Zenit skrajnych uczuć
Rozdział 6: Szanującemu się Gryfonowi nic nie jest straszne
Uczucie: Ciekawość, determinacja, zmęczenie
Wraz z
październikiem w Hogwarcie zawitała jesień. Powietrze było już znacznie
chłodniejsze, a liście na drzewach miały różne barwy – od żółci, po pomarańcz,
na brązie kończąc. Już nie było śladu po dawnej pięknej pogodzie, coraz
częściej padał deszcz, psujący wszystkim nastrój. Ciemne chmury często
odzwierciedlały humor uczniów, którzy najchętniej zakopaliby się pod kołdrę i
zapadli w sen jesienno–zimowy. Oczywiście, dobrze wiedzieli, że jest to
kompletnie niemożliwe, jednak nikt nie zabraniał im marzyć. Dlatego
niezadowoleni chodzili na lekcje – nie mieli innego wyjścia. Jedyną rzeczą, z
której uczniowie (a przynajmniej większość) cieszyli się, to fakt, że zaczynał
się sezon Quidditcha. Harry, który był kapitanem drużyny Gryfonów, też był
zadowolony z tego powodu, gdyż długo na to czekał.
W pierwszy wtorek
miesiąca na tablicy w Pokoju Wspólnym zawiesił ogłoszenie o rekrutacji, która
odbędzie się w najbliższą sobotę. Nawet ci, którzy wcześniej
reprezentowali Gryffindor musieli stawić się na rekrutacji. Nie chodziło o to,
że Harry wątpił ich zdolności – wręcz przeciwnie, on dobrze wiedział, że z ich
pomocą jest zdolny do niejednego zwycięstwa. Chciał jednak wypróbować taktykę,
którą przygotowywał z Ronem przez ostatni miesiąc. To dlatego zaniedbali
Hermionę. Co prawda ona nie miała im tego za złe, gdyż sama integrowała się z
innymi prefektami, chcąc poznać ich lepiej, ale i tak dopadały go, swego
rodzaju, wyrzuty sumienia. Miał jednak nadzieję, że ciężka praca jego oraz Rona
opłaci się i zdobędą Puchar Quidditcha.
Jak przypuszczał,
zainteresowanie było bardzo duże. Gdy tego
popołudnia Hermiona odwiedziła Wieżę Gryffindoru zdziwiła
się, że jedna kartka wywołała takie zamieszanie wśród uczniów. Niektórzy głośno
przechwalali się, że miejsce w drużynie praktycznie należy do nich, inni
twierdzili, że tak oczarują Pottera swoją grą, iż nie będzie potrafił im
odmówić stałego miejsca, a ci skromni powiadali, że tylko spróbują.
Tymczasem w
Pokoju Wspólnym Slytherinu panował niczym nie zmącony spokój. Blaise Zabini,
który był kapitanem drużyny Ślizgonów, leżał na jednej z ciemnych kanap i
czytał Proroka Codziennego. Nic ciekawego nie pisali – nie licząc jakiejś
staruszki, której uciekły kapcie z domu, a gdy próbowała je złapać, widziało ją
dziesięciu mugoli. Nawet się uśmiechnął, co oznaczało, że to musiał być ciekawy
widok. Dalej przewracał kartki, by oglądać je z jawnym znudzeniem, gdy stanął
obok niego Draco. Wyraźnie można było dostrzec, że nie był zadowolony, a wręcz
wściekły.
Odkąd zaczął się
sezon Quidditcha siedział jak na szpilkach. Bardzo chciał, aby Diabeł w końcu
poinformował go o treningu, czy spytał o taktykę. Jednak nic takiego nie
nastąpiło. W końcu sam postanowił się o to dopomnieć. Gdy zobaczył
Zabiniego obijającego się na kanapie, coś w nim pękło. Niemal natychmiast
zaczął żałować, że nie wybrał funkcji kapitana drużyny, zamiast funkcji bycia
prefektem. Nie musiałby chodzić na patrole, ani na spotkania, a i tak
mieszkałby sam. Wcześniej dormitorium zajmował z Blaisem, a odkąd się
wyprowadził, to czarnoskóry również mieszkał sam. Niestety, pragnienie władzy
wygrało z nim, czego ogromnie w tamtym momencie żałował. Niemal natychmiast
podszedł do przyjaciela i chrząknął na znak, że znajduje się obok niego. Diabeł
podniósł brew z niemym pytaniem w oczach, nie zmieniając przy tym pozycji.
– Kiedy
zamierzasz skompletować drużynę? – spytał Draco.
– Jak to:
skompletować? To nie jest cała? – Zabini zdziwił się. Usiadł, gdy zobaczył, że
wyprowadził blondyna z równowagi. Ten skorzystał z miejsca i dosiadł się na
kanapę.
– Wyobraź
sobie, że nie. – Jego ton był zimny, wręcz lodowaty.
– Nie
wiedziałem…
– Cudnie. A
wiesz, że zaczął się już sezon Quidditcha? Pytam cię o to, bo dowiedziałem się,
że Puchoni mają zajęte boisko na piątek, Gryfoni na sobotę, a Krukoni na
niedzielę. W tym czasie ty czytasz sobie Proroka. Nie miałbym nic przeciwko,
gdybyś znalazł w tym szmatławcu jakąś taktykę. Niestety, jedyną rzeczą, która
tam jest to artykuł o uciekających kapciach – powiedział drwiąco Malfoy. Wtedy
w jego głosie wyraźnie można było wyczuć zdenerwowanie. Miał szczerą nadzieję,
że jego przyjaciel ma ciut więcej rozumu.
– Nie unoś
się tak. Sam dobrze wiesz, że nie mam głowy do taktyk, tylko działam tak, jak
mi mówi intuicja. A co do boiska, to pójdę do Żylety i zajmę je na
poniedziałek. Wtedy przeprowadzę ci tą rekrutację i każdy będzie szczęśliwy.
Prawda?
– Nie
zgadzam się z tobą – oznajmił blondyn, twardo patrząc na bruneta. –
Przynajmniej nie w tej części z taktyką. Może nie masz pomysłu na grę, ale nie
każdy ma taką intuicję w sporcie, jak ty. Postaraj się chociaż ustalić kilka
drobnych szczegółów naszej gry.
– Ile razy
mam ci mówić, że nie mam do tego głowy. Jeśli ty chcesz taktykę, to sobie ją
ułóż, bo ja nie zamierzam – wyznał Blaise, po czym ponownie otworzył gazetę. W
tym momencie zainteresował go artykuł o grypie dotykającej hipogryfy.
