czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 4: Powiedz mi coś, czego nie wiem

Zenit skrajnych uczuć
Rozdział 4: Powiedz mi coś, czego nie wiem

Uczucie: Duma, zapracowanie




Poniedziałek zdecydowanie jest najmniej lubianym dniem tygodnia. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że zaczyna on tydzień roboczy. Ma po prostu cudowne magiczne właściwości, które powodują, że w poniedziałki budziki są wyjątkowo denerwujące, bardziej chce nam się spać, czy nic nam się nie chce. Oczywiście, w każdej regule są wyjątki – niestety w tym przypadku zdarzają się one tak często, jak śnieg w maju.
Takim właśnie wyjątkiem jest Hermiona Granger. Ona nie miała nic przeciwko poniedziałkom. Gdy Harry i Ron mówili jej, że jest dziwna, odpowiadała im dyplomatycznie: Gdyby weekend kończył się we wtorek to nienawidzilibyście wtorków. A lekcje i tak was nie ominą.  Chłopcy w duchu przyznawali jej rację, choć w życiu nie powiedzieliby tego na głos.
Lekcje nie były zbyt ciężkie, gdyż składały się z samych powtórek. Na historii magii, opiece nad magicznymi stworzeniami, transmutacji, dwóch godzinach runów, zaklęć i numerologii Hermiona praktycznie odpoczywała, dlatego szła na obiad lekkim krokiem.
– Smacznego – przywitała się szatynka, siadając przy stole Gryffindoru obok Ginny. Właśnie wróciła z numerologii z profesor Vector.  – Coś się stało? – zdziwiła się patrząc na miny Rona i Harry’ego.
– Nie, czemu miałoby się coś stać? – spytał Harry.
– Widzisz… Jesteście weseli, a jest poniedziałek. To do was niepodobne.
– Mieli ostatnie wróżbiarstwo – wytłumaczyła Ginny. – I Trelawney znowu przepowiadała przyszłość.
– I co powiedziała? – zaciekawiła się Hermiona, nakładając przy tym zupę pomidorową na talerz.
– Wspominała coś o wydarzeniach, na które Hogwart nie jest gotowy. Wiesz, zmieni wszystko na lepsze i takie tam inne – oznajmił Ron z pełnymi ustami, przez co trudno było go zrozumieć.
– Czyli tak naprawdę nic nie przepowiedziała.
– Właśnie tak, Hermiono. Święta racja.




.*.*.*.*.*.*.*.*.*.




