamieszkała z rodzicami. Opowiedziała im
o wszystkim, co wydarzyło się w jej życiu ze szczegółami. Nie pominęła niczego,
nawet tematu dziecka. Opisywała im wojnę, ukończenie szkoły, ale to właśnie
temat jej syna stanowił najtrudniejszą rzecz do przedstawienia. Nie potępili
jej zachowania, choć nie kryli zaskoczenia.
Wróciłaby do Anglii już wtedy.
Musiała jednak ukończyć kampanię prowadzoną przez jej departament. Teraz już
miała wolną rękę. Odeszła z pracy kilka dni temu.
Pukanie wyrwało ją z
zamyślenia.
– Proszę – powiedziała. Szybko
zamknęła wisiorek, lecz nie zdążyła schować go ponownie pod bluzkę.
Jej mama weszła do środka.
Uśmiechnęła się na widok siedzącej na łóżku córki. Doskonale wiedziała, że
przed chwilą oglądała zdjęcie jej wnuka. Musiała przyznać, że to naprawdę
piękne dziecko, choć nie przypominało swojej matki ani trochę. Miała nadzieję,
że z wiekiem cechy Hermiony uwidocznią się u niego bardziej. Liczyła na to,
zwłaszcza, że znała charakter ojca chłopca jeszcze z opowiadań córki z czasów,
kiedy uczęszczała do Hogwartu.
– Jesteś głodna? Może zjadłabyś
coś przed podróżą... – zaproponowała pani Granger.
– Mamo, to zaledwie kilka sekund –
stwierdziła kobieta. – Poza tym jestem pewna, że Ginny będzie próbowała wpakować
we mnie tonę jedzenia. Wiesz, jacy są Weasleyowie.
– Wiem – odpowiedziała pani
Granger. – Tylko uważaj tam na siebie – rzekła siadając obok córki. – I czym
prędzej szukaj kontaktu ze Scorpiusem.
– Boję się – przyznała po chwili
Hermiona. Mama złapała ją za dłoń w akcie wsparcia. – A co jeżeli jego ojciec
nawet nie pozwoli mi na niego spojrzeć? Po tym co zrobiłam, wcale nie
zdziwiłabym się, gdyby tak się stało. Boję się, że Scorpius mnie nie pokocha.
Kto by chciał taką matkę jak ja...
Odrzucenie to coś, co
prześladowało Hermionę w najgorszych snach. Ogarniało ją przerażenie na samą
myśl o nim; choć o wiele gorzej się czuła, gdy uświadamiała sobie, że na nie
zasługiwała. Przecież sama odrzuciła swojego syna. Nie chciała tego, ale
musiała to zrobić.
– Nie ma idealnych matek. Ja
zapomniałam nauczyć cię, na czym polega koleżeństwo. Nauczyłam cię
pracowitości, systematyczności, uczciwości, troski, ale o tym zapomniałam.
Dobrze, że rozsądna z ciebie dziewczyna i sama sobie z tym poradziłaś, zanim
stało się za późno. Ale początki proste nie były, prawda? Sama mówiłaś, że na
starcie nikt w szkole cię nie lubił, a gdyby nie Harry i Ron...
– Tak, pamiętam to. – Uśmiechnęła
się delikatnie. Czasem zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie
atak trolla w łazience podczas Nocy Duchów. Czy zakumplowałaby się z chłopakami
w innych okolicznościach? A może ich losy nigdy by się nie przecięły? To
intrygujące, ale nie mogła jednoznacznie stwierdzić, jak wyglądałoby jej życie.
Każda najmniejsza decyzja mogła zmienić jego bieg.
– To moje niedociągnięcia w
wychowywaniu ciebie. I widzisz, nie ma mam idealnych. Ty też taka nie będziesz,
ale wciąż możesz postarać się o to, by popracować nad tym i stać się jak
najlepszą. I wierzę, że ci się to uda.
Kobieta przytuliła się do swojej
rodzicielki. Tak wiele jej zawdzięczała, ale nie potrafiła ubrać tego w słowa,
nie w tej chwili.
.*.*.*.
Wstające powoli słońce obudziło
młodego mężczyznę. Przeciągnął się i mając świadomość, jak niewiele czasu mu
pozostało, wstał z wygodnego łóżka. Czym prędzej ubrał się – oczywiście
elegancko, jak miał w zwyczaju chodzić do pracy – a jednym prostym zaklęciem
pościelił legowisko. Potem pognał do kuchni, aby przygotować śniadanie.