– I ty
jesteś kapitanem drużyny… – skomentował Draco tą sytuację.
.*.*.*.*.*.
W czwartek Malfoy
niemal cały dzień spędził, siedząc w fotelu z papierem i piórem w ręku. Cały
czas coś kreślił, skreślał, pisał, malował. Atrament miał nawet na czole –
myśli tak go pochłonęły, że nie zauważył, że drapie się piórem. Pansy zaczęła
podejrzewać nawet, że coś mu się stało, ale gdy powiedział jej, żeby dała mu
spokój, bo walnie Zabiniego, uspokoiła się.
Tego wieczora
Hermiona miała wrażenie, że jej patrol trwa kilka godzin, a nie jedną. Chodziła
z Deanem po wszystkich korytarzach, ale kompletnie nic się nie działo. Co
kilkanaście metrów ziewała, chociaż nie odczuwała zmęczenia. Gdy wskazówka
zegara zbliżała się do jedenastki, obwieszczając, że godzina dwudziesta trzecia
jest tuż, tuż, przy gargulcu prowadzącym do gabinetu dyrektora spotkali
dziewczynkę.
– Co ty tu
robisz? – spytała Hermiona.
– Muszę
szybko się dostać do profesor McGonagall – powiedziała przestraszona
dziewczynka. Była tak mała, że od razu było widać, że chodzi do pierwszej
klasy.
– A po
co?– zaciekawił się Dean.
– Muszę jej
szybko coś powiedzieć.
– A to nie
może zaczekać do jutra? – Swoim pytaniem Hermiona próbowała zaproponować dziewczynce
zostawienie tej sprawy na później.
– Nie! –
odkrzyknęła mała Gryfonka. Wyglądała jak spłoszony kot. Wtedy szatynka poddała
się. Podeszła bliżej do gargulca i wyszeptała mu hasło. Następnie zaprowadziła
dziewczynkę pod gabinet McGonagall. Gdy weszła, Hermiona zaczekała na nią pod
drzwiami. Musiała dopilnować, żeby zaraz po wyjściu z gabinetu wróciła do
dormitorium. Kilka minut później dawna opiekunka Gryffindoru szybko otworzyła
drzwi. Ucieszyła się na widok dziewczyny.
– Panno
Granger, jak dobrze, że pani tu jest. Proszę natychmiast zebrać wszystkich
prefektów. – Kobieta podkreśliła słowo natychmiast.
– Ale
czemu? – spytała się zdziwiona szatynka.
– Jest
zagrożenie życia i zdrowia dwóch uczennic – wytłumaczyła pospiesznie pani
dyrektor. – I proszę, żebyście ciepło się ubrali i wzięli różdżki. Zaczekajcie
na mnie w Sali Wyjściowej – dodała, po czym zniknęła w gabinecie.
Hermiona o nic
już nie pytała, tylko wybiegła na korytarz, na którym czekał na nią Dean. Zanim
zdążył spytać się, co się stało dziewczyna zdążyła mu odpowiedzieć. Szok wdarł
się w jego oczy, ale posłuchał jej i szybko pobiegli do Wieży Prefektów. Na
szczęście w salonie siedzieli Pansy, Draco, Ramona, Amber i Calvin. Nie było w
nim Ernie'ego. Thomas pobiegł do jego pokoju, natomiast Gryfonka powtórzyła
słowa profesor McGonagall. Dziewczyny niemal od razu zerwały się ze swoich
siedzeń, Calvin poszedł zaraz za nimi, a Draco z ociąganiem wstał i złożył
pergamin, z którym siedział cały dzień. Gdy panna Granger kazała mu się
pospieszyć, rzucił jej niezadowolone spojrzenie. Przywołała szybko swoją kurtkę
i poczekała na prefektów. Ci działali szybko i nawet blondyn już się nie
ociągał. Przemierzając szkolne korytarze, zastanawiali się, co dokładnie się
stało. Gdy dotarli do Sali Wyjściowej zauważyli czekającą na nich dyrektorkę i
małą dziewczynkę.
– Dobrze,
że szybko się zjawiliście. W Zakazanym Lesie zaginęły dwie Gryfonki z
pierwszego roku. Jedna z nich ma na imię Carmen, a druga Melody.
Jedna z nich ma na imię Carmen, a druga Melody... – powtórzyła
w myślach szatynka. Hermiona wiedziała, które to dziewczynki. Zwróciła na nie
uwagę podczas Ceremonii Przydziału.
– Nie
wiadomo, gdzie poszły, dlatego podzielę was na pary. I pamiętajcie – jeśli do
godziny pierwszej ich nie znajdziecie, proszę natychmiast wrócić do szkoły.
Wtedy wezwiemy aurorów. A więc tak – profesor McGonagall szybko się
zastanowiła. – Amber z Ernie'em pójdą do północnej części lasu – gdy
usłyszeli swoje imiona, wyszli z budynku, co działo się też w pozostałych
przypadkach. – Ramona i Calvin do wschodniej, Pansy i Dean przeszukają
okolice jeziora, a Hermiona i Draco pójdą do zachodniej części.
– Co?! –
wykrzyknęli w tym samym czasie wrogowie. Nie mieli zamiaru spędzić najbliższych
dwóch i pół godziny ze sobą.
– Musicie
współpracować – oznajmiła dyrektorka. Hermiona wtedy wyszła ze szkoły i ruszyła
na zachód. Kątem oka widziała, jak Amber i Ernie znikają już w lesie. Gdy była
już w połowie drogi, wreszcie dogonił ją jej partner.
– Mogłaś na
mnie poczekać – powiedział zziajany. Hermiona szła szybko przed siebie, nie
zwracając na niego uwagi.
Draco głośno
połknął ślinę, gdy wchodził do Zakazanego Lasu. Nigdy mu się dobrze nie
kojarzył, a wspomnienia ze szlabanu w pierwszej klasie wcale mu nie pomogły.
