niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział 6: Szanującemu się Gryfonowi nic nie jest straszne

Zenit skrajnych uczuć
Rozdział 6: Szanującemu się Gryfonowi nic nie jest straszne

Uczucie: Ciekawość, determinacja, zmęczenie




Wraz z październikiem w Hogwarcie zawitała jesień. Powietrze było już znacznie chłodniejsze, a liście na drzewach miały różne barwy – od żółci, po pomarańcz, na brązie kończąc. Już nie było śladu po dawnej pięknej pogodzie, coraz częściej padał deszcz, psujący wszystkim nastrój. Ciemne chmury często odzwierciedlały humor uczniów, którzy najchętniej zakopaliby się pod kołdrę i zapadli w sen jesienno–zimowy. Oczywiście, dobrze wiedzieli, że jest to kompletnie niemożliwe, jednak nikt nie zabraniał im marzyć. Dlatego niezadowoleni chodzili na lekcje – nie mieli innego wyjścia. Jedyną rzeczą, z której uczniowie (a przynajmniej większość) cieszyli się, to fakt, że zaczynał się sezon Quidditcha. Harry, który był kapitanem drużyny Gryfonów, też był zadowolony z tego powodu, gdyż długo na to czekał.
W pierwszy wtorek miesiąca na tablicy w Pokoju Wspólnym zawiesił ogłoszenie o rekrutacji, która odbędzie się w najbliższą sobotę. Nawet ci, którzy wcześniej reprezentowali Gryffindor musieli stawić się na rekrutacji. Nie chodziło o to, że Harry wątpił ich zdolności – wręcz przeciwnie, on dobrze wiedział, że z ich pomocą jest zdolny do niejednego zwycięstwa. Chciał jednak wypróbować taktykę, którą przygotowywał z Ronem przez ostatni miesiąc. To dlatego zaniedbali Hermionę. Co prawda ona nie miała im tego za złe, gdyż sama integrowała się z innymi prefektami, chcąc poznać ich lepiej, ale i tak dopadały go, swego rodzaju, wyrzuty sumienia. Miał jednak nadzieję, że ciężka praca jego oraz Rona opłaci się i zdobędą Puchar Quidditcha.
Jak przypuszczał, zainteresowanie było bardzo duże. Gdy tego popołudnia Hermiona odwiedziła Wieżę Gryffindoru zdziwiła się, że jedna kartka wywołała takie zamieszanie wśród uczniów. Niektórzy głośno przechwalali się, że miejsce w drużynie praktycznie należy do nich, inni twierdzili, że tak oczarują Pottera swoją grą, iż nie będzie potrafił im odmówić stałego miejsca, a ci skromni powiadali, że tylko spróbują.
Tymczasem w Pokoju Wspólnym Slytherinu panował niczym nie zmącony spokój. Blaise Zabini, który był kapitanem drużyny Ślizgonów, leżał na jednej  z ciemnych kanap i czytał Proroka Codziennego. Nic ciekawego nie pisali – nie licząc jakiejś staruszki, której uciekły kapcie z domu, a gdy próbowała je złapać, widziało ją dziesięciu mugoli. Nawet się uśmiechnął, co oznaczało, że to musiał być ciekawy widok. Dalej przewracał kartki, by oglądać je z jawnym znudzeniem, gdy stanął obok niego Draco. Wyraźnie można było dostrzec, że nie był zadowolony, a wręcz wściekły.
Odkąd zaczął się sezon Quidditcha siedział jak na szpilkach. Bardzo chciał, aby Diabeł w końcu poinformował go o treningu, czy spytał o taktykę. Jednak nic takiego nie nastąpiło.  W końcu sam postanowił się o to dopomnieć. Gdy zobaczył Zabiniego obijającego się na kanapie, coś w nim pękło. Niemal natychmiast zaczął żałować, że nie wybrał funkcji kapitana drużyny, zamiast funkcji bycia prefektem. Nie musiałby chodzić na patrole, ani na spotkania, a i tak mieszkałby sam. Wcześniej dormitorium zajmował z Blaisem, a odkąd się wyprowadził, to czarnoskóry również mieszkał sam. Niestety, pragnienie władzy wygrało z nim, czego ogromnie w tamtym momencie żałował. Niemal natychmiast podszedł do przyjaciela i chrząknął na znak, że znajduje się obok niego. Diabeł podniósł brew z niemym pytaniem w oczach, nie zmieniając przy tym pozycji.
