Zenit skrajnych uczuć
Rozdział 12: Sam na sam z wrogiem
Uczucie: Szok, dobroć, zgoda
UWAGA!: Ten rozdział nie jest początkiem wątku romantycznego.
Kilka dni później
Hermiona nadal zastanawiała się, o czym rozmawiali Pansy i Malfoy. To było
intrygujące. Mieli jakiś sekret, o którym nic nie wiedziała i prawdopodobnie
nigdy niczego się nie dowie. Mogła nie podsłuchiwać tej rozmowy, przynajmniej
nie zaprzątywałaby sobie tym głowy. Wtedy przekonała się, że gdy jej mama
mawiała: Im mniej wiesz, tym dłużej
żyjesz, miała kompletną rację.
W wirze myśli,
lekcji oraz czasu spędzonego z koleżankami, czas płynął nieubłaganie. Hermiona
nie wiedziała, kiedy przyszedł grudzień, a wraz z nim przygotowania do Bożego
Narodzenia. Gdy zakładała kurtkę, chroniącą ją przed chłodem, zastanawiała się,
gdzie podziały się cztery miesiące jej życia. To było pytanie retoryczne – w
końcu doskonale pamiętała niemal każdy swój dzień – jednakże nadal nie mogła
pojąć, jak czas mógł tak szybko biec.
Tego dnia było
wyjście do Hogsmeade. To idealna okazja, żeby kupić przyjaciołom prezenty na
Gwiazdkę. Nie zamierzała jechać do Weasleyów. Wiedziała, że otrzyma
zaproszenie, jednak już zaplanowała, że odmówi. Zazwyczaj spędzała te święta ze
swoją rodziną. Owszem, traktowała Weasleyów, jak rodzinę, a Norę, jak
(poniekąd) swój dom, jednakże gdyby tam pojechała, nie czułaby się
sprawiedliwie w stosunku do swoich rodziców. To, że o niej nie pamiętali, nie
oznaczało, że jej nie kochali. W głębi serca na pewno o niej wiedzieli.
Niestety, to było zbyt głęboko… A poza tym to będzie idealna okazja, żeby
przemyśleć sobie wszystko, poukładać w głowie, zaplanować sobie najbliższą
przyszłość.
– Cześć,
Hermiono. – Usłyszała głos Rona w Sali Wyjściowej. – Czekaliśmy na ciebie.
– Cześć –
powiedziała, uśmiechając się. – Idziemy?
Ruszyli w stronę
wyjścia. W drodze do Hogsmeade, rozpoczęła się rozmowa na temat świąt. Tak jak
szatynka się spodziewała, otrzymała zaproszenie. Tak jak sobie zaplanowała –
odmówiła. Z początku Ron i Ginny nie wzięli tego na poważnie. Jednak kiedy
spostrzegli, z jaką powagą Hermiona im odmawia, postanowili zostawić ten temat
na później. Nie chcieli kłócić się na środku ulicy.
W Hogsmeade
najpierw poszli do Trzech Mioteł. Na szczęście było tam w miarę pusto, dzięki
czemu zajęli jeden z bardziej kameralnych stolików. Madame Rosmerta niemal od
razu ich obsłużyła i po chwili przyniosła im zamówione piwa kremowe.
– Słyszeliście o
imprezie noworocznej u Justina Finch–Fletcheya? – spytał Harry, biorąc łyk piwa
kremowego.
– Jasne, jakieś
dwa tygodnie temu – mruknęła Ginny. – Romilda nigdy nie bierze sobie wolnego –
westchnęła.
– A ja nie
słyszałem – Ron wzruszył ramionami. Hermiona spojrzała na niego ze
politowaniem. Nawet ona o tym wiedziała! Co z tego, że dowiedziała się dzień
wcześniej…
– Wybieracie się?
– spytał Potter.
– No raczej!
– Jeszcze nie
wiem…
– Nie.
– Czemu nie? –
zwróciła się Ginny do panny Granger.
– Przecież nie
wyjeżdżam z Hogwartu i nie będę mogła wychodzić poza jego mury, prawda Harry? –
Szatynka wzięła łyk napoju, by potem spleść dłonie na stoliku.
– Prawda –
mruknął niechętnie czarnowłosy.
– I to jest
kolejny powód, dla którego powinnaś pojechać na święta do Nory – zauważył Ron,
próbując przekonać przyjaciółkę do swojego zdania.
– Już mówiłam coś
na ten temat, Ronaldzie. – Fakt, że użyła jego pełnego imienia potwierdził, że
chłopak stąpa po kruchym lodzie.
– Ale jakbyś
zmieniła zdanie, to nas informuj. – Dziewczyna westchnęła ciężko, ale nic nie
powiedziała.
– Hmmm… Ginny…
– zaczął Harry po chwili milczenia.
– Tak?
– Pójdziesz ze
mną na tą imprezę?
– Pewnie! –
zgodziła się pomimo groźnego wzroku brata, posyłanego w stronę przyjaciela.
.*.*.*.*.*.*.*.*.
Około godziny
piętnastej rozdzielili się.
Hermiona nie
ukrywała, że idzie na zakupy gwiazdkowe. Kiedy wyszli z Trzech Mioteł, zaczynał
zapadać zmrok, a niektórzy zaczynali wracać do zamku. Mimo to, wszędzie były
duże kolejki. Panna Granger nie wchodziła do żadnego ze sklepów. Postanowiła,
że najpierw zobaczy, co nowego jest w Hogsmeade. Jak się okazało później, to
nie było nic szczególnego – wszystko zostało po staremu, z wyjątkiem nowego
oddziału Esów i Floresów. Księgarnia była mniejsza niż ta na Pokątnej, jednak
przy małych sklepikach wydawała się być wielka.
W końcu
zdecydowała się wejść do księgarni. Szczerze, to nie wiedziała, co kupić
przyjaciołom. Nie planowała tego, bo wiedziała, że może nie wypalić i potem
mimowolnie będzie czuła zawód. Dla świętego spokoju wolała pójść na tak zwany
”spontan” i weszła do księgarni.