Wtedy szczerze się przestraszył, a lęk został z nim do tamtego momentu. Starał
się pocieszyć faktem, że do lasu wchodzi z Hermioną Granger – dziewczyną, która
znała więcej zaklęć, niż jest to możliwe. Wiedział, że pomimo ich relacji
dziewczyna nie pozwoli, by coś mu się stało, gdyż miałaby wtedy wyrzuty
sumienia, których nikt nie lubi. Nawet on pomógłby jej, gdyby coś się stało, bo
sytuacja wymagałaby tego także od niego. Chłopak zaczął odczuwać coraz większy
dyskomfort spowodowany znajdowaniem się w znienawidzonym lesie. Hermiona prowadziła,
co pozwoliło mu bezwstydnie krzywić się i wybałuszać oczy.
– Granger…
– zaczął w pewnym momencie. Dziewczyna niechętnie odwróciła się.
Uniesioną brwią dała znak, że go słucha. – Czy ty też masz wrażenie, że ktoś
nas śledzi?
– Och, nie
wymyślaj, tylko rusz się. I mógłbyś zapalić światło w różdżce, bo las robi się
coraz gęstszy i coraz mniej widzę.
Draco niechętnie
zapalił światło i dalej szedł za dziewczyną.
W tym samym
czasie Hermiona miała dziwne wrażenie, że Malfoy się boi – i to bardzo. Stwierdziła
jednak, że da mu spokój, bo każdy ma swój lęk, a wbrew pozorom chłopak też jest
człowiekiem. Kroczyła więc powoli, rozglądając się ze skupieniem. Dziewczynek
nigdzie nie było, nie znała godziny, nie mogła liczyć na pomoc Ślizgona.
Może ktoś już je znalazł? – pomyślała w pewnym momencie, ale doszła
do wniosku, że gdyby tak się stało, to McGonagall wysłałaby jej patronusa z
informacją.
– Carmen!
Melody! – zawołała szatynka po pewnym czasie. – Carmen! Melody! – powtórzyła.
Nie mogła znieść tej nieprzerywanej ciszy.
– To nic
nie da. Gdyby cię usłyszały, to odkrzyknęłyby. A poza tym możesz przywołać do
nas jakieś dzikie bestie, więc nie krzyczałbym na twoim miejscu.
– Nie mądrz
się – powiedziała, zatrzymując się w miejscu. Stanęła przed Draco, patrząc mu w
oczy. – Będę krzyczała, ile będę chciała. Bo widzisz, ja w przeciwieństwie do
ciebie chcę znaleźć te dziewczynki.
– Weź się
tak nie unoś. Już nie będę się do ciebie odzywał. Pasuje? – Przerwał mu trzask.
– Merlinie…
– Co,
Malfoy? Strach obleciał? – zakpiła.
–
Chciałabyś – oznajmił, mrużąc oczy.
Pół godziny
później Draco miał już dosyć. Był śpiący, zmęczony, głodny i było mu zimno.
Musiał naprawdę nie myśleć, gdy brał bluzę zamiast kurtki, tak jak to zrobili
inni prefekci. Blondyn zdawał sobie sprawę, że to nie lato i noce nie były już
ciepłe, ale jednak jako były mieszkaniec hogwarckich lochów, rzadko kiedy było
mu zimno – po prostu był na nie odporny. Wtedy przekonał się, że był za
bardzo pewny swoich możliwości. Aby ukryć wstyd, spowodowany swoim odkryciem,
nie odzywał się.
Co się ze mną dzieje, wstydzę się, że mi zimno – pomyślał
zdruzgotany.
Hermiona miała
wrażenie, że coś jest nie tak. Malfoy miał rację. Teraz i jej wydawało się, że
ktoś idzie ich tropem. Krzaki niebezpiecznie się ruszały, czego wcale nie
powodował wiatr – las był zbyt gęsty, żeby podmuchy były na tyle silne, by
poruszać roślinami. Nogi i gardło zaczęły ją boleć – pierwsze od długiego
chodzenia, a drugie od wołania zagubionych dziewczynek.
A co, jeśli coś im się stało? – pomyślała. Jednak szybko się za to
zbeształa – trzeba było mieć nadzieję, że były całe i zdrowe.
– Malfoy,
która godzina? – spytała panna Granger w pewnym momencie, odwracając się
przodem do partnera.
– Jest za
czternaście pierwsza – powiedział, spoglądając na czarodziejski zegarek,
znajdujący się na jego nadgarstku.
– Zaraz
musimy wracać… – stwierdziła niezadowolona. Carmen i Melody nie zostały
znalezione. Przez własną głupotę muszą płacić.
– Cóż,
Granger… Nie zawsze robisz wszystko najlepiej. – Draco uśmiechnął się
złośliwie. Długo czekał na ten moment, by móc wypomnieć Granger, że każdy się
myli. Nawet ona.
– Tak,
fajnie, że o tym wspominasz – mruknęła, przewracając oczami. Jednak szybko
zmieniła swoje minę. – Boże… – szepnęła.
– Co,
Granger, w końcu zaniemówiłaś na mój widok?
– Nie,
spójrz. – Wskazała palcem za chłopaka. On niepewnie spojrzał za siebie. To co
przed nim stało spokojnie można było nazwać monstrum. Chociaż określenie gigantyczny pająk idealnie wyjaśniało sytuację, w której się
znaleźli.
Stał przed nim
ogromny pająk. Akromantula. Bardzo jadowita bestia, prawie jak sam Severus
Snape. Zaraz za nią z ukrycia wychodziły kolejne pająki. Malfoy głośno
przełknął ślinę. Już się nie dziwił, dlaczego Weasley bał się tych zwierząt.
Przecież one były wielkości Hagrida! A Hagrid był półolbrzymem! Nie można było
się ich nie bać. Chłopak powoli cofnął się o krok, by zrównać się z Gryfonką.
– Na znak
wiejemy, dobrze? Jeśli mnie nie posłuchasz, to oboje zginiemy… –
Dziewczyna pokiwała delikatnie na znak, że rozumie. – Raz… Dwa… – szeptał
bez ruchu. – TRZY! – wrzasnął.
Rzucili się za
siebie. Początkowo biegli razem, jednak wiele przeszkód, jakimi były liczne
drzewa i krzewy, rozdzieliły ich. Hermiona czuła zmęczenie już po chwili
intensywnego biegu, jednak nie miała odwagi, by zwolnić. Natomiast Draco
widział, że szatynka niezbyt dobrze sobie radzi. Prawdę mówiąc, to i tak szybko
biegła, jak na dziewczynę, ale zbyt wolno, jak dla niego. Dopiero wtedy
naprawdę docenił te wszystkie wyczerpujące treningi Quidditcha. Gdy zobaczył,
że goniących ich pająków przybywa, obudziła się w nim chęć pomocy – nie z
dobroci, a ze strachu przed konsekwencjami. Podbiegł w stronę panny Granger i
wrzasnął:
– ZŁAP MNIE
ZA RĘKĘ. NO JUŻ!