Następnego dnia pogoda spłatała wszystkim psikusa. Świeciło słońce i padał przelotny deszcz, ale za to dzień był ciekawszy niż ten poprzedni. Pierwszą lekcją uczniów z siódmego roku było zielarstwo. Niezbyt zadowoleni uczniowie musieli biec w ulewie do szklarni z numerem trzy. Jak na ironię była ona zamknięta, a profesor Sprout spóźniła się. Włosy Hermiony miały jeszcze większą objętość niż zwykle, Pansy jeszcze bardziej oklapły, a Malfoya… Na Malfoya lepiej było nie patrzeć. Żel spływał mu z czupryny, przez co jego fryzura była niemal identyczna jak Harry’ego – każdy włos sterczał w inną stronę i niemożliwe było okiełznanie ich. Mimo starań chłopaka, usilne przygładzanie w niczym nie pomogło, gdyż nadal wyglądał jak szalony naukowiec. Wygląd Draco sprawił, że Zabini niemal zwijał się ze śmiechu przy wejściu do szklarni. Inni Ślizgoni ograniczali swoje rozbawienie do ukrywania śmiechu poprzez nieudolne udawanie kaszlu. Tamtego dnia Draco obiecał sobie, że ostatni raz ma żel na włosach i stanowczo trzymał się swojego postanowienia.
– Czemu nie weszliście? – Usłyszeli w końcu głos profesor Sprout.
– Było zamknięte, pani profesor – wyjaśniła Lavender.
– A od czego macie różdżki? Wystarczyła jedna Alohomora – powiedziała nauczycielka i wpuściła uczniów do szklarni.
Potem dwie godziny walczyli z roślinami. Dosłownie. Hermiona i Neville jako jedyni pamiętali materiał z pierwszej klasy, dzięki czemu oszczędzili sobie różnych obrażeń na rękach. Ludzie pokroju Zabiniego wyszli z lekcji z czerwonymi od krwi dłońmi. Co ciekawe, chłopak wcale się tym nie przejął i nadal żartował z fryzury Draco.
Następną lekcją była Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami. Znowu powtórki. Mniej uważne osoby znów zapłaciły za to kolejnymi ranami, tyle że większymi. Cóż, Zabini pokaleczył sobie całą rękę, ale przynajmniej miał dobry humor. Potem były dwie godziny eliksirów, transmutacja i obrona przed czarną magią.
Profesor Spencer był nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. Miał około czterdziestu lat, przez co był najmłodszy w kadrze nauczycielskiej.  Kiedyś chciał zostać aurorem, ale zrezygnował. Zdecydował, że chce dzielić się wiedzą z innymi. Spencer był przystojnym mężczyzną, dlatego Parvati i Lavender postawiły sobie zacny cel posiadania jak najlepszej oceny z obrony, żeby zwrócić uwagę nauczyciela. Próbowały negocjować z Hermioną dodatkowe lekcje, jednak szatynka nie zgodziła się.
I tak minął czas aż do obiadu. Harry i Ron byli wykończeni, natomiast panna Granger dziwnie wypoczęta. Dopiero wtedy mogła zauważyć, jak sześć lat ciężkiej nauki procentuje. Znała odpowiedź na każde pytanie, każdą zadaną pracę domową mogła szybko i bezbłędnie odrobić. W duchu dziękowała sobie za swoją wiedzę. 
– Cześć! – przywitała się Ginny, która właśnie przyszła do Wielkiej Sali. – Hermiono, jak tam patrol? Rano zapomniałam się spytać.
– Dobrze – odpowiedziała. – Patrol, jak patrol. W sumie to krótki spacer po Hogwarcie. Złapałam z Deanem kilku uczniów i to wszystko.
– A będę mogła w piątek wpaść do ciebie?
– Tak, oczywiście – oznajmiła panna Granger i włożyła sobie obiad. Zjadła go szybko, po czym pożegnała się z przyjaciółmi i wróciła do swojego pokoju. Wyjęła z biurka i torby wszystkie swoje podręczniki i każdy z nich otworzyła na spisie treści. Jej podejrzenia się potwierdziły. Cały siódmy rok to jedno wielkie utrwalenie wiadomości z poprzednich klas. Zazwyczaj materiał zawarty w podręcznikach sprawdzała w wakacje. Jednak w tym roku było zupełnie inaczej. Szukała swoich rodziców i nie znalazła ich. Do Anglii wróciła niedawno. Podeszła do biurka i odrobiła wszystkie lekcje, po czym poszła do salonu i zaczęła czytać.




.*.*.*.*.*.*.*.*.




– Gdzie idziesz? – spytała Pansy.
– Do Diabła – odpowiedział Draco przy wyjściu z salonu. Jego wypowiedź była dwuznaczna, jednak sposób, w jaki ją wypowiedział wyraźnie wskazywał, że ma na myśli Zabiniego.
– Co? Za pół godziny masz patrol – wtrąciła się Hermiona. – I właśnie dlatego nigdzie nie idziesz.
– A skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? – zaciekawił się blondyn.
– Stoisz przy grafiku, inteligencie.
Ślizgon dopiero wtedy zauważył kartkę przyklejoną do ściany pomiędzy drzwiami do Łazienki Prefektów, a wyjściem z Wieży Prefektów. Szybko przeanalizował jej treść – rzeczywiście, czekał go patrol. I co on teraz powie Zabiniemu? Że musiał wyganiać jakieś tępe dzieciaki do Pokoju Wspólnego tylko dlatego, że nie znają się na zegarku?
– Brawo, Granger. Zawsze wiesz jak udupić człowieka.
– To takie smutne, Malfoy. Zaraz się popłaczę – odpowiedziała sarkastycznie Hermiona, nie odrywając wzroku od książki.
– Czasem mam wrażenie, że dla ciebie to przyjemność nękać mnie – mruknął zdenerwowany Malfoy. Taki cudowny wieczór ucieka mu przez palce. Co prawda to czas spędzony z Zabinim, ale i tak cudowny. Z dala od zasad i tej parszywej Gryfonki.
– Słucham? Mogłeś się nie zgadzać na bycie prefektem. Wtedy każdy byłby szczęśliwy i mógłbyś iść sobie do Zabiniego bez żadnych przeszkód. I wiesz co? Niektórzy mają gorzej. Ja i Dean, na przykład, będziemy mieli jeszcze jeden dyżur w tym tygodniu.
– Fascynujące, już ci współczuję…
– Stop! – przerwała im Pansy. – Uspokójcie się. Nie można się ciągle kłócić!
– Uwierz mi, że można – powiedział Dean, który właśnie siedział na kanapie i czytał Proroka Codziennego. – W trzeciej klasie ciągle kłóciłem się z Parvati. I tak przez pół roku.
Panna Parkinson popatrzyła na niego gniewnym wzrokiem, który mówił mniej–więcej: Zamknij się wreszcie! Ja tu pracuję! Chciała, aby w relacjach Gryfonki i jej przyjaciela zapanował chociażby udawany spokój i harmonia. Szczerze mówiąc, to po kilku dniach miała dość ich sprzeczek, a to dopiero początek roku szkolnego. Jak ona go wytrzyma? Tego nie wiedziała… Przysięgła sobie jednak, że spróbuje nawet zakleić im usta, żeby się do siebie nie odzywali.
– Draco, chodź na ten patrol. Odbębnimy go i będziesz miał spokój. – Wstała z fotela i ruszyła ku wyjściu z Wieży. – Na co czekasz? No rusz się!
Chłopak niechętnie poszedł za swoją przyjaciółką, mrucząc ciągle: Kolejna jest dla mnie niemiła.