Od razu poczuła
woń nowych książek. Znalazła się w raju. Półki wypełnione zostały po brzegi
lekturami, każda nowa i czekająca, aż chwyci się ją i przeczyta. Uśmiechnęła
się delikatnie, ruszając między regały. Opuszkami palców dotykała każdą
lekturę, czytając tytuł każdej z nich. Kiedy była w trakcie oglądania trzeciego
regału, znalazła idealną książkę dla Rona – Świat według mugoli, czyli objaśnienia terminów, tamtejsza technologia
i sposób bycia. W wakacje pan Weasley zaraził Rona miłością do mugoli. Ron
cały czas wypytywał ją o różne rzeczy, jednak kiedy wrócił do Hogwartu, nie
miał czasu na to zainteresowanie.
Bez chwili
zastanowienia ruszyła w kierunku kasy. Kiedy mijała regał z albumami na
zdjęcia, zatrzymała się. Zobaczyła jeden, ogromny album, obity w czarną
sztuczną skórę. Uśmiechnęła się delikatnie, myśląc, ze jej rodzice mieli podobny.
Znajdowały się tam jej zdjęcia z dzieciństwa. Teraz prawdopodobnie był pusty. W
głowie mignęła jej myśl, że chciałaby mieć taki album, jaki właśnie tworzyła
Parvati. Dlatego wzięła go i dopiero wtedy stanęła w kolejce.
Kiedy wyszła ze
sklepu, od razu zauważyła, że jest już ciemno. Na zegarku sprawdziła godzinę –
była siedemnasta. Miała jeszcze półtorej godziny. Nie wiedziała, gdzie pójdzie,
dlatego ruszyła przed siebie. W pewnym momencie wyjęła z torby album i
otworzyła go. Niemal od razu rzuciło jej się w oczy, że pod miejscem na
zdjęcie, znajdowało się wolna linijka, zapewne stworzona, żeby napisać, gdzie i
kiedy fotografia została wykonana. I wtedy poczuła ból i chłód.
Cholera – pomyślała.
– Cholera. –
Usłyszała męski głos nad sobą. Spojrzała w górę. – Nic ci nie jest, Granger? –
spytał Malfoy, stojący nad nią. Obok niego był Zabini, kiwający głową z
politowaniem. Hermiona dopiero wtedy uświadomiła sobie, że wpadła na Draco i
upadła na oblodzoną ulicę. Stąd ten ból.
– Nic mi nie jest
– mruknęła, próbując wstać. Noga jej na to nie pozwalała, gdyż bardzo ją
bolała.
Cholera – pomyślała ponownie.
– Może ci pomóc?
– spytał po chwili z grzeczności, kiedy zauważył, że dziewczyna nie mogła
wstać. I mimo tego, co powiedział, stał dalej, jak gdyby nigdy nic, z rękami w
kieszeniach swojego czarnego płaszcza. Szatynka ponownie podniosła na niego
wzrok i spojrzała w jego niebieskie oczy.
– Prosiłabym –
mruknęła niechętnie. Chłopak wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać. –
Dzięki, Malfoy – powiedziała, bo kultura tego wymagała. Kiedy chciała odejść
stamtąd i zrobiła pierwszy krok, poczuła jeszcze większy ból, przez który omal
nie upadła. Właśnie, omal. Malfoy znowu ruszył do akcji i ją uratował. – Co za
bohaterski czyn – stwierdziła ironicznie, gdy ponownie stała na dwóch nogach, w
tym jednej obolałej.
– Cóż, uratowałem
twoją du… ekhem, twój tyłek, więc powinnaś być mi wdzięczna.
– Wdzięczna?
Tobie? Za to, że wcześniej mi go poobijałeś? – Podniosła torbę i album. – Nie
dziękuję – dodała, po czym zaczęła kuleć w stronę Hogwartu. Nici z jej dalszych
zakupów. Trudno, poradzi sobie.
Malfoy
odprowadził ją wzrokiem. Widział, że dziewczyna nie rady iść sama. W ciągu
minuty przeszła ledwo kilka metrów, a do Hogwartu jeszcze daleko. Westchnął
ciężko, po czym zwrócił się cicho do przyjaciela:
– Diable,
przeproś ode mnie Notta, że nie przyszedłem.
– Czekaj, a gdzie
ty idziesz?
– Pomóc jej. –
Kiwnął w stronę Hermiony. Nie wiedział, co nim kierowało, ale zrobił to. Gryfonka
zdziwiła się, kiedy poczuła, że Draco kładzie jej rękę na swoim karku i
podtrzymuje ją.
– Co ty robisz? –
spytała głośno, przyciągając spojrzenie kilku osób.
– Pomagam ci, bo
nigdy nie dojdziesz do szkoły – syknął cicho.
– Ale ja nie
potrzebuję twojej pomocy, sama świetnie sobie poradzę!
– Gwarantuję ci,
że nie – wycedził przez zęby.
– Zostaw mnie!
– Słuchaj –
zaczął, kiedy się zatrzymali. Mimo, że dziewczyna próbowała się wyrywać, to nie
udało jej się to. – Innym bym nawet nie podał ręki, żeby im pomóc im wstać, a
ciebie dźwigam. Nie utrudniaj mi tego, jasne? Wiedz, że miałem inne plany, ale
twój nieszczęsny upadek uniemożliwił mi zrealizowanie ich.
– Powiedziałam,
że nie musisz się mną przejmować. Idź, zrealizuj te swoje plany i nie wypominaj mi, jaki to
byłeś dobry wobec mnie, że mnie prawie niesiesz!
– Nie ma takiej
potrzeby, to tylko Nott – odezwał się. Dziewczyna spojrzała na niego. Nie był
zły, a to nowość. Swoim zachowaniem uspokoił dziewczynę. Była święcie
przekonana, że on to robi z łaski! A nawet jeśli tak było, to Malfoy był
mistrzem ukrywania uczuć i emocji.
Szli tak kilka
minut w ciszy, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Hermionę niemiłosiernie
bolała kostka. Dziewczyna wiedziała, że pierwsze, co zrobi w Hogwarcie, to
odwiedziny u pani Pomfrey. Kolejny raz będzie u niej z urazem kończyny, to się
nazywa szczęście.