Posłuchała go bez
chwili wahania. Na łożu śmierci postanowiła odłożyć dawne uprzedzenia na bok.
Nie chciała umrzeć zjedzona przez akromantulę, w dodatku z Malfoyem u boku.
Kiedy chwyciła jego dłoń niemal natychmiast poczuła, jak chłopak ciągnie ją do
przodu. Musiała cały czas uważać na drzewa, by na nie nie wpaść. Różdżką
petryfikowała zwierzęta. W pewnym momencie poczuła, że nie ma gruntu pod nogami.
Spadała.
Czuła jak upada,
a Draco na nią. W ciągu sekundy oceniła, że wpadli do wielkiego dołu, którego
wejście nie było wcale takie duże, ale wystarczające, by się w nim zmieściła.
Na górze zobaczyła pająki, które próbowały wejść do dołu.
– MALFOY! –
krzyknęła. Blondyn wiedział, o co jej chodzi. Natychmiast zabezpieczył wejście
odpowiednimi zaklęciami, dzięki którym byli bezpieczni. Następnie zszedł z
dziewczyny. Panna Granger syknęła, gdy podnosiła się. Ręka bolała ją
niemiłosiernie.
Prawdopodobnie złamana – pomyślała gorzko, gdy nie mogła nią
ruszyć. Rzuciła na siebie zaklęcie diagnostyczne, które potwierdziło jej obawy
– lewa kończyna została złamana. Szatynka odpowiednim zaklęciem nastawiła ją, a
następnie transmutowała jakiś patyk w długi bandaż, którym owinęła kontuzjowaną
rękę wraz z drugim patykiem. Draco patrzył na nią zdziwiony.
– To jest
pierwsza pomoc – powiedziała, uświadamiając mu przy tym, że coś takiego
istnieje – a przynajmniej mugolska wersja. Następnie ponownie rzuciła zaklęcie.
– Lumos Maxima!
Kula światła
wyleciała na środek dużego dołu. Po drugiej stronie siedziały dwie osoby.
Jak się okazało,
były to zaginione dziewczynki.
Hermiona znała je
dobrze z widzenia, gdyż były one Gryfonkami z pierwszego roku, jak dobrze
pamiętała. Jedna z nich miała rude włosy, choć poprawniejszym określeniem
byłoby stwierdzenie, że są one czerwone. Dodatkowo były one bardzo kręcone
– do tego stopnia, że Hermiona współczuła Gryfonce. Jej duże oczy też
były bardzo wyraziste, gdyż miały butelkowy zielony kolor, a cera była bardzo
jasna i przypominała papier. Dziewczynka była szczupła i niska jak na swój
wiek. Druga z nich miała podobną budowę do koleżanki. Panienka miała idealnie
proste włosy w kolorze złota. Jej oczy były jasnoszare, a źrenica kontrastowała
z resztą oka. W wyrazie jej twarzy było coś, co sprawiało, że człowiek miał
wrażenie, iż patrzy na anioła. Tym czymś była
niewinność, jak później to określiła panna Granger. Skóra dziewczynki również
była idealnie biała.
– Melody, w
końcu nas znaleźli! – ucieszyła się rudowłosa. Jednak, gdy zobaczyła minę Draco
szybko dodała: – Bo wy nas szukaliście, prawda?
– Tak.
Łazimy po całym lesie, jak głupki, a wy siedzicie w dziurze. Gdzie wy macie
rozum? – spytał blondyn. Ten wieczór miał spędzić opracowując taktykę, a nie na
szukaniu dwóch Gryfonek, które chciały za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę.
– Nie
krzycz na nas, my tylko tu wpadłyśmy, gdy uciekałyśmy przed tymi potworami…
– To są
akromantule – przerwała jej Hermiona. Malfoy założył ręce na piersi, jakby był
obrażony. Ta rudowłosa dziewczynka miała charakter, nie ma co.
Już kiedyś miał z
nią do czynienia. Tamtego wieczoru miał patrol z Pansy. Spotkał ją, gdy
spacerowała sobie po korytarzach, a u jej boku szła blondynka. Gdy zwrócił jej
uwagę, że powinna spać w dormitorium, a nie zwiedzać Hogwart, odpowiedziała mu,
że doskonale o tym wie i nie musiał jej o tym mówić. Następnie ruszyła przed
siebie, jak gdyby nigdy nic. Draco zdenerwował fakt, że pierwszoklasistka go
zignorowała. Żaden pierwszoroczniak
nie może go tak po prostu ignorować!
Fakt, że owa
dziewczynka uczęszczała na pierwszy rok, była Gryfonką i nic sobie z niego nie
robiła dodatkowo go irytował. Przez nią musiał siedzieć w jakimś wielkim dole,
jakby nie miał innych, ciekawych rzeczy do zrobienia.
– Chyba
jeszcze tu trochę posiedzimy… – przerwała ciszę rudowłosa Gryfonka,
patrząc na wyjście okrążone dziesiątkami pajęczaków. Następnie zwróciła swój
wzrok na prefektów. Uśmiechnęła się łagodnie, a może nawet trochę
przepraszająco, po czym przemówiła. – Jestem Carmen. Carmen Vixen.
– Hermiona
Granger.
– Draco
Malfoy – rzekł znudzonym tonem. – Ale dla ciebie pan Malfoy. – Carmen obdarzyła
go złośliwym spojrzeniem.
– A ja
jestem Melody Lennox. – Tym razem uśmiechnęła się blondynka, wyglądająca jak
anioł. – Ja i Carmen jesteśmy kuzynkami.
– Naprawdę?
Nie wiedziałam, że jesteście rodziną… – zainteresowała się
szatynka.
– Tak,
nasze mamy są bliźniaczkami. – oznajmiła panna Vixen. – To po nich jesteśmy
takie blade, niskie i chude. Możemy siedzieć pół dnia na słońcu, a nie opalimy
się. Resztę wyglądu odwiedziłyśmy po tatusiach.
– Cudowna
historia, powinnaś ją kiedyś spisać – zakpił Draco typowym dla siebie głosem.
Lubił kpić z Gryfonów, a ich wiek nie miał większego znaczenia. Gryfon, to
Gryfon, prawda?
