Zenit skrajnych uczuć
Rozdział 7: Szkółka Merlina
Uczucie: Szczęście, zachwyt, zaskoczenie
– Nie
wierzę… – wyszeptała – To… to niemożliwe.
Była w szoku.
Stało się coś, co jeszcze poprzedniego ranka było nieosiągalne, niemożliwe,
a jednak stało się. Udało jej się. Zszokowana dziewczyna odwróciła się
tyłem do drzwi, a na jej twarz wkradł się uśmiech. Pierwszy od kilku miesięcy,
szczery, prawdziwy i niewymuszony. Draco zdziwił się, gdy zobaczył zachowanie
Hermiony. Słyszał plotki o tym, że nie umiała się śmiać, była wiecznie smutna i
tak dalej. A co on widział? Uśmiechnięta Granger, czyli idealne zaprzeczenie
wszystkich szkolnych pogłosek.
Ostatni raz wierzę w jakiekolwiek słowo Davids bądź którejś Greengrass – pomyślał
Malfoy, zakładając ręce na piersi, jakby był obrażony. Dziewczyny uwielbiały
rozsiewać pogłoski. Czasem mówiły coś zgodnego z prawdą. Właśnie – czasem.
Draco rozmyślał na temat plotkarek ze Slytherinu, zamiast zainteresować się
rzeczą, która według Hermiony była niemożliwa.
– Co się
stało? – spytała Carmen, podbiegając do starszej Gryfonki.
– Właśnie,
co tam jest napisane? – dodała Melody.
– My…
– nie wiedziała, jak się wysłowić.
Draco w akcie
zdenerwowania podszedł do drzwi. Nic ich nie wyróżniało, po prostu były stare,
brudne i zniszczone. Co zachwyciło w nich Granger? W tym momencie spojrzał na
plakietkę i niemal natychmiast zrozumiał, o co jej chodziło.
– Szkółka
Merlina – przeczytał blondyn – to są chyba jakieś żarty.
– Nie wiem,
musimy to sprawdzić – stwierdziła Hermiona.
– Chyba
tego nie zrobisz? – zapytał retorycznie Draco. Niby Granger była rozsądna, ale
czy akurat w tamtym momencie? Nie zachowywała się naturalnie, nie była sobą,
nie myślała o konsekwencjach. Co jeśli to czysta bujda? O tym Gryfonka nie
myślała, a przynajmniej tak mu się wydawało.
– A co,
boisz się? Nie wiedziałam, że jesteś taki grzeczny, Malfoy.
– Ja nie
wiedziałem, że jesteś taka niegrzeczna.
– Nie
kłóćcie się, proszę… – przerwała im Melody. Dziewczyna nienawidziła
kłótni, awantur czy nawet małych nieporozumień i dlatego nie chciała, aby Draco
i Hermiona spierali się. Zdecydowanie wolała zgodę i nieświadomie liczyła, że
kiedyś będzie tylko pokój.
– I tak cię
nie posłucham… – zauważyła panna Granger, po czym zdrową ręką rzuciła
zaklęcie. – Alohomora!
Drzwi otworzyły
się z cichym trzaskiem, ukazując ciemne pomieszczenie, które znajdowało się za
nimi. Hermiona pewnym ruchem otworzyła je szerzej, dzięki czemu mogła tam
wejść. Rzuciła zaklęcie Lumos Maxima, aby dobrze widzieć i rozejrzała się.
Szkółka Merlina okazała się być jedną salą lekcyjną. Kilkanaście dwuosobowych
ławek stało w dwóch rzędach. Stoliki zostały wykonane z ciemnego drewna,
podobnie jak krzesła, na których siedzieli uczniowie. Największy ze stolików,
stojący naprzeciw ławek był biurkiem samego Merlina. Nadal leżało na nim pełno
pergaminów, piór i butelek z zużytym atramentem. W kącie sali było pełno
kawałków drewna oraz innych rzeczy, w których Hermiona rozpoznała m.in. pióra
feniksa.
Zapewne jest to pamiątka po lekcjach różdżkarstwa – przeszło
jej przez myśl, zresztą bardzo słusznie. Dziewczyna dobrze wiedziała, że Merlin
wynalazł pierwszą czarodziejską różdżkę i przekazał całą wiedzę o wynalazku
swoim uczniom. Wybrał ich bardzo dokładnie – musiał bowiem czuć, że też mają w
sobie magię. Owszem, to nie było proste, ale możliwe. Wśród uczniów Merlina
znaleźli się przodkowie Olivandera i Gregoriowicza.
– No nieźle
– skomentował sytuację Draco. – Mi to zawsze musi się coś przydarzyć.
Hermiona
spojrzała na niego, ale nic nie powiedziała.
.*.*.*.*.*.*.*.*.*.
Dochodziła piąta
nad ranem, gdy do gabinetu ktoś zapukał. Znajdująca się w środku profesor
McGonagall nagle obudziła się z krótkiego i płytkiego snu. Podeszła do drzwi i
otworzyła je, nie zwracając uwagi na wczesną porę.
Jej oczom ukazała
się zaginiona czwórka uczniów. Kamień spadł z jej serca, gdyż odnaleźli się
cali i zdrowi – nie licząc złamanej ręki panny Granger. Dyrektorka nie musiała
zawiadamiać o zdarzeniu aurorów, co także było jej na rękę, ponieważ mieli oni
po wojnie całkiem sporo pracy. Wciąż łapali zbiegłych Śmierciożerców i szukali
zaginionych czarodziei. Gołym okiem było widać, że uczniowie przebyli bardzo
długą i męczącą drogę. Mieli rozczochrane włosy, a dodatkowo wplątane w nie
były małe gałązki. Ich twarze były podrapane, a ciała posiniaczone i brudne.