– Która godzina?
– spytał chłopak, wiedząc, że panna Granger nosi zegarek na nadgarstku.
Niechętnie sprawdziła czas.
– Za dziesięć
szósta.
– Nigdy nie
wrócimy na czas, za daleko jesteśmy – zauważył. – A więc zrobimy to inaczej…
– Malfoy, nie
wiem, co planujesz, ale chcę, żebyś wiedział, że ci nie ufam – ostrzegła
Hermiona, kiedy blondyn zdjął jej rękę ze swojego karku.
– Cóż, pod tym
względem jesteśmy tacy sami. – W jego głosie było czuć sporą dawkę ironii,
jednak nie zdziwiło jej to. Kiedy to wypowiedział stanął przed nią, wyciągając
ręce za siebie. Dał jej tym jasny komunikat, że chce ją nieść na plecach.
– Naprawdę
będziesz mnie niósł na barana? – zdziwiła się szatynka, nie wykonując żadnego
ruchu.
– Tak, no chyba,
że wolałabyś, żebym niósł cię, jak pan młody pannę młodą. – Jeśli uważała, że
jego poprzednia wypowiedź ociekała ironią, to nie potrafiła opisać tej. Może:
ironia w czystej postaci?
– Nie, nie
wolałabym – mruknęła cicho, po czym jak tylko mogła, wskoczyła na plecy
chłopaka. Gdy ją chwycił, ruszył do przodu. – Malfoy, weź mnie uszczypnij, bo
nie wiem, czy to sen czy jawa… – Chłopak zrobił to, o co poprosiła. –
AUA! Mocniej się nie dało? – Zaczęła rozmasowywać piekącą ją dłoń.
– A ten krzyk do
ucha był konieczny? – syknął. – Kiedyś przez ciebie ogłuchnę.
– Nie
dziękuj.
– Nie zamierzam.
I tak zakończyła
się ich jakże fascynująca rozmowa. Hermiona starała się być w takiej pozycji,
żeby nikt nie mógł dojrzeć jej twarzy, czyli krótko mówiąc, założyła na głowę
kaptur i modliła się w duchu, żeby nikt nie poznał jej kurtki. Draco natomiast
przyspieszył kroku, bo nie uśmiechało mu się słuchanie tysiąca plotek o nim i
Granger. Dla niego wiadomym było, że gdyby Tracey Davids się dowiedziała to…
Cóż, cała szkoła wiedziałaby o tym, zanim by powiedział, chociażby, bujda. Kto jak kto, ale Davids i ta
przeklęta Gryfonka, Vane, nie biorą sobie wolnego od plotkowania, a ich
zdolność do wyolbrzymiania jest wręcz imponująca.
Kiedy tak szli
przez Hogsmeade, słyszeli wiele komentarzy – głównie dlatego, że do szkoły
wracali jako jedni z ostatnich i mijali się z wieloma mieszkańcami. Właśnie
przechodzili obok Trzech Mioteł, kiedy jakaś starsza kobieta powiedziała: Ach, jacy oni słodcy! Jak on ją musi
kochać!. Draco chciał stanąć i uświadomić owej kobiecie, że prawdopodobnie
nikt nigdy go tak nie obraził jak ona. I zrobiłby to, gdyby Hermiona nie
ścisnęła go delikatnie. Dzięki temu, zamiast ochrzaniać staruszkę, ochrzanił
ją. Nikt nie będzie mówił Malfoyowi, co ma robić, a czego nie!
Dupek – pomyślała trafnie. – Dupek
Malfoy! Tak właśnie się nazywasz, wiem o tym! – krzyczała w myślach,
ale tylko i wyłącznie tam. – Nie
Draco, ale Dupek!
Jasne było, że
nic nie usłyszał, choć kiedy tylko ta myśl przebiegła przez jej głowę, chłopak
prychnął. Hermiona na początku przeraziła się, że może Malfoy umie czytać w
myślach, bądź powiedziała to na głos, ale fakt, że nie poczęstował jej żadną wymyślną
(bądź też nie) ripostą, uspokoił ją.
Gdy zbliżali się
do Hogwartu, zaczął wiać wiatr. Na nieszczęście szatynki, cały czas zwiewał jej
kaptur, przez co jej tożsamość nie była tajna. Mimo, że próbowała ponownie go
założyć, okazało się to bezsensowne, gdyż wiatr nie dawał za wygraną i
zdmuchiwał go dalej. Żeby nikt nie zobaczył jej oblicza, oparła czoło o lewe
ramią blondyna, a kurtyna włosów przykryła jej policzki.
– Nie za wygodnie
ci? – spytał mimochodem. Właśnie przekroczyli bramy Hogwartu.
– Zawsze mogło
być lepiej.
– Taaa… –
mruknął tylko, po czym szedł dalej.
Kiedy
przekroczyli próg szkoły, Draco raz szedł wolniej, raz szybciej i przy każdym
rogu patrzył, czy nikt nie idzie z naprzeciwka. Hermiona doskonale go rozumiała
– nienawidzili się, a sytuacja, w której się aktualnie znajdowali, była… Cóż,
to wyglądało ciut dwuznacznie.
– He… He… He…
– Usłyszeli za sobą. Malfoy odwrócił się, żeby zobaczyć, kto znajduje się
za nimi. Przy schodach stał Ron, z szeroko otwartymi ustami i oczami.
Cholera – pomyślała kolejny raz tego wieczoru.
– Hermiona? –
dokończył nareszcie.
– Gratuluję,
Weasley, myślałem, że nigdy ci się to nie uda.
– Tak, to ja,
Ron.
– Aha – wydał z
siebie, po czym ruszył przed siebie z nieprzytomnym wzrokiem i nadal
rozdziawionymi ustami. Szedł na kolację do Wielkiej Sali, a że spotkał Draco i
Hermionę, to czysty przypadek.
– Ekstra. –
Przewróciła oczami. – A gdzie ty idziesz? Wieża jest w drugą stronę!