– Wiesz co,
Malfoy? Powinieneś się w końcu ogarnąć. Ona ma tylko jedenaście lat, mógłbyś
odpuścić. Zamiast się kłócić mógłbyś pomyśleć, jak mamy się stąd wydostać,
chyba, że chcesz spędzić tu całą noc – zainterweniowała panna Granger.
Zachowanie Malfoya, co najmniej, ją bawiło. Był jak dziecko, które kłóciło się
o byle błahostkę.
– Jak sobie
życzysz, Granger.
Zapanowała cisza,
przerywana wdechami i wydechami uczniów. Na dworze panował chłód, który
przedostawał się do ich schronu. Wszyscy, nie wyłączając blondyna, dygotali z
zimna. Hermiona intensywnie myślała nad tym, jak się wydostać z pułapki.
Wiedziała, że akromantule będą czuwały, dopóki czują ciepło ich ciał i zapach
krwi. Złamana ręka ją bolała, co zdecydowanie przeszkadzało jej w myśleniu.
Mimo to próbowała ignorować nieprzyjemne pulsowanie. W tym czasie Draco nadal
zastanawiał się nad taktyką. Wiadomym było, że Granger znajdzie jakieś wyjście
z ich niekomfortowej sytuacji, a on mógł spokojnie opracowywać plan działania.
Pech chciał, że nie miał weny twórczej, więc poddał się. Nie będzie wymyślał
niczego na siłę.
–
Hermiono… – odezwała się blondynka.
– Tak?
– A może
skorzystamy z tej dziury? – palcem wskazała lewą ścianę dołu.
Panna Granger
podeszła do pokazanego miejsca. Melody miała dobry pomysł. Otwór był bardzo
szeroki, przez co można było wnioskować, że był korytarzem. Mało prawdopodobnym
było, że powstał w naturalny sposób. Dzięki temu przypuszczeniu Hermiona doszła
do wniosku, że owa pustka może prowadzić do Hogwartu – pewnie było to kolejne
tajne wyjście. Co prawda nie widziała go jeszcze na mapie Huncwotów, ale ona
była tak szczegółowa, że mogła to przeoczyć.
– Idziemy –
stwierdziła po chwili najstarsza z Gryfonek. Do ręki wzięła różdżkę i
natychmiast wyczarowała kolejną kulę światła. – A wy znacie to zaklęcie? –
spytała dziewczynki. Poczuła zadowolenie, gdy kiwnęły jej na potwierdzenie
słów.
– Chyba cię
pogrzało! – zawołał Malfoy, kiedy Hermiona wchodziła do korytarza. – Nigdzie
nie idę.
– Nie
mówiłam do ciebie… A poza tym jeśli chcesz, to możesz tu zostać do usranej
śmierci. My idziemy.
– Uuu,
Granger, co to za słownictwo? Profesor Żyleta nie będzie z ciebie dumna.
– Ratuję
nasze życie, a ty mi to skutecznie utrudniasz. Nie chcesz iść? Dobrze, nie idź,
nie każę ci. Radź sobie sam – powiedziała szatynka, po czym znikła w ciemności
przeszywanej nikłym światłem pochodzącym z trzech różdżek. – A, i pamiętaj, że
po twojej śmierci nie będę tęsknić – krzyknęła chwilę później.
Chłopak
przewrócił teatralnie oczami. Doskonale wiedział, że ich cudowny korytarz
zapewne za chwilę się skończy, a one wrócą przegrane. Już planował jaki
uśmieszek im wtedy zafunduje – zdecydowanie złośliwy numer trzy. Jednak minęła
jedna chwila, a potem kolejna i kolejna, a one nie wracały. Został sam, było mu
zimno, a te obrzydliwe pająki nad jego głową zawzięcie próbowały dostać się do
jego kryjówki.
Ich niedoczekanie, że zostanę ich kolacją – pomyślał,
po czym wstał i podszedł do luki, w której zniknęły dziewczyny. Niepewnie
chwycił różdżkę, a potem jeszcze raz spojrzał na akromantule. Następnie
wyczarował kulę światła, po czym krzyknął najgłośniej, jak potrafił:
– GRANGER, CZEKAJ!
.*.*.*.*.
– Jesteśmy,
pani profesor. Nikogo nie znaleźliśmy – powiedziała Pansy, wchodząc do gabinetu
dyrektor Hogwartu. Na fotelach siedziała już tam reszta prefektów, nie licząc
Hermiony i Draco.
–
Spóźniliście się pół godziny, panno Parkinson i panie Thomas.
– Wiemy,
pani profesor, ale za wszelką cenę chcieliśmy znaleźć dziewczynki – pośpiesznie
wytłumaczył Dean, ledwo trzymając się na nogach ze zmęczenia.
– Dobrze,
teraz musimy zaczekać na pannę Granger i pana Malfoya.
– To
jeszcze ich nie ma? – wyrwało się Pansy.
– Nie, i
obawiam się, że coś się stało.
.*.*.*.
– GRANGER,
CZEKAJ! – usłyszała krzyk swojego wroga numer jeden.
Wiedziała, że
prędzej, czy później chłopak będzie chciał z nimi iść. W duchu sobie
pogratulowała cudownej intrygi. Czuła, że Malfoy nie będzie chciał z nią
współpracować, ale to była jej codzienność i nie było w tym nic dziwnego.
Po kilku
minutach zziajany chłopak dogonił je.
–
Powiedziałem, żebyś zaczekała, a ty leziesz… – stwierdził nieskładnie,
dysząc.
–
Czekałyśmy, prawda? – Carmen i Melody pokiwały głową, wyczuwając, że szatynka
kłamie. Co, jak co, ale swojego trzeba kryć. – To nie moja wina, że wolno
biegasz.
– Pewnie,
oczywiście, że nie.
– Nie
marudź, tylko rusz się – pogoniła chłopaka, który próbował wyrównać oddech.
Brak treningów Quidditcha w ostatnim czasie zdecydowanie działał na jego
niekorzyść. Niby miał dobrą kondycję, ale nie w środku nocy, po całym dniu
lekcji i kilku godzinach łażenia po lesie. A on musiał ją mieć zawsze! W
poniedziałek da sobie wycisk, to było pewne.