– Merlinie,
co wam się stało?
– W środku
Zakazanego Lasu żyje stado akromantul, przed którymi musieliśmy uciekać –
wytłumaczyła panna Granger.
– I jak
sobie z nimi poradziliście? – spytała nauczycielka transmutacji, wpuszczając
ich do gabinetu.
– Nie
poradziliśmy… – stwierdził Draco, padając na fotel. Reszta stała, jednak
jemu to nie przeszkadzało.
– Po prostu
wpadliśmy do dziury i tam znaleźliśmy Melody i Carmen. Potem znaleźliśmy
korytarz, który doprowadził nas do Szkółki Merlina, a potem wyszliśmy z niej
przez tajemne wyjście – opowiedziała krótko szatynka.
– Niech
panna Granger powtórzy… Szkółki Merlina?
– Tak, pani
dyrektor, Szkółki Merlina.
– Ale
przecież to legenda…
– Właśnie,
że nie, byliśmy w niej – powiedziała Hermiona z pewnością w głosie. Wtedy
profesor McGonagall doszła do wniosku, że jednak będzie musiała zawiadomić
pewien organ Ministerstwa Magii o tym, co się zdarzyło.
.*.*.*.*.*.*.*.*.
Hermiona obudziła
się koło godziny dziesiątej.
Niemal od razu
stwierdziła, że coś jest nie tak. Nie spała u siebie. Szybko usiadła, przez co
zakręciło się jej w głowie. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Znajdowała się w
Skrzydle Szpitalnym. Na łóżku po jej prawej stronie leżał Draco, a po lewej
Melody i Carmen. Szatynka ponownie położyła się. Ręka bolała ją niemiłosiernie,
przez co w ogóle nią nie ruszała.
Dziewczyna
zaczęła zastanawiać się, czy to, co zdarzyło się w nocy, było prawdą. Czy
naprawdę znalazła Szkółkę Merlina? Nadal nie mogła w to uwierzyć. To wydawało
się być nierealne, jednak stało się prawdą. Odkąd wróciła do szkoły zdarzyło
się wiele dziwnych rzeczy – była na okładce Proroka Codziennego jako ikona
mody, polubiła Pansy Parkinson, dostała własne dormitorium, używała wanny w
Łazience Prefektów jako basenu, miała własną imprezę urodzinową i teraz to.
Rzeczywiście, dużo się działo i miała wrażenie, że jeszcze dużo się stanie. Ten
rok zaczął się dziwnie, wiec pewnie tak samo się skończy. Westchnęła. Jej myśli
spłynęły na temat jej samopoczucia. Czuła się… inaczej, normalnie – nie tak jak
wcześniej. Zupełnie, jakby żal spłynął z jej serca. Uśmiechnęła się. Już
wiedziała, że wszystko wróciło do normy.
Nagle drzwi do
Skrzydła Szpitalnego otworzyły się. Do środka weszła pani Pomfrey z tacą pełną
eliksirów.
– O, widzę,
że panienka już się obudziła. Dobrze się czujesz? – spytała kobieta, stawiając
tacę na szafeczce stojącej przy łóżku Hermiony. Następnie zaczęła wybierać
poszczególne eliksiry.
– Tak,
bardzo dobrze – spróbowała usiąść na łóżku.
– Nie,
proszę leżeć i odpoczywać – nakazała uzdrowicielka, po czym wręczyła pannie
Granger kilka fiolek. Posłusznie wypiła wszystkie lekarstwa, które nie
smakowały najlepiej. – Przykro mi, ale będziesz musiała przez tydzień chodzić z
mugolskim gipsem, ponieważ Szkiele–Wzro jeszcze nie dojrzał i nie mogę Ci go
podać – poinformowała kobieta.
– Nic nie
szkodzi, proszę pani, już kiedyś miałam złamaną rękę – Hermiona uśmiechnęła się
uprzejmie.
.*.*.*.*.*.*.*.
Około godziny
piętnastej Hermiona była tak bardzo znudzona, że rozmawiała z Malfoyem.
Rozmawiała… Nie, to za dużo powiedziane. Ona wymieniała z nim krótkie,
aczkolwiek przepełnione jadem zdania. Co ciekawe – sama zaczęła. Dawno nie była
tak zdesperowana, by robić coś idiotycznego z własnej, nieprzymuszonej woli.
– Zawsze
sądziłam, że jesteś głupi. Myliłam się. Jesteś bardzo głupi.
– Granger,
staczasz się. Od godziny nie powiedziałaś żadnego terminu naukowego. Dobrze się
czujesz, główka cię nie boli?
– Bardzo
śmieszne. Ja chcę tylko, żebyś zrozumiał cokolwiek z tego, co mówię.
– No,
właśnie słyszę, że starasz się nie seplenić…
– Ty
świnio!
– W dodatku
gadasz do siebie…
Zdenerwowana
dziewczyna wzięła swoją poduszkę i rzuciła nią w chłopaka. Pech chciał, że
złapał ją, nim jeszcze dobrze zdążyła go trafić w twarz. Potem położył ją sobie
na swojej poduszce i opadł na nią. Uśmiechnął się złośliwie, kładąc się przy
tym w wygodnej pozycji. W tym samym czasie panna Granger wciąż krzyczała do
niego, aby oddał, poniekąd, jej własność, a Melody z Carmen obserwowały całą
sytuację, co chwilę wybuchając śmiechem. Gdy miarka się przebrała szatynka
wstała i zaczęła zdrową ręką wyszarpywać poduszkę spod pleców Malfoya. W tym
samym czasie do Skrzydła weszła pani Pomfrey, profesor McGonagall i jakaś
nieznana kobieta.