Wiedział, że skrzaty chętnie by go w tym wyręczyły, ale taka była zasada
ustalona przez drugiego lokatora. Dla dobrego przykładu wolał jej przestrzegać
– tym bardziej, że sam przestrzegania zasad wymagał. I poza tym lubił to robić,
bo w tym domu postrzegano go jako mistrza śniadań.
Chwilę później do pomieszczenia wkroczył
najmłodszy z mieszkańców. Jak na chłopca w swoim wieku, był całkiem wysoki i
niesamowicie szczupły, choć ilość jedzenia jaką potrafił pochłonąć nie
wskazywała na to. Wyglądał prawie tak samo, jak jego ojciec – miał te same
oczy, uśmiech, nos, uszy, nawet włosy układały się w identyczny sposób. Różnił
ich tylko kolor fryzury. Chłopczyk nie mógł pochwalić się malfoyowskim blondem,
gdyż był szatynem. W ręce trzymał swojego starego, ulubionego pluszaka, którego
otrzymał w prezencie od pani Christine, jego obecnej sekretarki. Wcześniej
należał do najmłodszego syna kobiety – nic więc dziwnego, że wiele przeżył.
Zabawka ta charakteryzowała się prostotą i szwem wzdłuż brzucha. Mimo to miś
Teddy to ukochana maskotka dziecka i choć posiadał mnóstwo innych pluszaków,
tego lubił najbardziej. Z nim sypiał i bawił się w domu.
Roztrzepany i rozespany chłopiec
podszedł do swojego taty. Mężczyzna kucnął, aby młody mógł się do niego
przytulić; robili tak co ranek.
– Cześć, tatusiu – mruknął jak
zwykle na przywitanie.
– Dzień dobry, Scorpiusie. Jak ci
się spało?
– Dobrze, tato – rzekł krótko. –
Co dziś na śniadanie?
– Owsianka – odparł pogodnie
Draco, zerkając na dziecko.
W jednej chwili na jego twarzy
pojawił się grymas i prawdopodobnie ze złości ścisnął pluszaka. Jednak gdy
tylko przypomniał sobie, że właśnie trzyma Teddy'ego, jego uścisk zelżał. Wciąż
jednak minę miał nietęgą. Zwykle się obrażał, kiedy musiał zjeść coś, za czym
nie przepadał: a owsianki nienawidził całym swoim sercem.
– Ja nie chcę... – mruknął z
niezadowoleniem.
– Musisz jeść zdrowe rzeczy,
chcesz być duży?
Nie doczekał się odpowiedzi.
Westchnął przeciągle.
– Żartowałem – przyznał po chwili
mężczyzna. – Dzisiaj jest jajecznica. Ale musisz wiedzieć, że jutro naprawdę
czeka cię owsianka. Dawno jej nie jadłeś, a przecież jest taka zdrowa. Każdy
dobry gracz quidditcha je owsiankę.
Scorpius wdrapał się na swoje
miejsce przy stole – czyli na jedyne krzesło spoza kompletu, wysokie do tego
stopnia, aby chłopiec swobodnie sięgał do stołu. Draco podał mu talerzyk ze
śniadaniem, a chwilę później usiadł obok niego.
Potem ubrał chłopca w czyste
spodenki i koszulkę z uroczą sówką. Uczesał jeszcze jego czuprynę, choć wiedział,
że niedługo znów będzie potargana. Draco w młodości bardzo tego nie lubił; stąd
jego włosy zaczesywane do tyłu zawsze wspierane były przez żel.
O siódmej czterdzieści rozległ się
dzwonek do drzwi. Draco otworzył czekającej po drugiej stronie i serdecznie
zaprosił ją do środka. Przyszła w idealnym momencie, ponieważ właśnie skończył
pogadankę o zachowaniu Scorpiusa, kiedy był pod opieką niani. Pani Louisa miała
tego dnia po raz pierwszy opiekować się chłopcem. Malfoy przeczuwał, że jego
wywód pewnie nie poskutkuje, a nowa niania wytrzyma parę dni.