–  Kiedy zamierzasz skompletować drużynę? – spytał Draco.
–  Jak to: skompletować? To nie jest cała? – Zabini zdziwił się. Usiadł, gdy zobaczył, że wyprowadził blondyna z równowagi. Ten skorzystał z miejsca i dosiadł się na kanapę.
–  Wyobraź sobie, że nie. – Jego ton był zimny, wręcz lodowaty.
–  Nie wiedziałem…
–  Cudnie. A wiesz, że zaczął się już sezon Quidditcha? Pytam cię o to, bo dowiedziałem się, że Puchoni mają zajęte boisko na piątek, Gryfoni na sobotę, a Krukoni na niedzielę. W tym czasie ty czytasz sobie Proroka. Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś znalazł w tym szmatławcu jakąś taktykę. Niestety, jedyną rzeczą, która tam jest to artykuł o uciekających kapciach – powiedział drwiąco Malfoy. Wtedy w jego głosie wyraźnie można było wyczuć zdenerwowanie. Miał szczerą nadzieję, że jego przyjaciel ma ciut więcej rozumu.
–  Nie unoś się tak. Sam dobrze wiesz, że nie mam głowy do taktyk, tylko działam tak, jak mi mówi intuicja. A co do boiska, to pójdę do Żylety i zajmę je na poniedziałek. Wtedy przeprowadzę ci tą rekrutację i każdy będzie szczęśliwy. Prawda?
–  Nie zgadzam się z tobą – oznajmił blondyn, twardo patrząc na bruneta. – Przynajmniej nie w tej części z taktyką. Może nie masz pomysłu na grę, ale nie każdy ma taką intuicję w sporcie, jak ty. Postaraj się chociaż ustalić kilka drobnych szczegółów naszej gry.
–  Ile razy mam ci mówić, że nie mam do tego głowy. Jeśli ty chcesz taktykę, to sobie ją ułóż, bo ja nie zamierzam – wyznał Blaise, po czym ponownie otworzył gazetę. W tym momencie zainteresował go artykuł o grypie dotykającej hipogryfy.
–  I ty jesteś kapitanem drużyny… –  skomentował Draco tą sytuację.



.*.*.*.*.*.



W czwartek Malfoy niemal cały dzień spędził, siedząc w fotelu z papierem i piórem w ręku. Cały czas coś kreślił, skreślał, pisał, malował. Atrament miał nawet na czole – myśli tak go pochłonęły, że nie zauważył, że drapie się piórem. Pansy zaczęła podejrzewać nawet, że coś mu się stało, ale gdy powiedział jej, żeby dała mu spokój, bo walnie Zabiniego, uspokoiła się.
Tego wieczora Hermiona miała wrażenie, że jej patrol trwa kilka godzin, a nie jedną. Chodziła z Deanem po wszystkich korytarzach, ale kompletnie nic się nie działo. Co kilkanaście metrów ziewała, chociaż nie odczuwała zmęczenia. Gdy wskazówka zegara zbliżała się do jedenastki, obwieszczając, że godzina dwudziesta trzecia jest tuż, tuż, przy gargulcu prowadzącym do gabinetu dyrektora spotkali dziewczynkę.
–  Co ty tu robisz? – spytała Hermiona.
–  Muszę szybko się dostać do profesor McGonagall – powiedziała przestraszona dziewczynka. Była tak mała, że od razu było widać, że chodzi do pierwszej klasy.
–  A po co?–  zaciekawił się Dean.
–  Muszę jej szybko coś powiedzieć.
–  A to nie może zaczekać do jutra? – Swoim pytaniem Hermiona próbowała zaproponować dziewczynce zostawienie tej sprawy na później.