– Panno
Granger, co to ma znaczyć! Miała pani leżeć i odpoczywać! – zwróciła jej uwagę
pani Pomfrey, gdy zobaczyła sytuację, która się rozgrywała.
–
Przepraszam – odpowiedziała skruszona, siadając na swoim łóżku. Spojrzała na
Malfoya, który właśnie się z niej śmiał, układając się wygodniej na poduszkach.
A żeby cię piorun trzasnął! – pomyślała, mrużąc niebezpiecznie oczy.
– Nic nie
szkodzi, bo i tak was wypisuję – powiedziała uzdrowicielka. Szatynka otworzyła
szeroko oczy. W końcu uwolni się od tego irytującego chłopaka, jakim był
Malfoy. Czyż to nie jest cudowna perspektywa? Od razu poczuła się lepiej, ból w
kończynie zniknął, jak ręką odjął.
– Tak, za
godzinę widzę pannę Granger i pana Malfoya w moim gabinecie – powiadomiła
profesor McGonagall swoim ulubionym tonem, na co szatynce zrzedła mina. –
Zaprowadzicie nas do Szkółki Merlina – dodała, gdy zauważyła pytające miny
uczniów. Stojąca obok niej nieznajoma kobieta przyglądała się im krytycznym
wzrokiem z wysoko uniesioną brwią, jakby właśnie myślała: I to oni znaleźli
Szkółkę Merlina?
–
Oczywiście, pani dyrektor – rzekła Hermiona.
.*.*.*.*.*.*.
– Hej,
chłopcy, widzieliście dziś Hermionę? – zapytała Ginny, siadając naprzeciw
Harry’ego i Rona. Za sobą na podłodze zostawiła torbę z książkami, a sama
położyła ręce na stole.
– Nie,
właśnie chcieliśmy cię o to spytać – oznajmił Ron, biorąc wielkiego ziemniaka
do ust.
Od poprzedniego
wieczoru nikt nie widział Granger. Rano nie pojawiła się na śniadaniu, co było
dziwne. Ginny pomyślała wtedy, że w końcu zdarzyło jej się zaspać i w końcu
poczuje, jak to jest. Potem nie przyszła na lekcje. Gdy dowiedziała się, że nie
zjawiła się na zajęciach, zaczęła się martwić. Hermiona nigdy nie opuszczała
lekcji. Nigdy. Nawet, jak była chora, to brała eliksiry lecznicze od Pomfrey,
ale mimo to była na lekcjach. A kiedy dodatkowo nie pojawiła się na obiedzie,
ruda szybko wywnioskowała, że musiało się coś stać.
– Walę
obiad, idę jej szukać – powiedziała, wstając ze swojego miejsca. Nie pokwapiła
się, by wziąć ze sobą torbę. Ruszyła w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, gdzie
zderzyła się z pewną osobą.
– Jeju,
przepraszam, nie zauważyłam Cię – Ginny podniosła wzrok. Przed nią stała Amber
Parker z wyciągniętą ręką. Gryfonka skorzystała z niej, a gdy już stała,
otrzepała się z niewidzialnego kurzu.
– Dzięki –
mruknęła ruda, po czym znowu zaczęła iść przed siebie. Zamierzała sprawdzić,
czy jej przyjaciółka siedzi u siebie w pokoju. – Amber, czekaj! – krzyknęła,
gdy coś jej się przypomniało. Podbiegła do Krukonki, dysząc lekko przy tym. –
Nie wiesz może, gdzie jest Hermiona?
– To ty nic
nie wiesz? – zdziwiła się panna Parker, patrząc na rudowłosą. Była święcie
przekonana, że już cała szkoła wie, co się stało, a tu taka miła niespodzianka.
– A czego
nie wiem?
– To długa
historia, ale opowiem Ci wszystko – westchnęła, po czym zaczęła mówić: –
Wczoraj Hermiona wraz z Deanem mieli patrol. Gdy przechodzili obok wejścia do
gabinetu McGonagall, spotkali Gryfonkę z pierwszego roku…
– Amber,
opowiedz mi to skrócie, proszę Cię – bąknęła Ginny, ciężko wdychając i
przewracając oczami.
– Okej, jak
sobie chcesz. No więc okazało się, że w Zakazanym Lesie zaginęły jej dwie
koleżanki i musieliśmy ich szukać. Hermiona trafiła na Malfoya i z tego, co
wiem, to poszli na zachód. I nie wrócili o godzinie pierwszej, od rana też nikt
nie widział ani tych dziewczynek, ani ich.
– Czekaj,
czy dobrze zrozumiałam… – zaczęła panna Weasley – Hermiona zaginęła w
Zakazanym Lesie? – spytała z zmartwionym wyrazem twarzy.
– Tak.
Wiesz, szkoda mi Pansy, tak się bała o Malfoya, że całą nockę zarwała.
Ginny dopiero
zwróciła na to uwagę. Rzeczywiście, Pansy cały dzień chodziła niczym zjawa. Na
śniadaniu była w miarę trzeźwa, na przerwach było trochę gorzej, ale radziła
sobie. Jednak obiad był dla niej koszmarny. Siedziała, podpierając głowę na
swojej lewej ręce, a w prawej trzymała widelec z nabitym na nim ziemniakiem.
Przyglądała mu się naprawdę śpiącym wzrokiem. Usilnie szeroko otwierała oczy,
choć chciały się zamknąć. Mrugała w zwolnionym tempie, przez co wyglądała
trochę jak odurzona, co ruda mogłaby uznać za komiczne, gdyby sytuacja była
inna.
.*.*.*.*.*.
–
Przepraszam, daleko jeszcze? – spytała babka z Ministerstwa, rozglądając się ze
strachem po lesie.