– Do Pomfrey, bo
nie mam zamiaru cię jeszcze później dźwigać.
– Nikt ci nie
kazał. A poza tym mogłeś mnie odholować do Wieży, poradziłabym sobie
–powiedziała.
– Wiesz, że do
Skrzydła Szpitalnego jest bliżej? – spytał, uśmiechając się kpiąco. Dobrze,
miał jakiś dziwny napad dobroci, ale bez przesady. Nie będzie wchodził na piąte
piętro, kiedy pierwsze jest dużo bliżej.
– Zmęczyłeś się
trochę, prawda?
– Chciałabyś! Mam
dobrą kondycję i gdybym się uparł, to mógłbym cię teraz odnieść do Hogsmeade.
Ja nie jestem Potterem, czy Weasleyem, żeby noszenie takich chucherek, jak ty
męczyło mnie!
– Dobra, Malfoy,
nie unoś się tak. O, już jesteśmy! Nareszcie…
Pół godziny
później Hermiona wyszła ze Skrzydła Szpitalnego wraz z Malfoyem. Chłopak miał
nadzieję, że zostawi dziewczynę u Pomfrey i będzie mógł pójść na kolację. Pod
tym względem był naiwny. Pani Poppy od razu przyjęła dziewczynę, to fakt,
jednakże kazała chłopakowi pilnować, żeby się nie przemęczała. Zupełnie, jakby
go to obchodziło! W dodatku panna Granger dowiedziała się, że zaniósł ją do
Hogwartu tylko dlatego, że nie chciało mu się iść z Zabinim do Notta. To nie
jego wina, że poprzeciągał go po całym Hogsmeade, wciągnął do każdego sklepu i
przechodził obok każdego regału. Zachowywał się jak typowa zakupoholiczka. Nic
więc dziwnego, że Draco wolał zataszczyć biedną Granger, swojego wroga, do
szkoły, niż iść gdziekolwiek z Blaisem. A gdy wyszli z nieszczęsnego Skrzydła,
okazało się, że kolacja właśnie dobiegła końca. Hermiona szła obok niego przy
pomocy kul, a on był głodny, bo spóźnił tylko i wyłącznie przez nią.
Tak, już nigdy
nie będzie miły i potulny jak Gryfon, nie ma mowy!
.*.*.*.*.*.*.*.
Kilka dni później
profesor Vector puściła listę, na którą wpisywały się osoby, które zostawały na
święta w Hogwarcie. Hermiona miała szczęście, że była wtedy w Pokoju Wspólnym
Gryffindoru. Jakież było zdziwienie, kiedy Gryfoni patrzyli, że wpisuje się na
listę. Nie wiedzieli, co się stało – owszem, nie miała rodziców, ale zostaje w
szkole, zamiast jechać do Weasleyów? Przecież się z nimi nie pokłóciła… Tak
więc, dlatego uczniowie wyspekulowali, że nie dostała zaproszenia, co było
zwykłą bujdą. Niestety, profesor Vector o tym nie wiedziała.
Właśnie dlatego
zaprosiła Rona Weasleya do swojego gabinetu na dzień przed odjazdem. Na
początku chłopak myślał, że opiekunka Gryffindoru dowiedziała się, że czasem w
nocy bierze Pelerynę Niewidkę Harry’ego i idzie do kuchni. Uspokoił się, kiedy
prosto z mostu spytała, czy zaprosił pannę Granger do siebie do domu.
Wytłumaczył jej, że tak, ale odmówiła i został wypuszczony.
Następnego dnia, po
śniadaniu, profesor Vector zaprosiła do siebie Hermionę. Ją także spytała o
zaproszenie. Potwierdziła wersję Rona i, zachęcona przez nauczycielkę,
opowiedziała o swojej sytuacji rodzinnej.
– Cóż, nie
ukrywam, że czytałam o tym artykuł w „Proroku”, jednak nie do końca w to
wierzyłam. Co jak co, ale to jest „Prorok”, jemu nie można do końca wierzyć. –
Szatynka kiwnęła głową na znak, że ma takie samo zdanie, jak nauczycielka. –
Miło mi, że ufasz mi na tyle, że się zwierzyłaś. Naprawdę, to wiele dla mnie znaczy…
A co do twojego pobytu w Hogwarcie, to… Mogłabym cie prosić, żebyś zaopiekowała
się Gryfonami. Chodzi mi o to, żeby nie narobili jakichś kłopotów.
– Oczywiście,
pani profesor.
– Wiedziałam, że
mogę na ciebie liczyć. Jesteś bardzo mądrą i uczynną dziewczyną – pochwaliła ją
pani Septima, na co dziewczyna odwdzięczyła się uśmiechem i cichym ,,dziękuję’’. Następnie nauczycielka
wyciągnęła małą karteczkę i podała ją pannie Granger. – To jest pozwolenie na
urządzenie imprezy Sylwestrowej w Wieży Gryffindoru. Jesteście młodzi, macie
prawo się bawić. Tylko pamiętaj, to ma być kulturalna zabawa!
– Oczywiście,
pani profesor.
.*.*.*.*.*.*.
Dwudziestego
drugiego grudnia wszędzie panował istny rozgardiasz. Hermiona żałowała, że tego
ranka zgodziła się przyjść do przyjaciół. Wszyscy się pakowali, wszędzie
wszystkiego było pełno, a co chwilę ktoś w dormitoriach przekrzykiwał się.
Najczęściej padało pytanie „Nie
widziałaś może…”, bądź „Nie
wiesz może, gdzie jest…”.
Gdy wszyscy byli
już spakowanii i wyszli z Wieży (a zajęło im to trochę czasu), pojechali
powozami na peron. Panna Granger była w jednym powozie ze swoimi przyjaciółmi.
Postanowiła, że pożegna ich przy pociągu, a potem spacerem wróci do zamku.
– Może jednak
szybko wrócisz do Hogwartu, spakujesz się w niewyobrażalnie szybkim tempie i
pojedziesz z nami na święta?
– Ron… -
mruknęła ostrzegawczo.