–  Nie! – odkrzyknęła mała Gryfonka. Wyglądała jak spłoszony kot. Wtedy szatynka poddała się. Podeszła bliżej do gargulca i wyszeptała mu hasło. Następnie zaprowadziła dziewczynkę pod gabinet McGonagall. Gdy weszła, Hermiona zaczekała na nią pod drzwiami. Musiała dopilnować, żeby zaraz po wyjściu z gabinetu wróciła do dormitorium. Kilka minut później dawna opiekunka Gryffindoru szybko otworzyła drzwi. Ucieszyła się na widok dziewczyny.
–  Panno Granger, jak dobrze, że pani tu jest. Proszę natychmiast zebrać wszystkich prefektów. – Kobieta podkreśliła słowo natychmiast.
–  Ale czemu? – spytała się zdziwiona szatynka.
–  Jest zagrożenie życia i zdrowia dwóch uczennic – wytłumaczyła pospiesznie pani dyrektor. – I proszę, żebyście ciepło się ubrali i wzięli różdżki. Zaczekajcie na mnie w Sali Wyjściowej – dodała, po czym zniknęła w gabinecie.
Hermiona o nic już nie pytała, tylko wybiegła na korytarz, na którym czekał na nią Dean. Zanim zdążył spytać się, co się stało dziewczyna zdążyła mu odpowiedzieć. Szok wdarł się w jego oczy, ale posłuchał jej i szybko pobiegli do Wieży Prefektów. Na szczęście w salonie siedzieli Pansy, Draco, Ramona, Amber i Calvin. Nie było w nim Ernie'ego. Thomas pobiegł do jego pokoju, natomiast Gryfonka powtórzyła słowa profesor McGonagall. Dziewczyny niemal od razu zerwały się ze swoich siedzeń, Calvin poszedł zaraz za nimi, a Draco z ociąganiem wstał i złożył pergamin, z którym siedział cały dzień. Gdy panna Granger kazała mu się pospieszyć, rzucił jej niezadowolone spojrzenie. Przywołała szybko swoją kurtkę i poczekała na prefektów. Ci działali szybko i nawet blondyn już się nie ociągał. Przemierzając szkolne korytarze, zastanawiali się, co dokładnie się stało. Gdy dotarli do Sali Wyjściowej zauważyli czekającą na nich dyrektorkę i małą dziewczynkę.
–  Dobrze, że szybko się zjawiliście. W Zakazanym Lesie zaginęły dwie Gryfonki z pierwszego roku. Jedna z nich ma na imię Carmen, a druga Melody.
Jedna z nich ma na imię Carmen, a druga Melody... – powtórzyła w myślach szatynka. Hermiona wiedziała, które to dziewczynki. Zwróciła na nie uwagę podczas Ceremonii Przydziału.
–  Nie wiadomo, gdzie poszły, dlatego podzielę was na pary. I pamiętajcie – jeśli do godziny pierwszej ich nie znajdziecie, proszę natychmiast wrócić do szkoły. Wtedy wezwiemy aurorów. A więc tak – profesor McGonagall szybko się zastanowiła. – Amber z Ernie'em pójdą do północnej części lasu –  gdy usłyszeli swoje imiona, wyszli z budynku, co działo się też w pozostałych przypadkach. –  Ramona i Calvin do wschodniej, Pansy i Dean przeszukają okolice jeziora, a Hermiona i Draco pójdą do zachodniej części.
–  Co?! – wykrzyknęli w tym samym czasie wrogowie. Nie mieli zamiaru spędzić najbliższych dwóch i pół godziny ze sobą.
–  Musicie współpracować – oznajmiła dyrektorka. Hermiona wtedy wyszła ze szkoły i ruszyła na zachód. Kątem oka widziała, jak Amber i Ernie znikają już w lesie. Gdy była już w połowie drogi, wreszcie dogonił ją jej partner.
–  Mogłaś na mnie poczekać – powiedział zziajany. Hermiona szła szybko przed siebie, nie zwracając na niego uwagi.
Draco głośno połknął ślinę, gdy wchodził do Zakazanego Lasu. Nigdy mu się dobrze nie kojarzył, a wspomnienia ze szlabanu w pierwszej klasie wcale mu nie pomogły. Wtedy szczerze się przestraszył, a lęk został z nim do tamtego momentu. Starał się pocieszyć faktem, że do lasu wchodzi z Hermioną Granger – dziewczyną, która znała więcej zaklęć, niż jest to możliwe. Wiedział, że pomimo ich relacji dziewczyna nie pozwoli, by coś mu się stało, gdyż miałaby wtedy wyrzuty sumienia, których nikt nie lubi. Nawet on pomógłby jej, gdyby coś się stało, bo sytuacja wymagałaby tego także od niego. Chłopak zaczął odczuwać coraz większy dyskomfort spowodowany znajdowaniem się w znienawidzonym lesie. Hermiona prowadziła, co pozwoliło mu bezwstydnie krzywić się i wybałuszać oczy.