Hermiona miała
jej już dość. Przed wejściem do Zakazanego Lasu podkreśliła, że podróż może
trwać długo, ale pani Elizabeth Levis wcale jej wtedy nie słuchała. W dodatku,
kiedy grzecznie zwróciła jej uwagę, że biurowym stroju może być jej
niewygodnie, powiedziała, że to nieistotne. Mimo, że miała około czterdziestu
lat to zachowywała się jak obrażone dziecko. Hermiona pomyślała, że może nie
chce jej się chodzić do jakiejś legendarnej Szkółki Merlina, tylko wolałaby
siedzieć za swoim biurkiem w Ministerstwie i dlatego jest na nią zła. Nie
wiedziała, że tak naprawdę pani Levis wątpi w istnienie znalezionego przez nią
obiektu.
– Nie, nie
daleko – odpowiedział za nią Malfoy, buntowniczym tonem, na co pracownica
Ministerstwa kiwnęła głową. Wyglądała koszmarnie. Ciasny kok był całkowicie
zniszczony, podobnie jak beżowa garsonka poplamiona przez liście i nieliczne
upadki kobiety. Draco naprawdę musiał się wysilać, aby nie roześmiać się jej w
twarz. Hamował się głównie dlatego, że szła z nimi dyrektorka.
– Malfoy,
podejdź tu – poprosiła Hermiona w pewnym momencie, zatrzymując się na
miniaturowej polance – to tu zaatakowały nas akromantule, czy trochę dalej? –
zapytała dla pewności.
– Jaka miła
jesteś – blondyn zaśmiał się złośliwie.
– To tu
zaatakowały nas akromantule, czy dalej? – powtórzyła swoje pytanie. Chłopak
rozejrzał się dookoła, aż w końcu się zdecydował.
– Tak, to
tu.
Szatynka ruszyła
w lewo, gdzie biegli kilka godzin wcześniej. Szybko znalazła dowody na to, że
rzeczywiście to jest dobra droga. Ściółka była bardzo naruszona, niektóre
gałęzie połamane, a dodatkowo widać było, gdzie, i w który krzew wbiegła ona
albo Ślizgon. W pewnym momencie zauważyła dół, do którego wpadli.
– Pani
dyrektor, to ta dziura – panna Granger, wskazała ją palcem. Profesor McGonagall
podeszła do dziewczyna i przyjrzała się wejściu. Potem weszła do niego
pierwsza, jak gdyby nigdy nic i w nim zniknęła. Hermiona poszła w jej ślady, a
następnie Malfoy przepuścił panią Levis. Gryfonka nadal miała funkcję
przewodnika, który prowadzi całą grupę.
Hermiona miała
swojego rodzaju deja vu – znowu szła tym tunelem, nadal miała złamaną rękę.
Jednak tym razem wycieczka trwała krócej – głównie dlatego, że dziewczyna znała
już drogę i była pewna, że nie zginie.
– No
Malfoy, teraz będziesz musiał ofiarować swoją krew – stwierdziła kąśliwie, gdy
dotarli do pierwszej przeszkody. Dotknęła ściany, a chłopak za pomocą zaklęcia
zrobił sobie ranę. Potem posłusznie przyłożył rękę do koła, a ściana rozstąpiła
się.
Piętnaście minut
później Gryfonka wymawiała hasło przy kolejnej ścianie, a kolejne kilka minut
potem zatrzymała się przy drzwiach. Elizabeth Levis natychmiast do nich
podeszła, a profesor McGonagall zrobiła to zaraz za nią. Gdy pierwsza z nich
przeczytała napis na plakietce, skrzywiła się. Nie sądziła, że odkrycie Szkółki
Merlina to prawda i niemal przez całą drogę układała przemowę, którą
podzieliłaby się z uczniami, gdyby to było kłamstwo. Dyrektor Hogwartu cały
czas wierzyła w Draco i Hermionę, przez co była dumna z ich odkrycia.
–
Gryffindor i Slytherin otrzymują po sto punktów za specjalne zasługi dla szkoły
– oznajmiła z uśmiechem, odwracając się do uczniów. Hermiona uniosła lekko
kąciki ust w akcie zadowolenia, Malfoy natomiast uśmiechnął się kpiąco, jakby
to była tylko formalność.
W tym samym
czasie pracownica Ministerstwa Magii weszła do Szkółki i zaczęła coś spisywać w
swoim notesiku, który niosła w ręku od początku drogi. Rozglądała się cały czas
coś pisząc. Zaglądała w różne zakamarki pomieszczenia, jakby miała coś nowego
odkryć. Gdy skończyła notować, zwróciła się do Hermiony, która cały czas była
przewodnikiem.
– A jak się
stąd można wydostać?
– Tędy…
– powiedziała panna Granger, po czym otworzyła jakieś drzwi. Kryły one za
sobą ciemny i krótki korytarz. Chwilę potem były schody prowadzące w górę i
drzwi, które otwierały się do góry. Szatynka otworzyła je, ukazując błonia
Hogwartu. Gdy czwórka wygramoliła się z wyjścia, okazało się, że wyjście
zostało ukryte w kawałku ściętego drzewa na skraju Zakazanego Lasu.
.*.*.*.*.
– Nie
wytrzymam dłużej! Idę jej szukać – oznajmił Harry, biorąc z kufra
pelerynę-niewidkę.
– Harry nie
rób tego! A co jeśli też się zgubimy? Pogorszymy tylko sytuację! Harry, nie…
– Ginny próbowała przemówić mu do rozumu, jednak chłopak nic sobie z tego
nie robił i wraz z Ronem wyszli z Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
Ja im dam! – pomyślała, biegnąc do swojego dormitorium. Wzięła szybko bluzę
i nie przejmując się zdziwionym spojrzeniem Romildy Vane wybiegła z pokoju. Gdy
znalazła się na korytarzu, intuicyjnie ruszyła w stronę wyjścia ze szkoły.