.*.*.*.*.*.*.*.




Hermiona resztę roboczego tygodnia spędziła podobnie jak poniedziałek – lekcje, posiłki, czytanie i kłótnie z Malfoyem. Zdecydowanie można było powiedzieć, że wpadła w rutynę. I prawdę mówiąc, to trochę się tym znudziła. Dlatego, gdy Ginny odwiedziła ją w piątek, poczuła się lepiej.
– Cześć – przywitała się. – Myślę, że powinniście pomyśleć o zmianie hasła.
– Tak? Dlaczego? – zaciekawiła się Amber. Panna Parker polubiła Ginny podczas jej ostatniej wizyty. I mimo, że obie miały całkowicie inne charaktery, to świetnie się dogadywały.
– To jest nudne i nie zapada w pamięć – powiedziała, siadając na kanapie obok Ramony. 
– Mnie tam ono nie przeszkadza – stwierdziła blondynka, wzruszając ramionami.
– A gdzie jest Hermiona? – spytała rudowłosa, rozglądając się po salonie.
– Zaraz zejdzie. Poszła po różdżkę – wytłumaczyła Krunonka. W tym samym czasie usłyszały rechot dochodzący z czwartego piętra, na którym mieszkali chłopcy.
– Wesoło tu macie – stwierdziła panna Weasley, kiwając głową. Rozmowa zaczynała być drętwa.
– Ja mam dość tej wesołości – westchnęła Amber. – To wszystko przez Zabiniego. Od środy cały czas tu przychodzi, zupełnie jakby tu mieszkał. W dodatku prowokuje kłótnie u Malfoya i Hermiony.
– Ach, to normalne. Oni zawsze się sprzeczają. – Rudowłosa machnęła ręką lekceważąco.
– W sumie masz rację. Ja tam nawet lubię, jak się kłócą – stwierdziła Ramona. – Zresztą, sama zaraz posłuchasz – zwróciła się do Ginny. – Uśmiejesz się jak nic.
– A skąd wiesz, że zaraz się pokłócą? – zaciekawiła się panna Weasley. Panna Clive popatrzyła na nią kpiąco. Była pewna swoich słów, gdyż zdążyła trochę poznać swoich „wspólników”. I miała całkowitą rację.
– MALFOY, TY DURNA FRETKO! – wykrzyknęła Hermiona, zbiegając po schodach. Nawet nie zwróciła uwagi na siedzącą w salonie Ginny, tylko pobiegła na piętro należące do chłopaków. – ODDAWAJ MI RÓŻDŻKĘ! NATYCHMIAST!
– Jak ja jej nie mam!
– ACH, TAK? WCZORAJ JĄ MIAŁEŚ, CZEMU WIĘC NIE MASZ JEJ DZIŚ?
– Głupią udajesz, czy głupia jesteś? Wczoraj to nie dziś i nie mam twojej przeklętej różdżki, okej?
– Słuchaj, nie obchodzi mnie to. Moja różdżka ma się tu znaleźć w ciągu pięciu sekund. – Zainteresowane tą sytuacją dziewczyny podeszły do schodów prowadzących w dół i zaczęły obserwować poczynania panny Granger. Stała nad piątką chłopaków, którzy grali w karty na korytarzu. Owszem, mogli to robić w którymś z pokojów, jednak nie mogli się zdecydować na żaden. Żeby uniknąć kłótni, rozstawili się z interesem na korytarzu.
– No, niech ci będzie – odezwał się Blaise po chwili. – Masz tą różdżkę i nie przerywaj nam – dodał i wyjął zza swojej bluzy magiczny atrybut dziewczyny. Zapadła niczym nie zmącona cisza, podczas której Gryfonka patrzyła na Ślizgona zabójczym wzrokiem. – Napatrzyłaś się już na mnie, bo nie wiem, czy możemy już konturować naszego pokerka, czy też zrobić sobie zdjęcie, abyś mogła powiesić je sobie nad łóżkiem. – Uśmiechnął się głupio.
– Wiesz co? – wysyczała cicho nadal zdenerwowana Gryfonka. – Masz szczęście, że Avada Kedavra nadal jest karalna. – Odeszła od roześmianej piątki chłopców. – A, Dean, nie zapomnij o dzisiejszym patrolu.
– I co? – zapytała rudą rozbawiona Ramona.
– Rzeczywiście, macie tu wesoło. – Panna Weasley uśmiechnęła się, po czym jak gdyby nigdy nic usiadła na kanapie.
– O, cześć, Ginny – przywitała się Hermiona, gdy znalazła się  w salonie. – Nie wiedziałam, że już przyszłaś.
– Nic nie szkodzi. A co u ciebie?
– Nie za ciekawie, a u ciebie?
I wtedy Ruda zaczęła opowiadać. Dziewczyny zasłuchały się w jej słowa tak bardzo, że nawet nie zauważyły, kiedy Pansy przyszła i także zaczęła słuchać. Niestety, nie słyszała początku historii, dlatego też nie bardzo zaciekawiła ją wypowiedź młodszej koleżanki. I gdy opowieść zaczęła dobiegać końca zwróciła uwagę.
– Hermiono, czas na twój patrol.
– Co? – spojrzała na zegarek. – O, rzeczywiście. Dzięki, że mi przypomniałaś. DEAN! – krzyknęła. – IDZIEMY!
– Dobra – odpowiedział chłopak.
Wrócili godzinę później.