–  Granger… –  zaczął w pewnym momencie. Dziewczyna niechętnie odwróciła się. Uniesioną brwią dała znak, że go słucha. – Czy ty też masz wrażenie, że ktoś nas śledzi?
–  Och, nie wymyślaj, tylko rusz się. I mógłbyś zapalić światło w różdżce, bo las robi się coraz gęstszy i coraz mniej widzę.
Draco niechętnie zapalił światło i dalej szedł za dziewczyną.
W tym samym czasie Hermiona miała dziwne wrażenie, że Malfoy się boi – i to bardzo. Stwierdziła jednak, że da mu spokój, bo każdy ma swój lęk, a wbrew pozorom chłopak też jest człowiekiem. Kroczyła więc powoli, rozglądając się ze skupieniem. Dziewczynek nigdzie nie było, nie znała godziny, nie mogła liczyć na pomoc Ślizgona.
Może ktoś już je znalazł? – pomyślała w pewnym momencie, ale doszła do wniosku, że gdyby tak się stało, to McGonagall wysłałaby jej patronusa z informacją.
–  Carmen! Melody! – zawołała szatynka po pewnym czasie. – Carmen! Melody! – powtórzyła. Nie mogła znieść tej nieprzerywanej ciszy.
–  To nic nie da. Gdyby cię usłyszały, to odkrzyknęłyby. A poza tym możesz przywołać do nas jakieś dzikie bestie, więc nie krzyczałbym na twoim miejscu.
–  Nie mądrz się – powiedziała, zatrzymując się w miejscu. Stanęła przed Draco, patrząc mu w oczy. – Będę krzyczała, ile będę chciała. Bo widzisz, ja w przeciwieństwie do ciebie chcę znaleźć te dziewczynki.
–  Weź się tak nie unoś. Już nie będę się do ciebie odzywał. Pasuje? – Przerwał mu trzask. – Merlinie…
–  Co, Malfoy? Strach obleciał? – zakpiła.
–  Chciałabyś –  oznajmił, mrużąc oczy.
Pół godziny później Draco miał już dosyć. Był śpiący, zmęczony, głodny i było mu zimno. Musiał naprawdę nie myśleć, gdy brał bluzę zamiast kurtki, tak jak to zrobili inni prefekci. Blondyn zdawał sobie sprawę, że to nie lato i noce nie były już ciepłe, ale jednak jako były mieszkaniec hogwarckich lochów, rzadko kiedy było mu zimno –  po prostu był na nie odporny. Wtedy przekonał się, że był za bardzo pewny swoich możliwości. Aby ukryć wstyd, spowodowany swoim odkryciem, nie odzywał się.
Co się ze mną dzieje, wstydzę się, że mi zimno – pomyślał zdruzgotany.
Hermiona miała wrażenie, że coś jest nie tak. Malfoy miał rację. Teraz i jej wydawało się, że ktoś idzie ich tropem. Krzaki niebezpiecznie się ruszały, czego wcale nie powodował wiatr – las był zbyt gęsty, żeby podmuchy były na tyle silne, by poruszać roślinami. Nogi i gardło zaczęły ją boleć – pierwsze od długiego chodzenia, a drugie od wołania zagubionych dziewczynek.
A co, jeśli coś im się stało? – pomyślała. Jednak szybko się za to zbeształa – trzeba było mieć nadzieję, że były całe i zdrowe.
–  Malfoy, która godzina? – spytała panna Granger w pewnym momencie, odwracając się przodem do partnera.
–  Jest za czternaście pierwsza – powiedział, spoglądając na czarodziejski zegarek, znajdujący się na jego nadgarstku.
–  Zaraz musimy wracać… –  stwierdziła niezadowolona. Carmen i Melody nie zostały znalezione. Przez własną głupotę muszą płacić.