Musiała wybić pomysł szukania Hermiony, na który wpadł Harry i jej brat. Była
pewna, że dyrektor McGonagall już się tym zajęła, w końcu wiedziała o całej
sytuacji. W tym wypadku chłopcy nie powinni niepotrzebnie się narażać. Owszem,
Hermiona była jej przyjaciółką i martwiła się o nią, jednak myślała racjonalnie
i wolała nie iść nieprzygotowana do Zakazanego Lasu.
– HARRY,
RON CZEKAJCIE! – krzyknęła, gdy znalazła się na błoniach. Zwróciła uwagę wielu
uczniów, jednak w tej chwili nie interesowało ją to. Biegła cały czas do
chłopców, którzy czekali na nią niecierpliwie. – Proszę was… wracajcie… –
powiedziała, dysząc przy tym.
– Nie ma
mowy. Idziemy – oznajmił Harry, próbując ruszyć naprzód, ale dziewczyna złapała
go za ramię.
– Nigdzie
nie idziecie.
– Ginny,
nie zostawimy tak tej sprawy. A jeśli coś jej się stało? – spytał tym razem
Ron, patrząc na siostrę pewnym wzrokiem. Był pewny swojej decyzji i nie
zamierzał się wycofywać.
– Wiecie
co? Nie macie za grosz rozumu – zdenerwowała się panna Weasley – idziecie do
Zakazanego Lasu z peleryną-niewidką i różdżkami. Niewiele wam to da! A
Hermionie na pewno nic się nie stało, nie mogło…
– Chyba, że
Malfoy ją zamordował – zauważył Potter, po czym odszedł wraz przyjacielem.
Ginny nie zamierzała się poddać, dlatego ruszyła za nimi, cały czas próbując
przemówić chłopcom do rozumu. Gdy znaleźli się na skraju lasu, straciła wiarę,
że jej się uda.
– Gdzie pan
się wybiera, panie Potter? – usłyszeli głos profesor McGonagall. Odwrócili się
zgodnie, a widok, który zastali zszokował ich.
Okazało się, że
dyrektor Hogwartu pojawiła się znikąd przy pozostałościach ściętego drzewa.
Obok niej stał Malfoy, patrzący na nich z podniesioną brwią i kpiącym uśmiechem
na ustach. Słyszał część przemowy Ginny i niemal od razu połączył to ze
zniknięciem jego i panny Granger. Zresztą, tą część o rzekomym morderstwie
także usłyszał. Wtedy niemal machinalnie stwierdził, że Potter musi czytać w
jego skrytych pragnieniach. Za dyrektorką stała Hermiona z ręką w temblaku i
jak gdyby nigdy nic pomagała jakiejś kobiecie wyjść z dziury znajdującej się w
ściętym drzewie. Najnormalniejszy widok pod Słońcem.
– My do
profesora Hagrida – uśmiechnął się, aby być bardziej przekonującym.
.*.*.*.
Sobotni poranek
był słoneczny, chociaż dosyć chłodny. Mimo, że we wrześniu pogoda była iście
letnia, to jesień musiała w końcu nadejść. Atmosfera w zamku była naprawdę
gorąca. Wszyscy byli podekscytowani naborem do drużyny Gryffindoru. Nawet
uczniowie z innych domów byli ciekawi, co w tym roku wymyślił Harry Potter, by
doprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa.
Sam kapitan miał
nadzieję, że jego plany nie wezmą w łeb i wszystko wypali. W końcu jego taktyka
nie była łatwa i miał tego świadomość. Na początku, w fazie, gdy wymyślał ją
wraz z Ronem, nie rozumiał jej do końca. Dopiero, kiedy wszystko zostało
dopracowane, taktyka nabrała sensu, dzięki czemu Harry był pewny tego, że nie
zawiedzie się na swojej pracy.
Prawdziwe
wątpliwości dopadły go, gdy zobaczył, kto przyszedł na nabór. Przyszło wiele
osób, a wszyscy liczyli na przyjęcie do drużyny. Na początku chłopak spróbował
ocenić, czy znajdzie się ktoś, kto idealnie wpasuje się do jego skomplikowanej
taktyki.
Szansa jest, nawet wielka – pomyślał optymistycznie. W duchu był
zadowolony, że Gryfoni tak chętnie chcą grać w Quidditcha. Rozejrzał się
jeszcze, nie wiedząc, jak zacząć, aż w końcu zdecydował się przemówić.
– Cześć.
Mam na imię Harry i jestem tegorocznym kapitanem drużyny Gryffindoru – zaczął
niepewnie, nie wiedząc, co dokładnie powiedzieć.
– To już
wszyscy wiedzą – zaśmiał się jakiś chłopak, którego Wybraniec znał tylko z
widzenia. Prawdopodobnie chodził na czwarty rok, chociaż wyglądał na starszego.
Takie wrażenie sprawiał jego duży wzrost, który był naprawdę imponujący.
– Dobra,
podzielcie się na grupy w zależności od tego, kim chcecie być. Tutaj niech
staną pałkarze, a obok ścigający – poprosił, na co Gryfoni zgodnie go
posłuchali. Uczniów kandydujących na stanowisko ścigających było znacznie
więcej, niż pałkarzy, ale Harry’emu to nie przeszkadzało.
–
Kapitanie, a co z obrońcą? – spytał pewien chłopak, który poszedł na stronę
pałkarzy.
– Właśnie,
Ron, a co z obrońcą? – Hermiona szeptem zapytała rudzielca. Stali około trzech
metrów od Harry’ego i przyglądali się naborowi do drużyny oraz wspierali
przyjaciela.