Scorpius to naprawdę cudowne
dziecko i Draco kochał go ponad życie. Nie znał jego matki, mimo że przez
pierwsze dwa lata ciągle rozmyślał o jej tożsamości. Nie potrafił określić,
która z kobiet urodziła jego syna – nawet nie pamiętał imion dziewczyn, z
którymi spędził noc, nie mówiąc o tym, z którymi się zabezpieczał. I nie
pomagał mu fakt, że Scorpius prawdopodobnie urodził się na krótko przed
terminem, co wyjaśniałoby, dlaczego był taki drobny. To nie pozwalało mu
określić dokładnie, kiedy doszło do zapłodnienia. I choć miał swoje
podejrzenia, to i tak nie mógł ich sprawdzić. Dlatego dał sobie spokój z
rozmyślaniem nad czymś, co i tak nie miało swojego rozwiązania. Każde jego
przemyślenie zostawiał tylko dla siebie. Postanowił za to całkowicie skupić się
na swoim synu. To taki kochany smyk. Nie przespał wielu nocy, towarzyszył mu w
każdej chorobie, przewijał setki razy... Ale nie wyobrażał sobie, że miałby
tego nie robić. Wychowywanie i patrzenie na rozwój dziecka to niesamowite
doświadczenie. Każde nowe osiągnięcie syna było dla niego powodem do dumy –
choć najlepiej wspominał dzień, w którym pierwszy raz nazwał go tatą. Na samym
początku z tyłu głowy towarzyszyły mu myśli „A co, jeśli to nie ja jestem jego ojcem?”,
lecz szybko minęły. Wystarczyło, że Astoria porównała jego zdjęcie z
dzieciństwa ze śpiącym Scorpiusem. Nawet leżeli w tej samej pozycji, nie mówiąc
o minie i ogólnym wyglądzie. Nawet oczy miał takie same jak on. Tu nie było
mowy o pomyłce.
Wraz z tym jak Scorpius dorastał,
coraz bardziej przypominał Draco samego siebie. Nie tylko z wyglądu, ale także
z charakteru; chłopca charakteryzowała niezwykła inteligencja, spryt i
upartość. Jeżeli młody coś sobie postanowił, tak właśnie miało być. Żadna inna
możliwość nie wchodziła w grę. Stąd niesamowite problemy ze znalezieniem niani.
Gdyby nie pomoc Teodora i Astorii,
Draco na pewno nie poradziłby sobie sam. Tego był pewien. Dziewczyna specjalnie
zwolniła się ze swojej dawnej pracy, aby móc zaopiekować się Scorpiusem i
nauczyć Draco wszystkiego. Teodor objął stery w firmie, co kosztowało go
niezwykle dużo czasu, a wtedy Malfoy z panną Greengrass chłonął wiedzę na temat
tego, jak obchodzić się z takim maluszkiem. Początki nie należały do
najprostszych, ale z czasem blondyn nabrał wprawy. Astoria została również
nianią dla małego, aby Draco choć parę godzin mógł spędzić w pracy i pomóc
Nottowi. Mały bardzo przywiązał się do swojej cioci, którą traktował niemal jak
mamę. Draco dbał jednak, żeby zawsze miał świadomość, że Astoria to tylko jego
ciotka, nikt więcej. Nie chciał, aby chłopiec szukał w niej fałszywej matki.
Wiedział, że Scorpius prędzej czy później oczuje brak mamy i dlatego pilnował,
żeby nie robił sobie złudnych nadziei, że Astoria nią jest.
I tak sytuacja wyglądała przez
parę lat – uległa zmianie dopiero trzy miesiące temu, kiedy Astoria zaszła w
ciążę. Dziewczyna tak zachłannie pragnęła miłości i szukała jej, gdzie tylko
zdołała. A ona czekała na nią w najmniej spodziewanym momencie, w najmniej spodziewanej
osobie. W kimś, kto wspierał ją, gdy doznała wielkiego zawodu przez Martina i
nie pozwolił załamać się. Teodor skradł jej serce swoją dobrocią,
opiekuńczością i tym, że przy nim zapominała o problemach. Początki nie były
proste – wciąż bała się, że jej uczucia nie zostaną odwzajemnione. Tyle lat
przyjaźnili się i wcale nie zdziwiłaby się, gdyby Nott traktował ją tylko jak
siostrę. A jednak Teodor także się w niej zakochał – i to do takiego stopnia,
że miała wrażenie, że kocha ją bardziej niż ona jego.