–  Cóż, Granger… Nie zawsze robisz wszystko najlepiej. – Draco uśmiechnął się złośliwie. Długo czekał na ten moment, by móc wypomnieć Granger, że każdy się myli. Nawet ona.
–  Tak, fajnie, że o tym wspominasz – mruknęła, przewracając oczami. Jednak szybko zmieniła swoje minę. – Boże… – szepnęła.
–  Co, Granger, w końcu zaniemówiłaś na mój widok?
–  Nie, spójrz. – Wskazała palcem za chłopaka. On niepewnie spojrzał za siebie. To co przed nim stało spokojnie można było nazwać monstrum. Chociaż określenie gigantyczny pająk idealnie wyjaśniało sytuację, w której się znaleźli.
Stał przed nim ogromny pająk. Akromantula. Bardzo jadowita bestia, prawie jak sam Severus Snape. Zaraz za nią z ukrycia wychodziły kolejne pająki. Malfoy głośno przełknął ślinę. Już się nie dziwił, dlaczego Weasley bał się tych zwierząt. Przecież one były wielkości Hagrida! A Hagrid był półolbrzymem! Nie można było się ich nie bać. Chłopak powoli cofnął się o krok, by zrównać się z Gryfonką.
–  Na znak wiejemy, dobrze? Jeśli mnie nie posłuchasz, to oboje zginiemy… –  Dziewczyna pokiwała delikatnie na znak, że rozumie. – Raz… Dwa… –  szeptał bez ruchu. – TRZY! – wrzasnął.
Rzucili się za siebie. Początkowo biegli razem, jednak wiele przeszkód, jakimi były liczne drzewa i krzewy, rozdzieliły ich. Hermiona czuła zmęczenie już po chwili intensywnego biegu, jednak nie miała odwagi, by zwolnić. Natomiast Draco widział, że szatynka niezbyt dobrze sobie radzi. Prawdę mówiąc, to i tak szybko biegła, jak na dziewczynę, ale zbyt wolno, jak dla niego. Dopiero wtedy naprawdę docenił te wszystkie wyczerpujące treningi Quidditcha. Gdy zobaczył, że goniących ich pająków przybywa, obudziła się w nim chęć pomocy – nie z dobroci, a ze strachu przed konsekwencjami. Podbiegł w stronę panny Granger i wrzasnął:
–  ZŁAP MNIE ZA RĘKĘ. NO JUŻ!
Posłuchała go bez chwili wahania. Na łożu śmierci postanowiła odłożyć dawne uprzedzenia na bok. Nie chciała umrzeć zjedzona przez akromantulę, w dodatku z Malfoyem u boku. Kiedy chwyciła jego dłoń niemal natychmiast poczuła, jak chłopak ciągnie ją do przodu. Musiała cały czas uważać na drzewa, by na nie nie wpaść. Różdżką petryfikowała zwierzęta. W pewnym momencie poczuła, że nie ma gruntu pod nogami.
Spadała.
Czuła jak upada, a Draco na nią. W ciągu sekundy oceniła, że wpadli do wielkiego dołu, którego wejście nie było wcale takie duże, ale wystarczające, by się w nim zmieściła. Na górze zobaczyła pająki, które próbowały wejść do dołu.
–  MALFOY! – krzyknęła. Blondyn wiedział, o co jej chodzi. Natychmiast zabezpieczył wejście odpowiednimi zaklęciami, dzięki którym byli bezpieczni. Następnie zszedł z dziewczyny. Panna Granger syknęła, gdy podnosiła się. Ręka bolała ją niemiłosiernie.
Prawdopodobnie złamana – pomyślała gorzko, gdy nie mogła nią ruszyć. Rzuciła na siebie zaklęcie diagnostyczne, które potwierdziło jej obawy – lewa kończyna została złamana. Szatynka odpowiednim zaklęciem nastawiła ją, a następnie transmutowała jakiś patyk w długi bandaż, którym owinęła kontuzjowaną rękę wraz z drugim patykiem. Draco patrzył na nią zdziwiony.
–  To jest pierwsza pomoc – powiedziała, uświadamiając mu przy tym, że coś takiego istnieje – a przynajmniej mugolska wersja. Następnie ponownie rzuciła zaklęcie. – Lumos Maxima!