Szli tak jeszcze
kilka minut. Hermiona, Carmen i Melody były pewne, że im się uda, natomiast
Draco miał dziwne wrażenie, że coś się nie zgadza. Bo niby jak mieli się dostać
do szkoły przez jakąś dziurę? To brzmi absurdalnie, mimo że wychował się w
czarodziejskiej rodzinie. Oczywiście, słyszał o tajemnych przejściach w
Hogwarcie – no właśnie, one były w Hogwarcie, a nie w Zakazanym Lesie. Czuł
pewne obawy związane z tą sprawą, ale dla własnego bezpieczeństwa wolał się nie
odzywać.
– Carmen –
zaczęła Hermiona – dlaczego uciekłyście do Zakazanego Lasu?
– To
proste. Ja i Melody chcemy być następczyniami Huncwotów i Weasleyów.
– Co?
– No tak,
to nasze marzenie. Zawsze chciałyśmy robić podobne rzeczy i uda nam się. Z
mózgiem Melody i moimi zdolnościami każdy w Hogwarcie jest zagrożony. A on –
rudowłosa wskazała na Malfoya – szczególnie.
– Ej, czemu
ja?
– Bo cię
nie lubię.
– Jesteś
jeszcze za smarkata, żeby mi coś zrobić. Jesteś w pierwszej klasie i jestem
prawie pewien, że nie potrafisz jeszcze dobrze rzucić Wingardium Leviosa, nie mówiąc o innych zaklęciach.
– Alia Capillus! – rzuciła zaklęcie
na Draco. Jego włosy stały się różowe. Wiadomym było, że ich nie widział, ale
śmiech dwóch młodych Gryfonek sprawił, że wiedział, że coś jest nie tak.
– Reditum! – tym razem powiedziała
Melody, a blondyn znów był blondynem. – Chodziłyśmy przez rok do Beauxbatons,
więc idealnie znamy zaklęcia powodujące zmianę wyglądu – ostrzegła.
– Możecie
przestać żartować? Mamy problem… – oznajmiła panna Granger.
Czwórka uczniów
zatrzymała się przed ścianą. Była ona zaskakująco prosta – zupełnie, jakby ktoś
ją tu postawił. Malfoy uśmiechnął się kpiąco. Wiedział, że tak będzie, po
prostu wiedział. Mimo, że Granger stała tyłem do niego, to i tak widział ten
przegrany wyraz na jej twarzy. Dziewczyna nie odwracała się i nic nie mówiła.
Albo szuka innego rozwiązania, albo godzi się ze swoją porażką – pomyślał,
opierając się o jakiś wielki kamień. Rzeczywiście, miał rację – Hermiona stała
przed ścianą i intensywnie myślała, przygryzając dolną wargę. Czuła magię
bijącą od muru i to bardzo wyraźnie. Zaciekawiona i zaintrygowana swoim
odczuciem, dotknęła przeszkodę opuszkami palców zdrowej ręki. Ta natychmiast
zmieniła swój wygląd. Draco przyjrzał się literom i okręgowi, które pojawiły się
pod wpływem dotyku dziewczyny. Ani napis, ani koło kompletnie nic mu nie
mówiło.
– Per
aspera ad astra – przeczytała cicho Hermiona. Chwilkę zastanowiła się nad tym
hasłem. W tej chwili przypomniało się jej jego znaczenie. – Przez ciernie do
gwiazd – wyszeptała.
– Dużo nam
to mówi – przyznał z udawanym uznaniem Ślizgon.
– Masz
rację, dużo nam to mówi - powiedziała szczerze, bez cienia ironii.
– Na
przykład? – zainteresował się Draco.
– Na
przykład to, że możemy przejść, tylko nie będzie łatwo.
– A co mamy
zrobić, by iść dalej? Hm? – zdenerwował się. Nienawidził tej dziewczyny,
nienawidził jej wymądrzania się, ani niczego innego co z nią związane. Nie
pasował mu cichy układ, według którego to ona rządziła.
– Właśnie
nad tym myślę, a ty skutecznie mi w tym przeszkadzasz.
– A może to
koło ma coś wspólnego z dalszym przejściem – zauważyła Melody. Hermiona
przyjrzała się okręgowi. Po chwili zauważyła jakieś bardzo drobne literki
pokryte kurzem. Palcem wskazującym starła brud, przez co napis stał się dużo wyraźniejszy.
Kilka znaków ułożyło wyraz Sanguinem,
co w tłumaczeniu znaczyło krew.
W tamtej chwili Hermiona dziękowała sobie, że kiedykolwiek zainteresowała się
łaciną.
– Musimy
zapłacić krwią – powiedziała, odwracając się do reszty. Carmen szeroko otworzyła
oczy, Melody ucieszyła się, że miała wkład w rozwiązanie zagadki ściany, a
Malfoy oburzył się. Mógł przewidzieć, że Granger znajdzie sposób na wydostanie
się z zaułka, jednak nie myślał, że zajmie jej to niecałe dziesięć minut. On by
spędził pół dnia nad napisem Per
aspera ad astra, nie mówiąc o tym, że nie zainteresowałby się kołem. –
Malfoy, mógłbyś…
– Nie, nie
dam ci swojej krwi. Zapomnij – podkreślił
ostatnie słowo.
– Ja nie
chcę twojej krwi, tylko ta oto ściana. Bez tego nie pójdziemy.
– To sama
się poświęć, czemu ja mam to robić?
– Dobrze,
ja to zrobię – odezwała się Carmen. Podwinęła rękaw kurtki i bluzki, by zdrapać
strup, który miała. Niemal natychmiast poleciała krew z ranki, która powstała w
ten sposób. Przyłożyła rękę do koła, a ściana rozstąpiła się. Potem panna
Granger rzuciła zaklęcie, które sprawiło, że na ranie znowu powstał strup.
Ruszyli dalej,
aby jak najszybciej znaleźć się z powrotem w szkole.
.*.*.
– Pani
profesor, to nie ma sensu. Gdyby nic im się nie stało, to dawno by wrócili,
albo chociaż wysłaliby jakąś wiadomość. Trzeba będzie wezwać aurorów –
zauważyła Amber, gdy zegar wybił godzinę drugą.
Minerwa
McGonagall w duchu przyznała jej rację. Hermiona była odpowiedzialną osobą i
gdyby coś się stało, to na pewno powiadomiłaby o tym panią dyrektor.
Postanowiła, że jeśli do rana nie pojawią się w szkole, to na pewno powiadomi
aurorów o zajściu.
– Idźcie
spać, jutro musicie iść na lekcje. Dobranoc. – Uczniowie wyszli z
gabinetu nauczycielki transmutacji.