.*.*.*.*.*.*.



– O. Mój. Boże. – To były jedne słowa, które była w stanie wypowiedzieć.
– Będę dziś u ciebie nocować. Wiesz, jest już po twoim patrolu i jak mnie złapią, to będzie kiepsko. – Uśmiechnęła się jej przyjaciółka.
Nie uzyskała odpowiedzi, ale nie za bardzo ja to zmartwiło. Szczerze mówiąc to spodziewała się takiej reakcji – w końcu znała Hermionę od kilku lat. Panna Granger weszła do swojego pokoju. Było w nim wszystko. Dosłownie. Czekoladowe żaby, fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta, miętowe ropuchy, czaszki z galarety, likworowe pałeczki, czekolada, toffi, wiele lizaków, tony ciastek, cukierków i żelków oraz inne przekąski.
– Kiszone ogórki? – Chwyciła w dłoń słoik stojący na komodzie.
Hermiona przeraziła się. W życiu nie widziała tyle jedzenia na własne oczy – tym bardziej w swoim pokoju. Jej łóżko zostało zmniejszone do rozmiarów buta i stało obok słoika z kiszonymi ogórkami. Na jego poprzednim miejscu leżało wiele koców. Na nich spoczywały cztery dziewczyny, które właśnie jadły fasolki wszystkich smaków. Kilka fasolek o dziwnych kolorach leżało na podłodze poza kocami, niektóre zostały przyklejone w niewytłumaczalny sposób do sufitu. W około walało się wiele papierków. Hermiona przyznawała się do tego, że była bałaganiarą, ale to już jest przegięcie.
– Co to ma być? – spytała, gdy pierwsza fala szoku odeszła.
– Impreza piżamowa! – odpowiedziała entuzjastycznie Ramona, wkładając do ust kolejną fasolkę. – Mmmm… Karmelowa.
– Zazdroszczę – powiedziała Pansy, popijając sok dyniowy. – Ja nadal czuję woszczynę. – Skrzywiła się.
– Hermiona, co tak stoisz? Przebieraj się w piżamę i chodź do nas – oznajmiła wesoło Ginny.
– Boże, ale tu syf. – Zignorowała słowa przyjaciółki. – Mogłyście mi chociaż powiedzieć, że planujecie apokalipsę w tym pokoju. Nie wracałabym tu. – Zaczęła podnosić śmieci.
– Daj spokój, rano tu wszystko ogarniemy – powiedziała Amber. – Proszę, nie daj się namawiać, tylko chodź do nas.
– Niech wam będzie – skapitulowała w końcu Gryfonka. – Ale jak rano nie pomożecie mi sprzątać, to będziecie biedne! – Wyjęła z szafy swoją ulubioną piżamę.
– Tak, wiemy, rozumiemy – stwierdziła Ruda wpychając Hermionę do łazienki.
Panna Granger napuściła wodę do wanny i wlała swój ulubiony olejek truskawkowy. Odprężyło ją to do tego stopnia, że prawie zapomniała o tym, co działo się w jej pokoju. Wraz z upływem czasu stawała się coraz bardziej senna, ale skutecznie odganiała od siebie chęć zaśnięcia. Siedziała w wodzie, dopóki nie stała się zimna. Potem wytarła swoje ciało i ubrała się w piżamę.
– Nareszcie! Już myślałam, że się utopiłaś – powiedziała Ginny.
– Dziękuję. Jednak ktoś się o mnie martwi – stwierdziła sarkastycznie. Jednak gdy zobaczyła minę rudowłosej, natychmiast dodała poważnie – Przecież żartuję.
– To co robimy? – spytała po chwili znudzona Pansy.