Draco nadal nikogo nie miał. Teraz
znalezienie partnerki to trudniejsza rzecz niż poprzednio. Musiał szukać
kobiety, która pokocha nie tylko jego, lecz także Scorpiusa. Narazie żadna,
którą spotkał nie myślała o nim poważnie – tak, rozważały go jako dobrą partię,
dopóki nie przypominały sobie o jego dziecku. Wtedy słuch o nich ginął. I
bardzo dobrze; to pokazywało mu, jak bardzo tym kobietom na nim zależało. W ten
sposób jeszcze nie popełnił żadnego błędu w sferach sercowych. A z tym musiał
uważać, bo nieodpowiednia wybranka mogłaby złamać aż dwa serca. Nie chciał,
żeby mały cierpiał przez niego.
Ostatnio Astoria odeszła z powodu
ciąży, co niesamowicie ugodziło w Scorpiusa. Chłopiec przyzwyczaił się do
opieki swojej cioci, jej zasad i towarzystwa. I tutaj budził się upór chłopca,
który starał się doprowadzić do powrotu panny Greengrass. Każda nowa niania
witana była płaczem i krzykiem. Tak też stało się tego ranka, kiedy na swój
pierwszy dzień przyszła pani Louisa. Chłopczyk niemal od razu, jak tylko zobaczył
kobietę, zaczął płakać. Draco starał się go uspokoić, jednak na nic się to
zdawało. Kiedy wychodził, jego syn wciąż ronił łzy i krzyczał, że chce ciocię,
tylko ją. Dla Malfoya to kolejna porażka – tłumaczył młodemu naprawdę wiele
razy, że Astoria nie może się już nim zajmować, bo będzie miała swojego
dzidziusia... Ale każda próba kończyła się fiaskiem.
Draco miał rację. Nowa niania po
jego powrocie była zmęczona, choć nastawiona dosyć pozytywnie do współpracy.
Najpewniej tak działała na nią płaca, jaką oferował. A nie były to małe
pieniądze.
– Początki zawsze są trudne,
proszę pana – rzekła tonem znawcy. Miała wiele lat doświadczenia w opiece nad
maluchami: może uda jej się dotrzeć do jego syna? – Wiem, bo już opiekowałam
się mnóstwem dzieci. Jak się mały przyzwyczai, to nie będzie już tak
reagował.
Malfoy uśmiechnął się, choć
wiedział swoje. Jeżeli nie dogada się ze Scorpiusem, to wytrzyma trzy dni,
potem zniknie. Zawsze tak to wyglądało, powoli przyzwyczaił się do takiego
obrotu spraw.
Paroma zaklęciami posprzątał
zabawki Scorpiusa. Chłopczyk zmęczony od płaczu miał zaczerwienione oczy. Draco
wziął go na ręce i przytulił.
– Jesteś śpiący? – spytał go.
Doskonale wiedział, że w ciągu kilku minut zaśnie.
– Nie, nie, tato, nie jestem –
zapewniał chłopiec.
– To nic, mała drzemka ci nie
zaszkodzi.
Zaniósł synka do jego pokoju i
został z nim, dopóki nie zasnął.
.*.*.
Po wylądowaniu niemal natychmiast
poczuła na swojej szyi uścisk. Hermiona po długiej, choć niewiarygodnie
szybkiej podróży, przez chwilę była otumaniona. Jednak kiedy już się
otrząsnęła, odzwzajemniła uścisk przyjaciółki. Chwilę później przywitała się
również z Harry'm i Ronem.
Jej przyjaciele... Tak dawno ich
nie widziała – ostatni raz ponad pół roku temu, kiedy złożyła im wizytę z
okazji Bożego Narodzenia. Ich życie w ciągu czterech lat także uległo
diametralnej zmianie.
Ron świetnie poradził sobie z
prowadzeniem ambasady w Niemczech. Poznał tam naprawdę wielu genialnych ludzi,
choć tylko na poziomie koleżeńskim. Nie spotkał żadnej kobiety, z którą
połączyłoby go romantyczne uczucie. Dlatego wciąż nosił uciążliwy przydomek
kawalera. Nie chciał jednak zakochiwać się na siłę, a prawdziwa miłość wymaga
czasu. Dlatego starał się myśleć tylko i wyłącznie w pozytywny sposób.
Weasley uzyskał sporo korzyści ze
swojego wyjazdu. Nie tylko poznał Niemcy i opanował język w stopniu niemal
idealnym. Poza dodatkowymi rozległymi kontaktami, poszczycić mógł się
pokaźniejszą skrytką w Gringottcie. Choć nie był materialistą, fakt ten doprowadzał
go do dumy. Zarobione pieniądze pozwoliły mu na wybudowanie małego domku w mało
znanym zakątku południowej Anglii. Oprócz tego kontynuował swoją karierę w
Ministerstwie Magii. Żyło mu się dobrze i nie myślał nad powrotem do Niemiec.