Kula światła wyleciała na środek dużego dołu. Po drugiej stronie siedziały dwie osoby.
Jak się okazało, były to zaginione dziewczynki.
Hermiona znała je dobrze z widzenia, gdyż były one Gryfonkami z pierwszego roku, jak dobrze pamiętała. Jedna z nich miała rude włosy, choć poprawniejszym określeniem byłoby stwierdzenie, że są one czerwone. Dodatkowo były one bardzo kręcone –  do tego stopnia, że Hermiona współczuła Gryfonce. Jej duże oczy też były bardzo wyraziste, gdyż miały butelkowy zielony kolor, a cera była bardzo jasna i przypominała papier. Dziewczynka była szczupła i niska jak na swój wiek. Druga z nich miała podobną budowę do koleżanki. Panienka miała idealnie proste włosy w kolorze złota. Jej oczy były jasnoszare, a źrenica kontrastowała z resztą oka. W wyrazie jej twarzy było coś, co sprawiało, że człowiek miał wrażenie, iż patrzy na anioła. Tym czymś była niewinność, jak później to określiła panna Granger. Skóra dziewczynki również była idealnie biała.
–  Melody, w końcu nas znaleźli! – ucieszyła się rudowłosa. Jednak, gdy zobaczyła minę Draco szybko dodała: – Bo wy nas szukaliście, prawda?
–  Tak. Łazimy po całym lesie, jak głupki, a wy siedzicie w dziurze. Gdzie wy macie rozum? – spytał blondyn. Ten wieczór miał spędzić opracowując taktykę, a nie na szukaniu dwóch Gryfonek, które chciały za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę.
–  Nie krzycz na nas, my tylko tu wpadłyśmy, gdy uciekałyśmy przed tymi potworami…
–  To są akromantule – przerwała jej Hermiona. Malfoy założył ręce na piersi, jakby był obrażony. Ta rudowłosa dziewczynka miała charakter, nie ma co.
Już kiedyś miał z nią do czynienia. Tamtego wieczoru miał patrol z Pansy. Spotkał ją, gdy spacerowała sobie po korytarzach, a u jej boku szła blondynka. Gdy zwrócił jej uwagę, że powinna spać w dormitorium, a nie zwiedzać Hogwart, odpowiedziała mu, że doskonale o tym wie i nie musiał jej o tym mówić. Następnie ruszyła przed siebie, jak gdyby nigdy nic. Draco zdenerwował fakt, że pierwszoklasistka go zignorowała. Żaden pierwszoroczniak nie może go tak po prostu ignorować!
Fakt, że owa dziewczynka uczęszczała na pierwszy rok, była Gryfonką i nic sobie z niego nie robiła dodatkowo go irytował. Przez nią musiał siedzieć w jakimś wielkim dole, jakby nie miał innych, ciekawych rzeczy do zrobienia.
–  Chyba jeszcze tu trochę posiedzimy… –  przerwała ciszę rudowłosa Gryfonka, patrząc na wyjście okrążone dziesiątkami pajęczaków. Następnie zwróciła swój wzrok na prefektów. Uśmiechnęła się łagodnie, a może nawet trochę przepraszająco, po czym przemówiła. – Jestem Carmen. Carmen Vixen.
–  Hermiona Granger.
–  Draco Malfoy – rzekł znudzonym tonem. – Ale dla ciebie pan Malfoy. – Carmen obdarzyła go złośliwym spojrzeniem.
–  A ja jestem Melody Lennox. – Tym razem uśmiechnęła się blondynka, wyglądająca jak anioł. – Ja i Carmen jesteśmy kuzynkami.
–  Naprawdę? Nie wiedziałam, że jesteście rodziną… –  zainteresowała się szatynka.                                
–  Tak, nasze mamy są bliźniaczkami. – oznajmiła panna Vixen. – To po nich jesteśmy takie blade, niskie i chude. Możemy siedzieć pół dnia na słońcu, a nie opalimy się. Resztę wyglądu odwiedziłyśmy po tatusiach.