– To była tylko
taka luźna propozycja…
– Nie pogrążaj
się, braciszku, dobrze? – przerwała mu Ginny. – Napisz do nas raz, lub dwa,
jasne? A jakbyś pisała codziennie, to…
– Spokojnie,
napiszę, nie martwcie się.
– Nie będzie ci
się tu nudziło? – spytał Harry, kiedy wychodzili z powozu.
– Może i będzie,
ale sobie poradzę. – Uśmiechnęła się.
.*.*.*.*.*.
Po obiedzie
natychmiast wróciła do Wieży Prefektów. Po drodze wstąpiła do biblioteki i
wypożyczyła kilka książek o transmutacji. Przez tą całą akcję z Draco nie miała
prezentów dla przyjaciół.
Co złego, to zawsze Malfoy – pomyślała z przekąsem. Na szczęście dwa
dni po wywrotce mogła już normalnie chodzić, jednak to nie oznaczało, że
zapomniała – co to, to nie. Kiedy za szybko siadała, bolały ją jej tyły. Kiedy
raz w Wielkiej Sali wyrwało jej się „Aua,
mój tyłek. To wszystko przez Malfoya…”, musiała tłumaczyć Lavender przez
okrągłe pięć minut, o co jej naprawdę chodziło i zapewniać ją, że nie ma nic
wspólnego z chłopakiem.
Hermiona dziwnie
się czuła będąc jedyną osobą w salonie. Owszem, czasem się zdarzało, że była
sama, jednak zdarzało się to rzadko kiedy – najczęściej późnymi wieczorami.
Cały wielki salon był tylko do jej dyspozycji. Kiedy rozejrzała się dookoła,
stojąc między schodami, wiedziała, że czegoś jej brakuje. I nawet nie chodziło
jej o ludzi, którzy zazwyczaj tu byli, tylko o coś zupełnie innego. No nic…
Później z pewnością przypomni jej się, co to było.
Położyła kilka
książek na stoliku, a wzięła tą najgrubszą. Następnie usiadła na kanapie i
zaczęła czytać. W pierwszych trzech rozdziałach nic nie znalazła. Prawdę
mówiąc, to znajdowały się tam tylko podstawy transmutacji. Dziewczyna odłożyła
księgę w środku czwartego rozdziału, kiedy to pojawiły się dwa zaklęcia z
początków pierwszej klasy. Potem wzięła „Zaklęcia
transmutujące na każdą okazję”. Tam było dużo więcej interesujących ją
informacji.
Kiedy brała się
za rozdział trzeci, portret Cichej Charlotte uchylił się, a do salonu weszła
pewna osoba. Zaczytana Hermiona nie była niczego świadoma, gdyż świat regułek
pochłonął ją bez reszty. Zresztą, osoba, która właśnie weszła do pomieszczenia
także nie wiedziała o dziewczynie leżącej na kanapie. Jakie zdziwienie ją
dopadło, kiedy usiadła na fotelu i pierwszym, co zobaczyła, to Gryfonka.
– GRANGER?!
– krzyknęła owa osoba. Przestraszona Hermiona podniosła się do pozycji
siedzącej.
– MALFOY?!
– odkrzyknęła zszokowana. Na fotelu, w stroju od Quiddticha i w kurtce siedział
zziajany blondyn.
– Co ty tu
robisz i czemu, do diabła, nie ma cię u Weasleya? – spytał chłopak, kładąc
swoją miotłę na podłodze, obok siedzenia.
– Cóż,
mogłabym cię spytać o to samo, tylko zamiast powiedzieć „Weasley”,
powiedziałabym „Zabini”. – Odłożyła książkę. – Ale jeśli już musisz wiedzieć,
co tu robię, to jestem, żyję, czytam…
– Gadasz
zupełnie, jakby mnie to interesowało.
– Sam
spytałeś – zauważyła. – A ty? Czemu tu jesteś? Spóźniłeś się na pociąg?
– Nie, w
ogóle się nigdzie stąd nie ruszałem. – Rozsiadł się wygodniej w fotelu, unosząc
prawą brew. – A ty? Czemu tu jesteś? Spóźniłaś się na pociąg? – powtórzył jej
słowa, śmiejąc się przy tym wrednie.
– W ogóle
nie zamierzałam nigdzie jechać. – Podniosła się. – I wiesz co? Gdybym wcześniej
wiedziała, że ty też zostajesz na Święta w Hogwarcie, to pojechałabym do
Weasleyów – dodała, po czym odeszła. Wiedziała, że to zbyt piękne, że na
obiedzie nie było żadnego Ślizgona. A mogła to przewidzieć…
.*.*.*.*.
Następnego dnia
Draco zaspał na śniadanie. Cóż, miał wolne, należało mu się! Wreszcie mógł
spać, ile dusza zapragnie, czemu więc z tego nie skorzystać? Zresztą… godzina
dwunasta, to dobra godzina, żeby wstać…
Kiedy zszedł do
salonu, zrzędła mu mina. Stało tam coś dziwnego, znał to z opowiadań ojca.
Tylko jak to się nazywało? Chichonka? Chachinka? Jakoś tak, nieważne. Ważnym
było, że to wymysł mugoli, a stało w, poniekąd jego, salonie! A on był
czarodziejem z czystej krwi i kości! To nie mogło tak po prostu stać w tym oto
salonie…
– O, Śpiąca
Królewna w końcu wstała. – Usłyszał głos Hermiony, która właśnie wieszała
kolejną świecącą kulkę na drzewo.
– Co to
jest? – Szatynka spojrzała na niego jak na niedorozwiniętego.
– Choinka –
powiedziała z miną sugerującą, że powinien to wiedzieć. No, prawie miał rację z
tą „chichonką”. – To ty nie wiesz takich rzeczy?
– Pfff…
Oczywiście, że wiem! Po prostu brakło mi słowa, miałem go na końcu języka. – Na
te słowa Gryfonka przewróciła oczami.
– Jasne.