.*.*.*.*.*.



– Pogrzało cię? Zostaw ją.
– No, nie wiedziałam, że ty taka grzeczna.
– Ona ma rację. A co jeśli się zemści?
– Ale wy święte – mruknęła niezadowolona Ramona. – To tylko wąsy.
– W twoim wykonaniu to byłaby także broda, kolczyki i mnóstwo rysunków – powiedziała Amber, przykrywając śpiącą Hermionę kocem.
– No dobrze, rozumiem twoją dezaprobatę… Ale ty, Ginny? Kochasz takie akcje! – stwierdziła panna Clive.
– Hermionę też kocham. W końcu to moja przyjaciółka. A poza tym to byłoby niebezpieczne…
– Niby dlaczego? – zdziwiła się Pansy, która leżała na brzuchu opierając głowię na zgiętej ręce.
– Pamiętacie Mariettę Edgecombe? – zaczęła konspiracyjnym szeptem. Gdy dziewczyny pokiwały głowami na znak, że tak, kontynuowała. – Ona ma na czole te pryszcze.
– Ah, no tak! Jak spytałam ją, czemu ich nie wyciśnie, to się rozpłakała – zakomunikowała Ramona swoim charakterystycznym wesołym tonem. – I nie posłuchała mnie. Nie wzięła też od Lucy poradnika o tym, jak się malować, więc sama siebie krzywdziła.
– To Hermiona jej to wyczarowała. No, oczywistym jest, że nieumyślnie, ale jednak.
– No nieźle. W takim razie jej nie tykam.
– Właściwe podejście do sytuacji, Ramono – oznajmiła Pansy. – A teraz chodźmy spać, bo rano będziemy wyglądały jak zombie.
– Och, przepraszam – odezwała się Puchonka. – Ty już tak wyglądasz.
Dziewczyny zaśmiały się, po czym wygodnie ułożyły się na kocach i zasnęły.




.*.*.*.*.