–  Cudowna historia, powinnaś ją kiedyś spisać – zakpił Draco typowym dla siebie głosem. Lubił kpić z Gryfonów, a ich wiek nie miał większego znaczenia. Gryfon, to Gryfon, prawda?
–  Wiesz co, Malfoy? Powinieneś się w końcu ogarnąć. Ona ma tylko jedenaście lat, mógłbyś odpuścić. Zamiast się kłócić mógłbyś pomyśleć, jak mamy się stąd wydostać, chyba, że chcesz spędzić tu całą noc – zainterweniowała panna Granger. Zachowanie Malfoya, co najmniej, ją bawiło. Był jak dziecko, które kłóciło się o byle błahostkę.
–  Jak sobie życzysz, Granger.
Zapanowała cisza, przerywana wdechami i wydechami uczniów. Na dworze panował chłód, który przedostawał się do ich schronu. Wszyscy, nie wyłączając blondyna, dygotali z zimna. Hermiona intensywnie myślała nad tym, jak się wydostać z pułapki. Wiedziała, że akromantule będą czuwały, dopóki czują ciepło ich ciał i zapach krwi. Złamana ręka ją bolała, co zdecydowanie przeszkadzało jej w myśleniu. Mimo to próbowała ignorować nieprzyjemne pulsowanie. W tym czasie Draco nadal zastanawiał się nad taktyką. Wiadomym było, że Granger znajdzie jakieś wyjście z ich niekomfortowej sytuacji, a on mógł spokojnie opracowywać plan działania. Pech chciał, że nie miał weny twórczej, więc poddał się. Nie będzie wymyślał niczego na siłę.
 –  Hermiono… –  odezwała się blondynka.
–  Tak?
–  A może skorzystamy z tej dziury? – palcem wskazała lewą ścianę dołu.
Panna Granger podeszła do pokazanego miejsca. Melody miała dobry pomysł. Otwór był bardzo szeroki, przez co można było wnioskować, że był korytarzem. Mało prawdopodobnym było, że powstał w naturalny sposób. Dzięki temu przypuszczeniu Hermiona doszła do wniosku, że owa pustka może prowadzić do Hogwartu – pewnie było to kolejne tajne wyjście. Co prawda nie widziała go jeszcze na mapie Huncwotów, ale ona była tak szczegółowa, że mogła to przeoczyć.
–  Idziemy – stwierdziła po chwili najstarsza z Gryfonek. Do ręki wzięła różdżkę i natychmiast wyczarowała kolejną kulę światła. – A wy znacie to zaklęcie? – spytała dziewczynki. Poczuła zadowolenie, gdy kiwnęły jej na potwierdzenie słów.
–  Chyba cię pogrzało! – zawołał Malfoy, kiedy Hermiona wchodziła do korytarza. – Nigdzie nie idę.
–  Nie mówiłam do ciebie… A poza tym jeśli chcesz, to możesz tu zostać do usranej śmierci. My idziemy.
–  Uuu, Granger, co to za słownictwo? Profesor Żyleta nie będzie z ciebie dumna.
–  Ratuję nasze życie, a ty mi to skutecznie utrudniasz. Nie chcesz iść? Dobrze, nie idź, nie każę ci. Radź sobie sam – powiedziała szatynka, po czym znikła w ciemności przeszywanej nikłym światłem pochodzącym z trzech różdżek. – A, i pamiętaj, że po twojej śmierci nie będę tęsknić – krzyknęła chwilę później.
Chłopak przewrócił teatralnie oczami. Doskonale wiedział, że ich cudowny korytarz zapewne za chwilę się skończy, a one wrócą przegrane. Już planował jaki uśmieszek im wtedy zafunduje – zdecydowanie złośliwy numer trzy. Jednak minęła jedna chwila, a potem kolejna i kolejna, a one nie wracały. Został sam, było mu zimno, a te obrzydliwe pająki nad jego głową zawzięcie próbowały dostać się do jego kryjówki.
Ich niedoczekanie, że zostanę ich kolacją – pomyślał, po czym wstał i podszedł do luki, w której zniknęły dziewczyny. Niepewnie chwycił różdżkę, a potem jeszcze raz spojrzał na akromantule. Następnie wyczarował kulę światła, po czym krzyknął najgłośniej, jak potrafił:
–  GRANGER, CZEKAJ!