.*.
– Daleko
jeszcze?
– Nie.
Niecałą minutę później…
– Daleko
jeszcze?
– Nie.
Minutę później…
– Daleko
jeszcze?
– Tak,
daleko.
– A chwilę
temu mówiłaś, że niedaleko.
– Zamknij
się, Malfoy, bo zrobię ci krzywdę.
– Granger,
mam dość tego całego łażenia. Nigdy nie latałem na miotle tyle, co dziś
chodziłem – zauważył Draco. Był już wykończony, a nie zapowiadało się na koniec
jego męki.
– Jeśli coś
ci nie pasuje, to możesz wracać i zakumplować się z żołądkiem któregoś z
pająków. Polecam wybrać ci największego. Chociaż… Ty nie masz wyboru, bo nim
zdążysz mrugnąć będziesz martwy – zakpiła Hermiona.
– Ironia ci
nie pasuje.
– Cudownie,
szkoda, że mnie to nie obchodzi.
– Ale…
– Zamknij
się, rozmowa z tobą przyprawia mnie o nudności.
– Wy tak
zawsze, czy tylko teraz? – spytała zaciekawiona sytuacją Carmen. Kłótnia
starszych kolegów sprawiła, że zmęczenie, które odczuwała wcześniej, zostało
uciszone.
– Tak –
odpowiedzieli zgodnie w tym samym czasie. Kilkanaście minut maszerowali przed
siebie, gdy dotarli do kolejnej przeszkody.
Świat byłby nudny, gdyby nie postawili tu jakiejś ściany – pomyślał
ironicznie blondyn. Niestety był ograniczony tylko do myślenia, ponieważ gdyby
powiedziałby to na głos, mógłby zostać zlinczowany. Hermiona głośno wypuściła
powietrze. Była wycieńczona i jedynym, czego pragnęła w tamtej chwili to sen.
Niestety, czekała ją jeszcze burza mózgów pod tytułem „Jak pozbyć się tego muru?”. Mimo że już wcześniej ceniła prefektów
i ich pracę, to na własnej skórze mogła się przekonać, że to nie tylko
wyróżnienie, ale ciężka praca. Patrole, comiesięczne zebrania oraz sytuacje
takie, jak ta wbrew pozorom były męczące. Wielu uczniów zazdrościło im własnych
pokoi, srebrnych odznak, prestiżu. Jednak gdyby znaleźli się na ich miejscu,
natychmiast zrozumieliby, że ta posada to nie tylko korzyści, a także
wyrzeczenia.
Dlatego gdy
Hermiona zobaczyła kolejną ścianę, przeraziła się. Była zbyt zmęczona, by móc
odpowiednio się skupić, a zagadka muru na pewno była trudna do rozgryzienia. Wcześniej
pojawiły się słowa – wskazówki, więc zbyt dziwne byłoby, gdyby stało się tak i
tym razem. Przez chwilę pomyślała, że może te rysunki, które znajdowały się na
ścianie były swojego rodzaju wskazówką. I tu strzeliła w dziesiątkę. Tylko co
one skrywały?
–
Nogi mnie bolą… – wyjąkał Draco, siadając na ziemi. Najstarsza z
towarzyszących mu Gryfonek popatrzyła na niego groźnie. Była w szale myśli, a
on tak po prostu narzekał.
– Poczekaj
chwilkę, to ci je wymasuję.
– No, chyba
jednak cię
polubię.
–
Żartowałam.
– Ja też.
– Hermiono,
jestem zmęczona – oznajmiła Carmen, trąc oczy. Rzeczywiście, ledwo trzymała się
na nogach, a dodatkowo Melody opierała się o nią, sprawiając wrażenie, że śpi.
– Wiem, ja
też, ale to niedaleko.
Nie wiedziała,
czy oszukuje ją, czy samą siebie. Wszyscy byli wykończeni, a ona nie mogła
określić, ile to jeszcze będzie trwało. Postanowiła ponownie się skupić.
Wyłączyła się na świat i przed wszystkim Malfoya, po czym przyjrzała się
ścianie. Dotknęła ją. Wszystko pozostało takie, jakie było. Liczne rysunki
pozostały takie same.
Spróbuj je przeanalizować – podpowiadała jej intuicja. Tak też
zrobiła. Malunki na pewno przedstawiały ludzi. Wskazywały na to kształty, ale i
wygląd postaci. Każdy człowiek wyglądał inaczej – i nie chodziło tu o ogólny
wygląd, a sposób, w jaki zostały narysowane. Zupełnie, jakby namalowane przez
kilkanaście innych osób.
Myśl, co dokładnie one przedstawiają – radziła sama sobie. Myślała,
tłumiąc w sobie zmęczenie. Te postacie były… czarodziejami! No tak, trzymały w
rękach różdżki. Hermiona pogratulowała sobie odkrycia, ponieważ dobrze jej
szło. Wtedy swoją uwagę zwróciła na postać pierwszoplanową. Zdecydowanie była
największa i najpiękniejsza. Bez wahania można byłoby uznać ten obraz za dzieło
sztuki – wyglądał zdumiewająco realistycznie. Czarodziej stał bokiem i miał
rozchylone usta. Od nich odchodziły trzy kreski oznaczające głos. Mówił coś,
tylko co? Panna Granger przyjrzała się jego czerwonej szacie, podobnej do tej,
którą nosił dyrektor Dumbledore. W sumie, to różnił je tylko kolor. Jednak nie
skupiła na niej swojej uwagi, gdyż zagłębiła się w swoich myślach.
On coś mówił… Albo rozkazywał coś… Co to oznacza? Gdybym tylko miała
książkę o sztuce czarodziejów, to byłabym przeszczęśliwa. Szkoda, że nie mam
nic na zawołanie – myślała gorzko – znalazłabym
odpowiednie hasło i miałabym to, czego chcę. Czekaj, hasło? Oczywiście,
chodzi o...
– Hasło –
wyszeptała.
– Co tam
mruczysz, Granger? – spytał Malfoy, który od kilku minut siedział w tej samej
pozycji, masując sobie stopy, nie zdejmując butów, co wyglądało dziwnie.
– Musimy
powiedzieć hasło.
– Ale
jakie? – zainteresowała się Carmen.
– Tego nie
wiem…
– Może
musimy je zgadnąć? Nie mamy innego wyjścia… – zauważyła Melody, która
nagle się ożywiła.