– BUM! Znowu wygrałem – rzekł Zabini po kolejnej partii pokera. Wkurzony Malfoy rzucił kartami i wziął kolejny łyk soku dyniowego. – No, no, Smoczek jest niezadowolony. Nie umie się przegrywać, co?
– Och, zamknij się – mruknął Draco, patrząc wściekle na kumpla.
– Nawet nie wiesz, jak cieszę się twoim nieszczęściem – powiedział Blaise, szczerząc się przy tym. – Jesteś taki słodki, kiedy się denerwujesz…
– Co się do mnie przystawiasz? – krzyknął blondyn, kiedy poczuł rękę Diabła na kolanie. – Po pijanemu, to jeszcze potrafię cię zrozumieć. Ale na trzeźwo? – Pozostali roześmiali się po jego słowach. – A wy – wskazał na nich – moglibyście mi pomóc, a nie suszycie zęby.
– Sorry, Draco, ale to zbyt piękny widok – stwierdził Calvin, śmiejąc się do rozpuku.
– W tym widoku piękny jestem tylko ja – podkreślił Draco.
– Oczywiście, że nie – wtrącił się Dean. – Niestety, nie będę już dalej się wykłócał, tylko żegnam się z panami.
– To ja też już pójdę – dodał Ernie, wstając ze swojego miejsca.
– Nie zagracie nawet jednej rundki? – „zasmucił” się Zabini.
– Mało ci? Już mnie wystarczająco oskubałeś – powiedział Gryfon, klepiąc kieszeń. Jego komunikat była jasny - nie miał już kasy na grę. – A więc dobranoc – dodał, kiedy otwierał drzwi. Ernie postąpił tak samo jak on.
– Ta, Thomas, najgorszych koszmarów – mruknął sarkastycznie Malfoy. Po chwili zaczął teatralnie mlaskać, by po chwili stwierdzić, co mu jest. – Suszy mnie.
– Oj, nie tylko ciebie. Nie tylko. – Blaise zebrał wszystkie karty i zaczął je tasować. – Niestety, musimy zadowolić się tą mega superową grą.
– To wszystko przez ciebie, Zabini – stwierdził Draco z lekkim zdenerwowaniem w głosie. – Ty nigdy nic nie potrafisz zorganizować.
– Sam mogłeś coś przemycić, a nie wszystko na mnie zwalać! Tak to i ja potrafię.
– Zamknijcie się. Obaj jesteście głąbami – przerwał im Calvin, wstając ze swojego miejsca. Ruszył w kierunku drzwi.
– Ej, ej, a gdzie ty idziesz? Zaczynamy kolejną partyjkę! – zawołał Diabeł i zaczął rozdawać karty.
– Dajcie mi minutę – powiedział i wyszedł z pokoju.
Szybko wszedł do swojego mieszkania i zaczął przeszukiwać biurko. Grzebał się w nim dopóki nie znalazł tego, czego szukał. O tak, był boski. Chłopaki na pewno mu pogratulują jego wspaniałego myślenia. Chociaż… Był Krukonem i jego myślenie było tylko i wyłącznie wspaniałe. Już on im pokaże prawdziwy spryt i geniusz. Wyjął z szafki trzy butelki i już chciał ją zamknąć, ale…
– Dobra, niech będzie – mruknął sam do siebie i wyjął jeszcze dwie butelki. – Jak szaleć to szaleć.
Dopiero wtedy zamknął drzwiczki i wyszedł na korytarz. Gdy tylko stanął w drzwiach, ujrzał tańczące iskierki w oczach Diabła. Czarnoskóry chłopak niemal od razu podbiegł do niego i zaoferował swoją pomoc. Wziął więc od swojego kolegi dwie butelki i teatralnie się do nich przytulił, robiąc przy tym głupią minę. Malfoy poetycznie opisał jego zachowanie, używając słów: głupek, idiota, cymbał, imbecyl i innych podobnych.
– Carver, jesteś genialny. G–E–N–I–A–L–N–Y. Chyba jednak polubię Krukonów.
– Zamknij się, Zabini. Lepiej graj.
– Oj, poczekaj. Wezmę łyka – zatrzymał rozgrywkę – bądź dwa.
– Największą miłością Diabła jest Ognista Whisky – zaśmiał się blondyn. – Między innymi dlatego nie ma dziewczyny.
– Nasza miłość jest wieczna i nie do przerwania. Miałem już kilka dziewczyn, ale Ognista jest tą jedyną. Wznieśmy za nią toast!
– Mózg mu odjęło… – stwierdził Calvin, patrząc z niesmakiem na Zabiniego.
– Wcale nie!
Koledzy już z nim nie dyskutowali, tylko otworzyli swoje butelki i zmuszeni do tego czynu, wznieśli toast. Potem już tylko grali, grali i grali…

Trzy godziny później…
Blaise podniósł butelkę i patrzył się w nią, jak sroka w gnat. Niestety, pomimo intensywności jego spojrzenia, nie napełniła się płynem.
– To już jest koniec – westchnął. – Nie ma już nic…
– Dla naszego ukochanego Krukona koniec był już dawno – powiedział Malfoy zgodnie z prawdą. Calvin zasnął jakąś godzinę wcześniej, dzięki czemu wypadł z rozgrywek.
– Jak można wypić tylko jedną butelkę czegoś tak cudownego?
– Niestety w książkach nie zdobywa się doświadczenia – stwierdził filozoficznie blondyn, odstawiając na bok już drugą opróżnioną przez siebie flaszkę.
– Spać… Mi… Się… Chce… – To były ostatnie słowa Diabła. Po nich niemal od razu zasnął, opierając się plecami o ścianę. Draco miał jeszcze trochę siły, która wystarczyła mu na dotarcie do łóżka i walnięcie się na nie. Potem zasnął niczym suseł.




.*.*.*.