Hermiona również
kibicowała Ginny, która chciała ponownie dostać się do drużyny.
– Już
znaleźliśmy – powiedział tylko, zostawiając jej niedosyt, a sam ponownie zaczął
przyglądać się sytuacji. Hermiona przewróciła oczami, gdyż oczekiwała bardziej
rozwiniętej wypowiedzi.
– … tak
więc jeśli wam się nie spodoba obrońca wybrany przez mnie, to ponownie zrobię
nabór. Może być? – rzekł Potter, kończąc tym samym temat. Zarządził, żeby
Gryfoni polecieli na trybuny i tam zaczekali na swoją kolej. Hermiona też tam
poszła, aby poprzyglądać się wszystkiemu.
Harry prosił
kandydatów na ścigających małymi grupkami – najczęściej trzyosobowymi. Na
początku musieli oni wykonać wspólnie kilka ćwiczeń, na przykład takich jak
podawanie sobie kafla. Potem prosił ich, żeby pokazali mu, co potrafią zrobić
na miotle. Chodziło mu głównie o trudne do wykonania rzeczy, przykładowo zwód
Wrońskiego, którego nie pokazał prawie nikt. Ron, który był na miotle przy
Potterze, cały czas coś zawzięcie notował.
– Dobra,
pierwsza piętnastka za nami. Zainteresował cię ktoś? – spytał Weasley godzinę
później, gdy jego przyjaciel zarządził dziesięciominutową przerwę. Oparł się o
jeden ze słupków, patrząc przy tym na Harry’ego, który czyścił szkła swoich
okularów.
– Jeszcze
nie. Niby mamy jeszcze do sprawdzenia dwadzieścia osób, ale czarno to widzę.
Raczej rzadko się zdarza, żeby ścigający byli zwinni, jak szukający – powiedział
zrezygnowanym głosem. Wiedział jednak, że nie podda się, gdyż nigdy tego nie
robił. Potrzebował jedynie zebrać myśli do „kupy”. Przymknął na chwile powieki,
żeby łatwiej mu się myślało.
– Wiesz, ta
Grace była niezła – zauważył Ron, przeglądając notatki.
– Chodzi ci
o wygląd, czy o grę? – zapytał Wybraniec z uśmiechem.
– O
wszystko – stwierdził rudzielec.
– Dobra,
jedziemy z tym koksem. Wołaj kolejną trójkę – rozkazał, po czym wbił się w
powietrze.
Hermiona z
zaciekawieniem oglądała, jak Harry dobiera swoją nową drużynę. Po przerwie było
dużo ciekawiej. Gryfoni okazali się być bardzo zdolnymi graczami, przez co
kapitan miał dylemat. Na początku miał wrażenie, że nie znajdzie nikogo
idealnego, potem miał problem, żeby wybrać tylko trzy osoby, choć to jeszcze
nie był koniec. Panna Granger zacisnęła dłonie, gdy Ginny wyleciała na boisko.
W trójce z nią był jakiś gruby chłopczyk i koleżanka z piątej klasy, którą
Hermiona znała tylko z widzenia. Ginny była najlepsza ze swojej grupy – bez
dwóch zdań. Przy drugim zadaniu chłopczyk zrezygnował, nawet nie próbując
czegoś zrobić, a dziewczyna prawie spadła z miotły. Panna Weasley była
genialna. Wykonywała rzeczy, które umieli profesjonaliści. Zrobiła takie wrażenie,
że wszyscy, którzy byli na trybunach szeptali: Dostanie się.
– Gratuluję
– powiedziała prefekt, gdy jej przyjaciółka siadała obok niej na ławce.
– Dziękuję.
Gdy wywołano
kolejną trójkę, Hermiona zdziwiła się. Nie wiedziała, czy zwidy, czy może to
prawda, ale widziała… Carmen. Gdy ta ją zauważyła, pomachała jej. Wtedy
szatynka miała pewność, że to ona. Przerwała rozmowę z Ginny, by poprzyglądać
się dziewczynie. Mimo, że była malutka (to najodpowiedniejsze określenie,
gdyż była w trójce z dwoma chłopakami z szóstej klasy) to radziła sobie lepiej,
niż reszta uczniów – nawet Ginny. Była tak zwinna i szybka, że co chwilę była w
innym miejscu, w dodatku do bramek trafiała celnie. Przy prędkości, którą
osiągała, było to trudne. Potem, gdy nadszedł etap pokazywania reszty
umiejętności, Carmen oczarowała wszystkich. Robiła rzeczy, o których niektórzy
nawet nie mieli pojęcia. Zwód Wrońskiego to był dla niej pikuś. Potrafiła robić
świdra głową do dołu, nie używając przy tym miotły – tylko się jej trzymała,
spadając w dół. Zbliżała się coraz bardziej do ziemi, a wciąż nie podrywała się
do góry. W pewnym momencie Hermiona wstała, gdyż była pewna, że panna Vixen
zderzy się z ziemią. Dwa metry przed murawą poderwała się gwałtownie, lecąc
pionowo do góry. Potem wykonała jeszcze kilkanaście figur, po czym z gracją
wylądowała na trybunach. Hermiona spojrzała na Harry’ego i Rona, którzy
wymienili się znaczącymi spojrzeniami. Carmen dostała się do drużyny, choć
oficjalnie jeszcze tego nie ogłoszono.
– Merlinie,
nie wiedziałam, że Carmen ma taki talent – stwierdziła panna Granger, ponownie
siadając.
– Carmen?
To Ty ją znasz? – zdziwiła się Ginny.
– To jej
szukałam, gdy zgubiłam się z Malfoyem w lesie – wytłumaczyła szatynka,
przyglądając się ostatniej trójce, która leciała zaprezentować swoje
umiejętności.