– Szkoda,
że nie znasz żadnego zaklęcia, które łamałoby hasła. Prawda, Granger? – zakpił
Draco ze złośliwym uśmiechem.
– Magia nie
zawsze jest rozwiązaniem na każdy problem – powiedziała lekko zdenerwowana
szatynka. Malfoy potrafił ją zirytować szybciej niż ktokolwiek.
Jednak w tamtej
chwili nie obchodziło ją to zbytnio. Po wypowiedzeniu pierwszego słowa ściana
zaczęła zanikać. Niestety, powróciła do dawnego stanu.
– Magia nie
zawsze jest rozwiązaniem na każdy problem – powtórzyła. Stało się to samo, co
wcześniej. Dziewczyna zastanowiła się chwilę, po czym spróbowała jeszcze raz. –
Magia.
Ściana
zniknęła.
Uczniowie poszli
do przodu, choć nie wiedzieli, ile czasu kroczyli, gdy przed ich oczami pojawiły
się gigantyczne drzwi, zamknięte na wielką kłódkę. Panna Granger podeszła do
nich, dumna z osiągnięcia sprzed kilku minut. Szarpnęła kłódkę, ale ta nie
drgnęła. Była już tak bardzo blisko szkoły, nie pokona jej żadna kłódka! Już
miała rzucić na nią jakieś zaklęcie, gdy przypadkowo spojrzała na jakąś
tabliczkę. Coś było na niej wygrawerowane, ale gruba warstwa kurzu idealnie
zakryła kształt liter. Dziewczyna przetarła je ręką i przeczytała napis. Oczy
otworzyły jej się w niemym szoku, a oddech niemal się zatrzymał.
– Nie
wierzę… – wyszeptała. – To… to niemożliwe.
____________________
Cześć!
Jak Wam
spodobał się rozdział? Piszcie w komentarzach!
Uwielbiam
tą notkę, przyznam, że jest pierwszą, z której jestem naprawdę zadowolona.
Czekałam na nią długo - nie tylko dlatego, że pojawił się wątek Dramione, ale
także dlatego, że to pierwszy niespontaniczny rozdział. Zdecydowanie lepiej mi
się pisze, kiedy akcję mam zaplanowaną.
Chciałam
także wspomnieć, że w dniu publikacji rozdziału 5 dobiliście do 2 000
wyświetleń. Na chwilę obecną jest prawie 2 500. Bardzo Wam dziękuję! ❤
Feltson
Hmmm, ciekawy gif :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to Gryfoni zdobędą Puchar Quidditcha, w tych wszystkich Dramione to Slytherin jest górą, a choć odrobinkę kanonu trza zachować... Blaise, Blaise, ty idioto xD Biedna drużyna ma za kapitana gapę. UUuuu, to się porobiło z tymi pierwszorocznymi! Co one tam robiły w tym lesie?... A MALFOY SIĘ BOI! Hahah :D Wracając do Melody i Carmen: to głupio zrobiły, że się nie posłuchały i nie siedziały na tyłkach w wieży Gryffindoru, tylko ufundowały Dracusiowi i McGonagall zawały i wylewy ;] O BOZIU! Dzieciaczek Aragoga wybrał się na spacerek. Och, dziewczynki... A ta akromantula powinna je zeżreć! (Wiem, jestem okropna...) Nie lubię tej Carmen, ruda szczota xp
" – Daleko jeszcze?
– Nie.
Niecałą minutę później...
– Daleko jeszcze?
– Nie.
Minutę później…
– Daleko jeszcze?
– Tak, daleko.
– A chwilę temu mówiłaś, że niedaleko. " - haha, dobre :D
Ogółem ciekawy pomysł na tą ścianę.
Czemu urwałaś w tym momencie?! Co tam jest napisane? Kiedy planujesz nn? Chyba ciekawość mnie zeżre do tego czasu :D
http://harrmioneahariet.blogspot.com/ - zapraszam na nowy rozdział cccccc;;;;;
Weny i miłej resztki wakacji!
Hariet
Hej! W tym momencie Blaise był wzorowany na mnie - jestem dokładnie taka sama. A więc nie jest gapowaty, a leniwy, zapamiętaj :D
UsuńMoże i akromantule były głodne, ale ich kolacja była za sprytna, żeby dać się tak po prostu zjeść... Nawet Carmen i Melody, które uczęszczały na pierwszy rok ich pokonały! Ha! c:
Co do kolejnego rozdziału, to postaram się go dodać, jak najszybciej się da, obiecuję!
Feltson
Nowy rozdział błaga!
OdpowiedzUsuńTo wyszło Ci świetnie! Naprawdę! Co się dzieje w bezpiecznym Hogwarcie? Czemu ludzie pojawiają się z nikąd? Dobra to wszystko jest dziwne! Musisz to prędko wyjaśnić. Czekam na nowy rozdział!
Pozdrawiam,
Beca
Bardzo dziękuję :)
UsuńHogwart nadal jest bezpieczny - a przynajmniej dopóki Carmen i Melody nie znają dużo zaklęć :D
Również pozdrawiam,
Feltson
Czemu w takim momencie?!
OdpowiedzUsuńMam dwa przypuszczenia: Odkryli Bibliotekę Założycieli Hogwartu albo Szkółkę Merlina.
Strasznie wciągające jest twoje opowiadanie.
Polubiłam Melody i Carmen. Są super!
Daj już nam kolejny rozdział, błagam!
Pozdrawiam i życzę weny,
Julia.
Ojej, bardzo mi miło :)
UsuńMuszę wyznać, że prawie mnie rozgryzłaś - nie do końca, ale jednak :D Szczerze mówiąc, to wiedziałam, że ktoś się domyśli - gratuluję, jesteś pierwsza ;)
Bardzo dziękuję za komentarz i również pozdrawiam,
Feltson
Cudne, cudne, cudne! Odnaleźli jakieś legendarne miejsce, prawda? Ja chcę next!!!!
OdpowiedzUsuńPoczekaj do jutra, a wszystko się wyjaśni :)
UsuńDziękuję <3
Feltson
Nie komentuję wszystkiego, ale wiedz, że piszesz świetnie :*
OdpowiedzUsuńUmieram z ciekawości, co to za miejsce (stawiam na jakieś legendarne), więc lecę czytać dalej!
http://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/
Dziękuję <3
UsuńNie ma sprawy, nie trzeba komentować wszystkiego ;)
Miłej lektury!
Feltson