Hermiona
podziwiała swoje transmutacyjne dzieło. Odpowiednie zaklęcia wyczytała w
dziewiątym rozdziale. Uznała, że skoro zbliża się Boże Narodzenie, to choinka
jest obowiązkowa. Nie mogła się oprzeć, dlatego jeszcze przed śniadaniem
wyczarowała drzewo i zajęła się aparatem. Znalazła zaklęcie, które dało mu
magiczne właściwości. Chciała sprawdzić jego działanie, dlatego sfotografowała
widok za oknem. Działało! W dodatku zdjęcia, które miała w poprzednich lat
(niewiele ich posiadała, ale jednak), także się ruszały.
Kiedy przyszła po
śniadaniu, była bardzo zadowolona. McGonagall stwierdziła, że żebyuczniom się
nie nudziło, mogą wybrać się do Hogsmeade. Dyrektorka nie wiedziała, że ratuje
życie biednej Hermionie, która nie miała przecież prezentów dla przyjaciół.
Niestety, dziewczyna zaczęła prace nad choinką, więc musiała poczekać, zanim
pójdzie.
Tak więc, gdy
tylko wróciła do salonu, zaczęła wyczarowywać łańcuchy, samoświecące światełka
oraz bombki. Właśnie kończyła, kiedy Malfoy zaszczycił ją swoją obecnością.
Wziął jedną z bombek i zaczął się nią bawić jak dziecko. Dziewczyna kompletnie
nie rozumiała, co go tak fascynuje w ozdobie i wolała o to nie pytać. Zamiast
tego wyczarowała gwiazdę na czubku i wzięła swój zaczarowany aparat. Stanęła
kilka metrów dalej i zrobiła zdjęcie choinki. Jak się później okazało, Draco
też się na nie załapał.
– Malfoy,
mógłbyś się odsunąć? – spytała. Chłopak podniósł na nią wzrok, uśmiechnął się,
po czym stanął dokładnie przed choinką. Założył ręce, podniósł prawą brew oraz
brodę, a jego uśmiech przybrał miano kpiącego.
– Tak
lepiej?
–
Oczywiście. – Panna Granger zmrużyła oczy. Skoro tak z nią grał, to dobrze.
Podniosła aparat i zrobiła zdjęcie chłopakowi. – Gotowe.
– Bardzo
dobrze – mruknął, odwracając się do drzewa. Odwiesił bombkę na swoje dawne
miejsce. A kiedy był tyłem do szatynki, ta pokazała mu język.
.*.*.*.
Kolejnego poranka
była wigilia Bożego Narodzenia.
Hermiona miała
już dosyć ciągłych kłótni z udziałem Malfoya. Owszem, nienawidzili się, jednak…
to było Boże Narodzenie. Okres, kiedy ludzie się godzą, czy wybaczają różne
przewinienia. Nie chodziło jej o to, żeby pogodzić się z Malfoyem na zawsze –
musiała sama przed sobą się przyznać, że to niemożliwe – ale zależało jej na
tym, żeby spędzić te święta w miarę spokojnie. Nie uśmiechało jej się sprzeczać
co pół godziny, a skoro jest skazana na Ślizgona… Cóż, nie ma innego wyjścia,
jak spróbować. Mógł ją wyśmiać, mógł powiedzieć, że jest naiwna, ale
przynajmniej będzie wiedzieć, że próbowała.
Po śniadaniu
Draco gdzieś zniknął. Możliwe, że znowu poszedł na miotłę, tego nie wiedziała.
Czekała na niego w salonie, a żeby zająć sobie czas, zaczęła czytać jedną z
wypożyczonych książek. Jeszcze ich nie zwróciła, gdyż stwierdziła, że zaklęcia
zawarte w nich kiedyś na pewno jej się przydadzą. Już miała prezenty dla
przyjaciół, ale to nie oznaczało, że kiedyś nie znajdzie się w podobnej
sytuacji. W końcu nie bez powodu mawiają, że strzeżonego pan Bóg strzeże.
Dla Rona miała
książkę o mugolach, którą kupiła tuż przed upadkiem. Dla jego rodziców kupiła
śliczny, ręcznie robiony pled. Wiedziała, że pani Weasley spodoba się wzór, a
pan Weasley będzie go używał do popołudniowych drzemek. Ginny kupiła perfumy o
zapachu konwalii i róż. To ulubione kwiaty rudej, więc wierzyła, że jej się
spodobają. Ona osobiście je pokochał. Harry’emu zamierzała podarować nowy
Zestaw Do Czyszczenia Mioteł z dodatkowymi funkcjami. Tamten mu się skończył, a
zapomniał kupić nowy…
Nie musiała
czekać na chłopaka długo, gdyż ten zaraz wrócił do Wieży. Był jedynym
Ślizgonem, który został w Hogwarcie. Owszem, dostał zaproszenie na Święta od
Zabiniego i od Pansy, ale żadnego nie przyjął. Panna Parkinson miała
skomplikowaną sytuację rodzinną, więc mieszkała u ciotki, która go nienawidziła
i nawet tego nie ukrywała. A Zabini… Matka Zabiniego miała nowego narzeczonego,
który miał zostać jej ósmym mężem. Wolał oszczędzić wstydu przyjacielowi, nie
ukrywał, że to byłaby krępująca sytuacja dla wszystkich.
– Malfoy? –
Usłyszał cichy głos Hermiony. W planach miał wybrać się do swojego pokoju i… W
sumie, to tylko tyle miał w planach.
– Czego? –
Odwrócił się przodem do niej. Gryfonka, słysząc ton jego głosu, od razu
pomyślała, że jej odbiło. Mimo to, trzymała się swojego poprzedniego planu. –
Znaczy się, słucham? – Przypomniał sobie o zasadach dobrego wychowania.
– Wiesz,
teraz są święta i pomyślałam sobie… No wiesz… Boże Narodzenie to okres zgody i
w ogóle… – jąkała się.
– Co mi
sugerujesz? – spytał.
– To, że
skoro spędzamy ten czas, poniekąd razem, to powinniśmy chociaż spróbować się
tolerować. – Draco uniósł brew. – Nie mówię, że cały czas, bo nie
wytrzymałabym, tylko… tak… do powrotu reszty. Co ty na to?