– Naprawdę?
No to nieźle… – zaśmiała się Ruda – a jak ma na nazwisko?
– Czekaj…
– poprosiła, by móc się chwilkę zastanowić – Vixen.
– Ty, to
chyba jest córka byłego gracza krajowej drużyny w Quidditcha – zauważyła
siostra Rona – tylko, że jej stary był szukającym… – dodała po chwili.
– To by
wyjaśniało, dlaczego jest taka mała, zwinna i szybka. A znając życie pewnie to
on nauczył ją takich rzeczy.
– Pewnie
tak, ale to dobrze. Gryffindorowi przydadzą się tacy gracze, jak ona. Może i
jej ojciec był graczem, ale ona też ma talent, który należy wykorzystać.
–
Całkowicie się z tobą zgadzam.
.*.*.
– Na tobie
w ogóle nie można polegać. Poprosiłem Cię, żebyś wykonał jedno małe zadanie, z
którym najgorszy pacan by sobie poradził, ale ty swoje. Jak cały dom na tym
ucierpi, to nic nie zrobię – powiedział ironicznie, z wyczuwalną wściekłością w
głosie.
– Nie
denerwuj się tak, bo Ci żyłka pęknie. Po prostu o tym zapomniałem, każdemu się
zdarza – próbował się bronić.
– Ty o
wszystkim zapominasz. Ja się dziwię, że nie zapomniałeś jeszcze, jak się
nazywasz. To chyba twój największy sukces.
– Wiesz co?
Sam mogłeś to zrobić.
– Dobrze
wiedziałeś, że umówiłem się z Greengrass na korki – powiedział Malfoy, patrząc
z wściekłością na Zabiniego.
– Nie
rozumiem po co. Przecież i jedna, i druga Greengrass są tak tępe, że szkoda
słów. A poza tym nie wiem, co ci zaoferowała, że się zgodziłeś. Ty nikomu nie
pomagasz za darmo.
– Wisi mi
przysługę. Co jednak nie zmienia faktu, że zawiodłeś na całej linii.
Draco
przyśpieszył, żeby tylko zdążyć na czas. Myślał, że Zabini dorósł i można mu
powierzyć małe i bardzo przyjemne, w jego mniemaniu, zadanie. Jednak pomylił
się i stąd wzięła się jego wściekłość. Sam by to zrobił, ale fakt, że Astoria
Greengrass wyskoczyła poprzedniego dnia z prośbą o pomoc w eliksirach, sprawił,
że nie mógł tego zrobić. Właśnie dlatego poprosił Diabła o pomoc. Przyrzekł sobie,
że już nigdy tego nie zrobi.
Gdy doszli do
boiska, Malfoy mógł od razu stwierdzić, że jeszcze nie wszystko stracone.
Słyszał mnóstwo różnych głosów – dziecięcych, dziewczęcych i męskich. Musiał
jedynie wejść na trybuny tak, aby nikt się nie zorientował, że przyszedł na
zwiady.
– Cześć –
usłyszał głos Pansy za swoimi plecami. Odwrócił się szybko uśmiechając się przy
tym.
– Cześć,
Dygotko – powiedział Blaise, śmiejąc się przy tym.
– Diabełku,
nie raz i nie dwa mówiłam ci, że masz mnie tak nie nazywać – rzekła
przesłodzonym tonem. Gdyby ktoś podsłuchał ich rozmowę nigdy nie powiedziałby,
że są przyjaciółmi i to od wielu lat.
– Co
porabiasz w ten słoneczny, aczkolwiek wietrzny dzień? – spytał blondyn,
próbując zamydlić oczy przyjaciółce.
– Mogę was
spytać, co robicie obok boiska, gdy trwa trening Gryffindoru? – zaciekawiła się
dziewczyna. Chłopcy popatrzyli na siebie, ale nic nie powiedzieli. – Nie
wejdziecie tam niezauważeni, jest tam za dużo ludzi. A poza tym i tak nie
dzieje się tam nic ciekawego. Potter tylko bierze ich trójkami.
– Serio?
– Tak,
Diabełku, serio. Nic ciekawego. Aczkolwiek, jeśli tylko chcecie, to wchodźcie –
powiedziała, ruszając do zamku. Chwilę później przyjaciele do niej dołączyli.
Skoro było tam dużo osób, to nawet Ślizgoni nie weszliby tam niezauważeni.
.*.
Harry przykucnął,
opierając się o słupek przytrzymujący wielkie koło, do którego strzelali
ścigający. Rozmyślał nad tym kogo przyjąć do drużyny. Chciał, żeby Gryffindor
wygrał w tym roku Puchar Quidditcha w pięknym stylu. Starał sobie przypomnieć,
co pokazała poszczególna osoba, patrząc na nią na trybunach. We wszystkich
widział cechy, które cenił u graczy – jeden ma idealną budowę ciała, drugi świetne
umiejętności, trzeci bardzo dobrą intuicję, czwarty jest niezwykle
utalentowany, a piąty zawsze skuteczny. Jak miał wybrać tylko piątkę z tak
ogromnej grupy? Miał wielki dylemat, jednak gdyby nie Ron nigdy nie podjąłby
decyzji. Jego notatki były bardzo precyzyjne, czym przypomniał mu samą
Hermionę. Narada chłopców trwała w najlepsze. W tym samym czasie na trybunach Gryfoni rozmawiali, żartowali i
dyskutowali na temat tego sezonu Quidditcha. Jednak, gdy Harry podleciał do
nich na miotle, momentalnie umilkli. Potter wziął głęboki wdech, po czym zaczął
mówić.