Hermiona obudziła się stosunkowo wcześnie jak na weekend.
Pierwszym, co zobaczyła był idealnie biały sufit. Ponieważ obraz wydawał się zamglony, szybko przetarła oczy piąstkami niczym mała dziewczynka. Tak było o wiele lepiej. Następnie rozejrzała się po pokoju, by sprawdzić, czy wydarzenia poprzedniego dnia były snem. I jak potem się okazało, była to jawa. Panna Granger spała na górze koców, z czego jednym była przykryta. Koleżanki, które leżały obok niej, utworzyły okrąg, a ich głowy spoczywały na samym środku. Oparła się na łokciach i ziewnęła. Pomimo faktu, że poszła spać o późnej porze czuła się wyjątkowo wypoczęta. Wstała po kilku minutach, wzięła ubrania i weszła do łazienki. Wykonała szybką poranną toaletę i ubrała się. Następnie wróciła do pokoju i westchnęła. W pomieszczeniu panował wielki bajzel. Dobrze wiedziała, że czeka ją mnóstwo sprzątania. Tak więc wzięła się za nie, każdy ruch wykonując jak najciszej, aby nie obudzić pozostałych dziewczyn. Pozbierała papierki w jedną kupkę, a nieotwarte opakowania ze słodyczami i zamknięte butelki z sokiem dyniowym położyła na komodzie. I tak cały bałagan, który zrobiły dziewczyny sprzątnęła ona. Cóż, czasem tak jest, ale nie miała o to żalu. I tak od początku wiedziała, że zrobi to sama. Spojrzała na zegarek i potem zaczęła budzić koleżanki.
– Dziewczyny wstawać, musimy iść na śniadanie – powiedziała, szturchając je delikatnie.
Gdy w końcu się obudziły, kazała im iść się ubrać i pomóc jej powynosić słodycze, które kupiły. Okazało się jednak, że wzięły je z kuchni, co zdziwiło Hermionę. Nie wiedziała, że szkoła kupuje słodycze do kuchni. Była jednak zadowolona z tego faktu – z pewnością częściej będzie tam zaglądać.  Mimo że była córką dentystów, to kochała jeść słodycze. W końcu kto ich nie lubi? Gdy przyjaciółki wróciły, pomogły zanieść jej to wszystko do salonu. Same nie wiedziały w jakim celu, ale jednak. Potem wspólnie poszły na śniadanie.




.*.*.




– O w mordę… – To były jedyne słowa, które mógł wypowiedzieć. Podniósł się szybko, co poskutkowało tym, że zakręciło mu się w głowie.
Położył się spokojnie. Wszystko go bolało, a w ustach miał istną pustynię. Jego gardło rozpaczliwie domagało się wody, natomiast reszta ciała chciała odpoczynku. I komu tu dogodzić? Blondyn postanowił zaspokoić potrzeby gardła. Zwlókł się z łóżka i powolnymi krokami wyszedł z pokoju. Krótkim korytarzem ruszył w kierunku schodów i niczym w zwolnionym tempie wszedł na górę. Nie wiedział, czy to jawa czy fatamorgana, ale na stoliku zobaczył wiele butelek soku dyniowego. Uwielbiał sok dyniowy prawie tak samo jak Ognistą Whisky. Bez chwili wahania podszedł do butelek, chwycił jedną z nich i otworzył. Pół napoju wypił niemal w dwóch potężnych łykach. Westchnął z ulgą i przymknął oczy. Za chwilę ponownie napił się soku, opróżniając go do końca.
– No, proszę, proszę. Malfoy dobrał się do naszego soku – usłyszał głos, którego nienawidził, jak Diabeł groszku.
– Granger, nie krzycz – poprosił, siadając na fotelu.
– Ooo… – specjalnie powiedziała to głośnym tonem. – Czyżby fretka miała kaca?
Kac morderca i Granger bez serca to najgorsze połączenie świata. Zdecydowanie – pomyślał gorzko.
– O co ci chodzi? – spytał Gryfonkę, mrużąc oczy.
– A o to, że ruszyłeś nasz sok! – Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak to dziecinnie brzmi.
– Salazarze, odkupię ci ten sok, tylko nie drzyj się.
– Nie chcę nic od ciebie. Po prostu ruszyłeś nie swoją rzecz.
– To po co ten sok tu stoi, skoro się nie można go napić?
– A tak dla ozdoby – stwierdziła zaskakująco poważnym tonem jak na taką bezsensowną kłótnię. – Pomyśl, co innego by było gdybyś spytał. Znasz coś takiego, jak magiczne słowa? I nie chodzi mi tu o zaklęcia. – Pansy już nie mogła ich słuchać. Niby dziewczyny się śmiały, ale nie ona. Podeszła do panny Granger, stając przodem do niej i tyłem do Smoka.
– Nie kłóć się z nim, to bezsensowne – powiedziała. Hermiona w duchu przyznała jej rację, więc poszła do swojego pokoju. Gdy stanęła na schodach, obrzuciła Draco pogardliwym spojrzeniem.
– Pansy, kochanie, życie i łeb mi uratowałaś.
– Wiem – tylko tyle odpowiedziała.