Polubił ten kraj, ale to tu miał rodzinę, przyjaciół. Nie chciał ich ponownie
opuszczać na tak długi okres czasu.
Ginny wraz z Harry'm mieli mniej
przyjemne wspomnienia z Ameryki. Potter w czasie jednej z akcji, został
poważnie ranny. Spędził w szpitalu w Waszyngtonie cztery miesiące, zanim mógł z
niego wyjść. Czarnomagiczna klątwa, którą oberwał w czasie łapania trójki
naprawdę niebezpiecznych śmierciożerców to dla niego ciężki przeciwnik, ale nie
była nie do pokonania. Po schorzeniu została tylko duża blizna na plecach, lecz
nic więcej. Za to sam Harry postanowił bardziej uważac w pracy, niż robił to do
tamtej pory. Swojej obietnicy trzymał się bardzo konsekwentnie, gdyż po
powrocie nigdy nie potrzebował hospitalizacji: swoimi ewentualnymi urazami
potrafił zaopiekować się sam.
Parę miesięcy po urazie Harry'ego
do szpitala trafiła Ginny. Dziewczyna odnosiła naprawdę ogromne sukcesy.
Jeszcze w roku, w którym podpisała umowę ze swoim klubem, została okrzyknięta
jednym z odkryć ostatnich miesięcy. Z czasem zapewniła sobie miejsce w
pierwszym składzie i niebywały szacunek wśród graczy innych klubów i miłośników
sportu. Na jednym z ważniejszych meczów w sezonie Ginny doznała kontuzji.
Nabawiła się jej przez upadek, który wcale nie wyglądał tak groźnie, jak się
skończył. W czasie, kiedy próbowała złapać kafla, dostała tłuczkiem w lewą
nogę, co doprowadziło do spadnięcia z miotły. Szczęście w nieszczęściu, że
leciała naprawdę nisko nad ziemią i dopiero zamierzała wznieść się na większą
wysokość.
Mimo to nogę miała złamaną w kilku
miejscach. Uraz był na tyle poważny, że nawet magia niewiele mogła zdziałać.
Oznaczało to koniec kariery sportowej dla Ginny. Mogła normalnie chodzić,
funkcjonować, ale nie ćwiczyć. Z początku serce ją bolało, kiedy odchodziła z
drużyny. Pogodziła się ze swoim losem, gdy dostała pracę w Żonglerze jako
dziennikarka sportowa. Nadal utrzymywała kontakty z dawnymi znajomymi, choć nie
tak zażyłe jak wcześniej. Radziła sobie na nowej posadzie bardzo dobrze, choć
brakowało jej aktywności fizycznej. Ale cóż, nie mogła przemęczać nogi, a gra
wiązała się z powrotem urazu. Do tego nie chciała dopuścić.
Niedługo po jej odejściu z Wil z
Waszyngtonu wrócili do Wielkiej Brytanii. Wciąż zajmowali swoje stare
mieszkanie. Ich życie póki co było spokojne, a chwile stresu przeżywali tylko w
czasie akcji Harry'ego.
Hermiona cieszyła się, że ich
widziała. Na początku miała zatrzymać się u Harry'ego i Ginny – tak jak kiedyś.
Tym razem zamierzała jednak szybko wynająć coś swojego. Ona także wróciła do
kraju na stałe: nie zamierzała więc siedzieć u nich do końca swojego życia.
Musiał nadejść czas, w którym się usamodzielni.
– Stęskniłam się za wami –
przyznała, uśmiechając się szeroko.
– Chodź, powinnaś coś zjeść.
Czekaliśmy tylko na ciebie – odezwał się Ron, któremu jak zwykle jedzenie
zajmowało co najmniej połowę myśli.
– Chyba wiesz, dokąd się
teleportować – zasugerował Harry, a kilka sekund później zniknął. Nie musiał
uważać, przecież stali pośrodku polany. Oprócz nich nikogo tu nie było, mógł
więc sobie na to pozwolić.