Chłopak nie mógł
uwierzyć w to, co usłyszał. Ta Gryfonka proponuje mu zawieszenie broni? Ona? To…
To po prostu było dla niego niemożliwe, nie oszukujmy się. A kiedy spojrzała mu
w oczy, zobaczył w nich zupełną szczerość.
Ale on ma śliczne oczy… – pomyślała po chwili, jednak zaraz czar
prysnął. – Żadne piękne! Po prostu
są duże i niebieskie… Prawie jak moje…
Zamiast dalej
rozmyślać o jego oczach, wyciągnęła rękę na zgodę. A on? On ją uścisnął,
mrucząc pod nosem Zgoda.
Przyznawał jej całkowitą rację, nawet jego matka mawiała, że Święta Bożego
Narodzenia to czas zgody. Już nie żyła… Jednak chłopak miał zamiar wziąć do
serca wszystkie rady, które od niej otrzymał, a nie od ojca, który grzał celę w
Azkabanie. W ogóle chciał zapomnieć o Lucjuszu, chociaż wiedział, że nie jest
to możliwe.
Kiedy tak stali z
uściśniętymi dłońmi, wpatrując się w swoje oczy, uświadomił sobie coś jeszcze.
Hermiona rzeczywiście była podobna do… W każdym razie, z wyglądu na pewno i
zauważył to. Tylko charakter miały inny, sama Pansy to powiedziała. I zazwyczaj
miała rację, dopiero w tamtym momencie to zobaczył.
W końcu Hermiona
puściła jego dłoń i ponownie usiadła na kanapie. Czuła się dziwnie. Prawdę
mówiąc, to nie spodziewała się kilkudniowego rozejmu z chłopakiem. Cóż, niezła
niespodzianka. Kiedy chwyciła książkę i miała zamiar wziąć się za dalsze
czytanie, Draco usiadł na fotelu i zabrał głos:
– Granger…
– Podniosła na niego wzrok. – Skoro na razie się nie kłócimy, to mam do
ciebie pytanie.
– Możesz
pytać, ale pod jednym małym warunkiem – powiedziała. – Pytanie nie może dotyczyć
rzeczy osobistych, moich sekretów, nie może być idiotyczne, ani obrażać mnie w
jakikolwiek sposób. – Blondyn przewrócił oczami.
– Co to są
łyżwy?
– Łyżwy? –
zdziwiła się.
– No tak…
Łyżwy. No chyba, że to ma inną nazwę, albo źle to powiedziałem.
– Nie,
dobrze to powiedziałeś tylko… To jest mugolska rzecz – westchnęła. – A
dokładniej są to buty z metalową płozą u dołu, służące do jazdy na lodzie.
Mugole uprawiają taki sport jak łyżwiarstwo, a ci najlepsi jeżdżą na zawody.
– Sport
powiadasz…
.*.*.
– I właśnie
tak wyglądają łyżwy.
– Mówiłaś,
że są straszne, ale wcale nie jest tak źle! Patrz, chodzę i jeszcze nie
upadłem. Ha!
– Wow, po
śniegu każdy umie chodzić w łyżwach – mruknęła.
– Mówisz
tak, bo boli cię, że jestem pogromcą sportów! Nawet tych mugolskich. Po prostu
nie ma dyscypliny, z którą bym sobie nie poradził – uśmiechnął się kpiąco.
Hermiona, za jego namowami, wyszła z nim na dwór i miała uczyć go na nich
jeździć.
– Dobra, łyżew
używa się na lodzie, Malfoy – powiedziała, gdy znalazła się na jeziorze skutym
lodem. Oczywiście, rzuciła na nie zaklęcie utrwalające, żeby lód się nie
pękł. – Chodź tu. – Draco pewnie ruszył ku Hermionie. Gdy postawił swoją
prawą nogę na tafli, stracił równowagę i upadł.
– Co to ma
być?
– Życie,
Malfoy, życie. Widzisz, ono często z nas kpi – rzekła, śmiejąc się głośno.
– No
rzeczywiście, bardzo śmieszne.
.*.
Dwie godziny
później Draco potrafił jeździć na łyżwach.
Hermiona zdziwiła
się, że tak szybko załapał, o co chodzi. Miał rację, że jest pogromcą sportów.
Ona, córka mugoli, uczyła się jeździć przez kilka dni, a jemu to zajęło dwie
nędzne godziny. To się nazywa sprawiedliwość…
Ślizgonowi
przypadł do gustu ten rodzaj rozrywki. Nie wiedział, że mugole w zimę mają to
na co dzień – a przynajmniej ci, którzy chcą. Czarodzieje nie mieli dużo
sportów. W sumie Quidditch był jedyny, a normalni ludzie mieli ich od groma.
Może kiedyś jeszcze udobrucha Granger i pokaże mu coś jeszcze…
Draco czuł się na
tyle pewnie na łyżwach, że zaproponował dziewczynie wyścig do wysepki, która
znajdowała się całkiem daleko. Pomyślał, że skoro ona jeździ szybko, to równie
szybko się męczy. I kiedy tylko spowolni, wyprzedzi ją i wygra.
– Taki
chojrak jesteś? W takim razie ty mówisz „Start” – zarządziła Gryfonka.
– Start –
powiedział niemal od razu, po czym zaczął jechać. Dziewczyna w tamtej chwili
wykazała się słabym refleksem, bo wystartowała, kiedy on był kilka metrów od
niej.
Niewiele czasu
zajęło jej wyprzedzenie go. Owszem, nauczył się jeździć w dwie godziny, ale
doskonalenie jazdy zajmuje zdecydowanie więcej czasu. Malfoy przekonał się o
tym w połowie wyścigu – niestety, za późno. Dziewczyna była za daleko, żeby ją
zawołać, bo i by go nie usłyszała.
Jestem Malfoyem, a żaden Malfoy się nie poddaje – pomyślał
dumnie. – A ona pewnie wspomaga się
zaklęciami, żeby wygrać.