.*.




Kolejny tydzień był ciepły, zupełnie jakby było lato, a nie jesień. Temperatura wynosiła powyżej dwudziestu stopni, co sprawiało, że uczniom nie chciało się uczyć – czuli się jak na wakacjach. Taki nastrój nie udzielił się jednak Hermionie, która chętnie chodziła na lekcje i błyszczała swoją wiedzą. Wiele osób żałowało, że przez pierwsze sześć lat nie przykładali się do nauki i muszą wszystko nadrabiać. Jednak niektórzy przejmowali się tylko tym, jak po ciszy nocnej nie spotkać prefektów. Pewien chłopak szedł po korytarzu i szukał odpowiednich drzwi. Wreszcie stanął pod salą z numerem piętnaście i wszedł do niej.
– Spóźniłeś się. – Usłyszał przywitanie.
– Wiem, ale musiałem uważać na patrol.
– Dobrze wiem, że dziś dyżur ma Malfoy, widziałam grafik. Malfoy to przecież twój kumpel i nie nabierzesz mnie, że nie puściłby cię, gdybyście się spotkali na korytarzu.
– Oj, Cegiełko, przestań już. Lepiej powiedz, czego ode mnie chcesz – rzekł. Nie chciał się kłócić, tylko wrócić do dormitorium i rzucić się na wyrko. Tylko tyle, nic więcej.
– Pamiętasz, jak powiedziałam, że już nie będę chciała od ciebie pomocy? – spytała, a gdy zauważyła, że chłopak kiwa potakująco, kontynuowała. – Kłamałam. Potrzebuję twojej pomocy.
– Mów, o co chodzi.
Dziewczyna wytłumaczyła, na czym polega jej sprawa. On słuchał jej uważnie, co jakiś czas potakując na znak, że rozumie. Gdy skończyła, nastała cisza. Błagalnie patrzyła w jego ciemne oczy.
– Taka pomoc to dla mnie przyjemność. Oczywiście, że się zgadzam.




____________________
Cześć!
Ostatni z "luźnych" rozdziałów. Zawiera strasznie dużo dialogów - wiem, przepraszam, ale gdy próbowałam gdzieś wpleść opis, to wychodziła du... ekhem, niesatysfakcjonująca mnie rzecz. Także zostawiłam go, tak jak stworzony został, gdyż to najlepsza wersja...
Czy tylko ja mam wrażenie, że ten rozdział jest krótki, chociaż ma ponad (niewiele, ale jednak) 4k słów?
Publikuję go tak szybko, ponieważ połowa napisana została na przemian z miniaturką. Mam nadzieję, że rozdział spodobał się Wam
Feltson
Ps. Jak Wam podoba się nowy wygląd bloga? Mnie bardzo! Niestety, nie działa na wersję mobilną, jednak znalazłam szablon z Bloggera z podobną (w miarę) kolorystyką, więc nie jest aż tak źle...


8 komentarzy:

  1. Oooo! Kiszone ogórki XD
    Mi się zdaje, że ten Spencer jest jakiś dziwny, ale i tak go lubię.
    Cegiełko?! Hahahah xp Ciekawe porównanie ;p
    Occchhh! Biedny, biedny Draco z kacem mordercą i Granger na głowie! Lubię Pansy - choć ja bym troszkę potłukła Malfoya. Odrobinkę.
    Jak już mówiłam - śliczny szablon ♥

    http://harrmionehariet.blogspot.com/ - zapraszam w wolnej chwili ccc;;;

    Weny!
    Hariet

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koszone ogórki rządzą! :D
      Spencera za jakiś czas zostawię, nie będzie miał nic do powiedzenia przez najbliższych kilkaście rozdziałów.
      Mnie też szkoda Draco. Głowa [*] Przyznaję, byłam okropna (ktoś musi :c )
      Dziękuję za opinię i pozdrawiam,
      Feltson

      Usuń
  2. Jest zajebiscie czekam na dalsze ;3 *-*

    ~Pani Black

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez Twoje opowiadanie spaliłam naleśniki xD tak to jest jak się zaczytasz ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam :C :D
      No i smacznego! (bez ironii, jakby co, bo myślę, że następne naleśniki się udały :P )

      Usuń
  4. Świetne nawiązanie do elektrycznych gitar xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, to go nie zauważyłam (i nadal nie widzę :P), ale nie ważne XD

      Usuń

Z całego serca dziękuję za każdy komentarz, który jest dla mnie kolejną dawką weny ♥

Theme by Mia