Po chwili znalazła się w tym samym
zaułku, do którego kiedyś teleportowała się niemal codziennie. Przechodząc
uliczkami Londynu, rozglądała się po okolicy, chłonąc ten obraz jak tylko
mogła. Nie zaszły tu prawie żadne zmiany. Tylko niektóre drzewa wydawały się
większe, znalazła parę nowych twarzy wśród sąsiadów. Nic więcej.
Zamieszkała w tym samym pokoju, co
poprzednio. Szybko się w nim zaklimatyzowała – w końcu już kiedyś go zajmowała.
Już następnego dnia zainteresowała
się ogłoszeniami dotyczącymi wynajmu mieszkań. Jako, że miała trochę
oszczędności, które dodatkowo zasilili jej rodzice, mogła najpierw zadbać o
swoje przyszłe cztery ściany, a nie pracę. Nią zamierzała pomartwić się
później. W miarę szybko znalazła parę interesujących ogłoszeń – ale nie do
końca wiedziała, czy to wina szczęścia, czy też jej pośpiechu i, co za tym
szło, dosyć okrojonych wymagań. Kilka najbliższych dni zerezerwowała jednak na
oglądanie lokum.
Wieczorem, tak jak dawniej usiadła
z Ginny w kuchni z kubkiem herbaty. Ron, któremu nie za bardzo spieszyło się do
domu w sobotni wieczór, naciągnął Harry'ego na szachy. Grali więc w ciszy i skupieniu
w salonie, dając spokój dziewczynom.
– I powiedz mi: jakie masz plany?
– powiedziała w ramach wstępu Ginny, kiedy stawiała kubki z parującym napojem
na stole. Nie przeszkadzało im, że był lipiec, a na dworze królowały tylko
wysokie temperatury.
– Szczerze? Nie mam pojęcia, co
zrobić – odparła Hermiona, doskonale wiedząc, co na myśli miała jej
przyjaciółka. Próbę spotkania się z synem. Od jej przyjazdu jeszcze o tym nie
rozmawiali.
Wszyscy troje znali całą sytuację
od dłuższego czasu. Z początku aż ich zatkało. Nie wiedzieli, że Hermiona była
w ciąży, ani że doszło do jakiegokolwiek zbliżenia między nią, a Malfoyem. Taka
ilość wiadomości tak niespodziewanych i niecodziennych sprawiła, że nie
potrafili w to uwierzyć. Gdyby nie łzy i drżące dłonie Hermiony,
najprawdopodobniej uznaliby to za żart. Najdłużej z przetrawieniem tych wieści
jak zwykle zmagał się Ron. Ale całkowicie go rozumiała, prawdopodobnie sama by
tak zareagowała.
– Musisz się teraz nad tym
poważnie zastanowić, bo ta sytuacja jest naprawdę ciężka i skomplikowana.
– Wiem – jęknęła Hermiona. – Ale
co mam zrobić? Pójść do Malfoya i powiedzieć „Cześć, co tam u Scorpiusa? Wiesz,
pytam, bo tak się śmiesznie składa, że jestem jego matką.”? – wypaliła głosem
pełnym żalu. – Wiesz, wcale się nie zdziwię, że kiedy się o tym dowie, po
prostu wywali mnie za drzwi i każe się wynosić.
Ginny spuściła wzrok. Sama nie
wiedziała, co by zrobiła na miejscu przyjaciółki. I choć tamta sama do tego
doprowadziła, współczuła jej. Sytuacja była o tyle ciężka, że ojciec dziecka to
Draco Malfoy – jedna z bardziej upartych bestii, jakie można spotkać. On zdolny
był do wielu rzeczy. Najprawdopodobniej stanowił największy problem w tej całej
sytuacji.
– Może wyślesz mu jakiś anonimowy
list? – zagaiła rudowłosa. Hermiona ściągnęła brwi. – Powiadomisz go, że
wracasz. Podpisałabyś się jako matka Scorpiusa...
– Nie, nie, nie – przerwała jej. –
To nienajlepszy pomysł.
Siedziały tak jeszcze jakiś czas,
rozważając inne możliwości. A im dłużej tym się zajmowały, tym Hermiona czuła,
że jest w gorszej sytuacji, niż sądziła.
.*.
Draco przeliczył się. Pani Louisa
wytrzymała z jego synem prawie dwa tygodnie. Później pięćdziesięciolatka
stwierdziła, że Scorpius to cudowne dziecko, ale nie na jej cierpliwość. Mały
wciąż płakał, kiedy Malfoy wychodził z domu, a potem budził się w nim diabełek.