– Decyzja
była dla mnie niezwykle trudna, gdyż nie chciałem nikogo urazić. Wszyscy
jesteście świetni i tylko dlatego miałem dylemat. Dlatego przejdę od razu do
rzeczy. W tym roku Gryffindor reprezentować będą…
___________________
Cześć!
Wreszcie dowiedzieliście, co odkryli. Zaskoczeni? Mam nadzieję, że tak!
Teraz z każdym rozdziałem będzie więcej wątków Dramione - los (ja) nie da im odpocząć.
O statysktykach nie będę się wypowiadać (❤❤❤)
Miłej resztki wakacji! ❤
Selena - dzisiaj podpisuję się imieniem :D
Nareszcie! Boże, ten rozdział jest cudowny! Strasznie mi się podoba!
OdpowiedzUsuńUwielbiam twojego Draco - jest taki inny... Nie potrafię tego określić. Po prostu go lubię!
Ciekawe, kto będzie w drużynie Gryffindoru. Mimo że jestem stu procentową Gryfonką, to liczę, że Gryfoni przegrają - taka odmiana xD
Najlepsza była scena pomiędzy Draco a Zabinim. Uwielbiam ich przyjaźń!
Życzę weny i czekam na kolejny rozdział!
Dziękuję bardzo ❤
UsuńSprawiłaś, że szczerzę się do ekranu :D
A co do meczu Gryfonów, to będzie niespodzianka... Także jestem stuprocentową Gryfonką i jeszcze nie jestem pewna, co z nimi zrobię.
Pozdrawiam,
Feltson
Świetny rozdział! Bardzo przyjemnie mi się go czytało :) ahh i Ministerstwo dowiedziało się o szkółce :c byle się tam nie mieszali bo to miejsce powinno zostać takie magiczne jak jest <3 jestem spragniona Dramione :( było dużo o quidditchu mam nadzieje ze jakimś dziwnym cudem do drużyny wejdzie Hermiona :D czekam niecierpliwie na nowy rozdział
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, desagra
Dziękuję bardzo!
UsuńObiecuję, że Ministerstwo nie skrzywdzi Szkółki :D
Spokojnie, jeszcze będzie Dramione (opowiadanie będzie mieć 30 rozdziałów, więc pojawi się już niedługo).
A co do Quidditcha, to wszystko wyjaśni się w następnym rozdziale :)
Również pozdrawiam,
Feltson
Ten rozdział jest magiczny...
OdpowiedzUsuńDobrze,że Hermiona i Draco wrócili cali i zdrowi.
To uroczę,że Harry i Ron ruszyli na ratunek Mionce, a wymówka do pani profesor wyszła świetnie.
Jak mogłaś zakończyć tak? Byłam ciekawa, kto dostał się do drużyny.
Czekam na następne rozdziały!
Weny!
Pozdrawiam,
Beca
Zapraszam na nowy rozdział do mnie:http://szukam-milosci.blogspot.com/2015/08/ivkto-wiele-pragnie-wiele-przezywa_17.html
Dziękuję serdecznie!
UsuńSpokojnie, wszystko zostanie wyjaśnione w następnym rozdziale :)
Lecę czytać ;)
Pozdrawiam,
Feltson
Ooooooo! Świetne *-* Szkółka Merlina *.* Dramione *-* Nabor mam nadzieję że Carmen Gin i jakoś zmusi Herm ;D
OdpowiedzUsuń~P. B.
Dziękuję!
UsuńWszystko się wyjaśni.
Pozdrawiam,
Feltson
Hej kocie!
OdpowiedzUsuńJak widzisz moja droga wróciłam z wyjazdu i mam cholernie duże zaległości w czytaniu. Jakby wszyscy się uparli, że
kiedy mnie nie ma trzeba dodawać rozdziały. Ale postaram się wszystko nadrobić :DDD
Doskonale wiesz, że zaciekawiłaś mnie niemiłosiernie tą Szkółką Merlina. Dlatego tak szybko pochłonęłam ten rozdział :3
McGonagall się troszku zdenerwowała, gdy opowiedzieli jej o Szkółce Merlina. Czy ona wie coś więcej? Coś, co stawia tę Szkółkę w innym świetle? Pewnie tak...
" – No, właśnie słyszę, że starasz się nie seplenić…
– Ty świnio!
– W dodatku gadasz do siebie… " - Och, te ich wymiany zdań! :D
"– Przepraszam, daleko jeszcze? – spytała babka z Ministerstwa, rozglądając się ze strachem po lesie." - A co, kurwa? Umbridge pochwaliła się przeżyciami w Zakazanym Lesie, hę?
Kto będzie reprezentował Gryffindor? Ciekawa jestem, no przyznam :D
http://harrmionehariet.blogspot.com/ - zapraszam do mnie cccccc;;;;;;;
Weny!
Hariet
Hariet, kochana, wróciłaś! :D
UsuńNiestety, wena nie wybiera :c Ale z ósemką już czekałam na ciebie :)
Dziękuję serdecznie :)
Feltson
Dzisiaj trafiłam na to ff i mimo że jak na razie nie wydarzyło się nic wielkiego poza odkryciem szkółki to i tak kocham to 😍 tak mnie wciągnęło, już nie moge się doczekać kolejnego rozdziału 💞 życze weny
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję!
UsuńBardzo mi miło, że podoba ci się :D To jest naprawdę motywujące <3
Kolejny rozdział już niedługo :)
Feltson
Cudowne opowiadanie! Cudowny rozdzial! Cudowna autorka i cudowny pomysl! Na razie nie mam sie jak rozpisac sle jak przejde na telefon to otrzymasz dluzszy komentarz ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo <3
UsuńCieszę się, że opowiadanie spodobało ci się :D
Jasne, chętnie poczekam :)
Feltson