W tej kwestii się
mylił – panna Granger była osobą uczciwą, czasem nawet do bólu. Oczywiście,
czasem zdarzało jej się złamać regulamin, ale nie dosyć często. Nie wspomagała
się zaklęciami, bo wiedziała, że wygra. Skąd? Intuicja jej tak podpowiedziała –
Malfoy to chojrak, który myśli, że wszystkiego nauczy się w mgnieniu oka.
Naiwny…
Gdy dotarła do
wysepki, obejrzała się za siebie. Blondyn był daleko w tyle, a dokładniej w
połowie trasy. Weszła na plażę, po czym przetransmutowała swoje łyżwy z
powrotem na buty. Dyszała ciężko, w końcu jechała dosyć szybko. I wtedy poczuła
dziwne ciepło.
Co jest? – przemknęło jej przez myśl. Zdjęła kurtkę, ale nadal było jej
ciepło. Wtedy, pchnięta impulsem, odwróciła się.
Na tej wyspie
panowało lato. Dosłownie. Drzewa miały liście, ptaki i motyle latały, kwiaty
kwitły, a na ziemi nie było grama śniegu. Słońce świeciło intensywnie, przez co
dziewczynie z każdą chwilą było goręcej. Ponownie spojrzała na jezioro. Na nim
nadal panowała zima.
Gdzieś o tym czytałam, na pewno. Znam to!
W tym czasie, gdy
ona próbowała przypomnieć sobie, skąd zna to miejsce, Draco dojechał do
wysepki. Pomimo swej bardzo dobrej kondycji, czuł się okropnie zmęczony.
Kompletnie nie wiedział, jak wróci. Wszedł na piasek, a dyszeniem oznajmił
Hermionie, że już dojechał na metę.
– Granger…
Odtransmutuj… Mi… To… TERAZ!
– Jasne. –
Wykonała na wpół przytomnie to polecenie, nadal myśląc.
– Ej, byłem
tu – zauważył, kiedy porozglądał się wokoło.
– Byłeś tu?
– Ano
byłem. Tam jest takie wielkie drzewo, daje ogromnie dużo cienia. Nie wiem, jak
ty, ale ja tam idę, nie wytrzymam w tym ukropie. – W czasie, kiedy to mówił,
zdjął kurtkę, czapkę i rozpiął koszulę do połowy. Hermiona pozbyła się bluzy,
zostając w bluzce z krótkim rękawem, spodniach i butach.
– Wielkie
drzewo?
– Tak,
Granger, powiedziałem wielkie drzewo.
– Malfoy,
ja wiem, gdzie jesteśmy! – olśniło ją. – Przecież to jest…
____________________
Cześć!
Wiem, że
rozdział miał być jutro, ale udało mi się go skończyć wcześniej. Dziś są moje,
więc mam nadzieję, że prezent-rozdział się spodoba :P
Teraz
oddam się w wir nauki (Mamo, ratuj, ja nie chcę...), a Wam życzę miłego
weekendziku :D
Pozdrawiam
serdecznie,
Feltson
Wyspa Zakochanych? Tak to się nazywało! Jejku, jakie to słodkie!
OdpowiedzUsuńMalfoy umie jeździć na łyżwach! Cieszę się, że są w zgodzie. Mam nadzieję, że potrwa to dłużej...
Ciekawe o kim myślał wtedy Malfoy. Do kogo Hermiona jest tak podobna? Wytłumacz mi to, teraz!
Rozdział jest wspaniały.
Z okazji urodzin
Życzę Ci gwiazdki z nieba, która spełni wszystkie Twoje życzenia!
Czekam na kolejny rozdział! Z niecierpliwością!
Dziękuję zarówno za opinię, jak i za życzenia <3
UsuńCo do tej dziewczyny, to wszystko wyjaśni się w następnym rozdziale :)
Pozdrawiam,
Feltson
Witaj!!
OdpowiedzUsuńRazem z pozostałymi administatorkami Katalogu Granger pragnę złożyć Ci najserdeczniejsze życzenia z okazji urodzin! Czego życzymy Ci w tym wyjątkowym dniu? Przede wszystkim radości z każdego kolejnego dnia i uśmiechu, który nigdy nie zniknie z Twojej twarzy! Samych najwierniejszych przyjaciół, najsilniejszej miłości, nieskończonej weny do pisania swoich opowiadań i... och, po prostu wszystkiego najlepszego!
Pozdrawiam i życzę miłego dnia!! :)
Dziękuję za życzenia i również serdecznie pozdrawiam,
UsuńFeltson
Przerwać wtakim momencie. to bylo złośliwe
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale nie chciałam za wiele zdradzać :c
UsuńWszystkiego naj naj naj najlepsiejszego :* duzo radości i szczęścia :* i weny!! Umrę do następnego rozdziału :c
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia :)
UsuńJestem pewna, że uda Ci się wytrzymać do rozdziału :P
Pozdrawiam,
Feltson
Ale dlaczego właśnie teraz zakończylaś? To było takie piękne. Wczulam się a tu koniec.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, fajne połączenie świąt, małego wypadku, zakupów i łyżwy. Mega!!!
Czekam na kolejny rozdział
zapraszam do siebie na nowy rozdział dramione-zyciepelneniespodzianek.blogspot.com
pozdrawiam
Dziękuję <3
UsuńNastępny rozdział będzie podobny do tego, więc klimat pozostanie ten sam...
Pozdrawiam,
Feltson
Nie wiem czemu nie skomentowałam od razu…
OdpowiedzUsuńRozdział śliczny, taki aww *·*
Draco taki słodki… I z tymi łyżwami.
Żeby Dramione się udało trzeba oczarować czytelników postacią Dracona – Tobie się to udało.
Weny <3 Czekam na kolejny rodział ^·^!
http://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/
Dzięki <3
UsuńCieszę się, że oczarowałam Cię Draco :)
Pozdrawiam,
Feltson
Kiedy następny? ♥.♥
OdpowiedzUsuńPojawił się kilkanaście dni temu...
Usuńhttp://accio-love-dramione.blogspot.com/2015/11/rozdzia-13-wyspa-zakochanych.html