Broił i nie słuchał opiekunki. Przeważnie tak robił.
Kolejnego dnia po zwolnieniu się
pani Louisy, Draco zmuszony był zabrać małego do firmy. Po odejściu Astorii, to
nie rzecz zadziwiająca kogokolwiek. Poza tym, jako właściciel, mógł sobie na to
pozwolić.
Przez te cztery lata także Malfoy
Company rozkwitło. Pracowało u niego naprawdę wiele ludzi. Parę miesięcy temu
przenieśli się do innego biurowca, gdyż poprzedni stał się po prostu za mały.
Obok nowej siedziby umiejscowiono także osobny budynek dla warzycieli i działu
wysyłki. Otworzono również nowe sklepy w innych europejskich miastach, trzy w
Ameryce Północnej, dwa w Azji, po jednym w Ameryce Południowej i Afryce. Powoli
przymierzali się, aby kolejny otworzyć w Melbourne.
– Dzień dobry – przywitał się
Draco ze swoją sekretarką. – Co się mówi? – upomniał Scorpiusa, którego
trzymał za rączkę.
– Dzień dobry – powiedział
grzecznie.
– Dzień dobry, chłopcy –
odpowiedziała pani Christine z przyjaznym uśmiechem na twarzy.
Kobieta za parę tygodni miała
obchodzić pięćdziesiąte ósme urodziny. W Malfoy Company pracowała już trochę
ponad trzy lata, stając się nową rekordzistką wśród sekretarek. Niska staruszka
miała naprawdę ogromne zdolności i serce. Uwielbiała zarówno Draco, jak i
Scorpiusa, którym czasem opiekowała się w czasie pracy, jak Malfoy musiał na
chwilę wyjść, a akurat nie miał niani.
Malfoyowie weszli do gabinetu
Draco. Pomieszczenie było urządzone elegancko, choć nie zabrakło sporego kąta
dla Scorpiusa. Młody strasznie szybko się nudził swoim zajęciem – ale pani
Christine stwierdziła, że w jego wieku to całkiem normalne. Stąd takie
nagromadzenie zabawek, kredek i kartek.
Blondyn poprosił syna, aby zajął
się sobą, a w tym czasie znowu naskrobał prośbę do gazet o umieszczenia
ogłoszenia. Nie lubił szukać opiekunek, ale nie miał wyjścia.
Pół godziny później znudzony
Scorpius poprosił tatę, żeby się z nim pobawił.
________________
Cześć!
Za Wami kolejny rozdział „Pełni...”. Lekko spowolniłam akcję, ale wiadomo – nie bez przyczyny... Więcej w kolejnych notkach, bo nic zdradzić nie mogę :)
Mam nadzieję, że macie ciekawe i udane wakacje! :D
Pozdrawiam,
Feltson
Cały czas jestem w lekkim szoku po poprzednim rozdziale,wiec nawet nie wiem co powiedzieć :D
OdpowiedzUsuńNajpierw coś co muszę szybko wykrzyczeć! Astoria i Teodor! Tak, tak, taak!! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam!!! ❤
Druga sprawa to Scorpius. Już czuję, że kocham tego małego urwisa ❤ :D
W sumie na temat Draco i Hermiony nie wiem co powiedzieć, wiec moze wypowiem sie pod następnym rozdziałem :D
Ogólnie to WIELKIE LOVE dla całego rozdziału i dla Ciebie również ❤ Pozdrawiam cieplutko i życzę dużo weny! Czekam z niecierpliwością na następną notkę! ��
Cieszę się, że Ci się podobało ❤ No i fajnie, że opowiadanie wywołuje emocje :D
UsuńRównież serdecznie pozdrawiam! C:
Feltson
Love cię za to opowiadanie. Nie mogę się doczekać następnej części 😘 weny
OdpowiedzUsuńCieszę się! ❤
UsuńA już liczyłam na to że Hermiona pójdzie do Dracona ! Czytam czytam a tu koniec :(
OdpowiedzUsuńI teraz musze czekać:(
No i jest...Ten rozdział nie wywarł na mnie dużego znaczenia, ale jednak był ważny. Scorp biedactwo bez mamusi i Astoria stracił...
OdpowiedzUsuńAstoria i Theo wiedziałam!!!
Czekam na następny, a i tak super że dalej piszesz i nie zrobiłaś bardzo długiej przerwy miedzy dwoma częściami.
Pozdrawiam,
Re(Beca)