.*.*.*.*.



–  Jesteśmy, pani profesor. Nikogo nie znaleźliśmy – powiedziała Pansy, wchodząc do gabinetu dyrektor Hogwartu. Na fotelach siedziała już tam reszta prefektów, nie licząc Hermiony i Draco.
–  Spóźniliście się pół godziny, panno Parkinson i panie Thomas.
–  Wiemy, pani profesor, ale za wszelką cenę chcieliśmy znaleźć dziewczynki – pośpiesznie wytłumaczył Dean, ledwo trzymając się na nogach ze zmęczenia.
–  Dobrze, teraz musimy zaczekać na pannę Granger i pana Malfoya.
–  To jeszcze ich nie ma? – wyrwało się Pansy.
–  Nie, i obawiam się, że coś się stało.



.*.*.*.



–  GRANGER, CZEKAJ! – usłyszała krzyk swojego wroga numer jeden.
Wiedziała, że prędzej, czy później chłopak będzie chciał z nimi iść. W duchu sobie pogratulowała cudownej intrygi. Czuła, że Malfoy nie będzie chciał z nią współpracować, ale to była jej codzienność i nie było w tym nic dziwnego.
Po kilku minutach zziajany chłopak dogonił je.
–  Powiedziałem, żebyś zaczekała, a ty leziesz… –  stwierdził nieskładnie, dysząc.
–  Czekałyśmy, prawda? – Carmen i Melody pokiwały głową, wyczuwając, że szatynka kłamie. Co, jak co, ale swojego trzeba kryć. – To nie moja wina, że wolno biegasz.
–  Pewnie, oczywiście, że nie.
–  Nie marudź, tylko rusz się – pogoniła chłopaka, który próbował wyrównać oddech. Brak treningów Quidditcha w ostatnim czasie zdecydowanie działał na jego niekorzyść. Niby miał dobrą kondycję, ale nie w środku nocy, po całym dniu lekcji i kilku godzinach łażenia po lesie. A on musiał ją mieć zawsze! W poniedziałek da sobie wycisk, to było pewne.
Szli tak jeszcze kilka minut. Hermiona, Carmen i Melody były pewne, że im się uda, natomiast Draco miał dziwne wrażenie, że coś się nie zgadza. Bo niby jak mieli się dostać do szkoły przez jakąś dziurę? To brzmi absurdalnie, mimo że wychował się w czarodziejskiej rodzinie. Oczywiście, słyszał o tajemnych przejściach w Hogwarcie – no właśnie, one były w Hogwarcie, a nie w Zakazanym Lesie. Czuł pewne obawy związane z tą sprawą, ale dla własnego bezpieczeństwa wolał się nie odzywać.
–  Carmen – zaczęła Hermiona – dlaczego uciekłyście do Zakazanego Lasu?
–  To proste. Ja i Melody chcemy być następczyniami Huncwotów i Weasleyów.
–  Co?
–  No tak, to nasze marzenie. Zawsze chciałyśmy robić podobne rzeczy i uda nam się. Z mózgiem Melody i moimi zdolnościami każdy w Hogwarcie jest zagrożony. A on – rudowłosa wskazała na Malfoya – szczególnie.
–  Ej, czemu ja?
–  Bo cię nie lubię.
–  Jesteś jeszcze za smarkata, żeby mi coś zrobić. Jesteś w pierwszej klasie i jestem prawie pewien, że nie potrafisz jeszcze dobrze rzucić Wingardium Leviosa, nie mówiąc o innych zaklęciach.
–  Alia Capillus! – rzuciła zaklęcie na Draco. Jego włosy stały się różowe. Wiadomym było, że ich nie widział, ale śmiech dwóch młodych Gryfonek sprawił, że wiedział, że coś jest nie tak.
–  Reditum! – tym razem powiedziała Melody, a blondyn znów był blondynem. – Chodziłyśmy przez rok do Beauxbatons, więc idealnie znamy zaklęcia powodujące zmianę wyglądu – ostrzegła.
–  Możecie przestać żartować? Mamy problem… –  oznajmiła panna Granger.
Czwórka uczniów zatrzymała się przed ścianą. Była ona zaskakująco prosta – zupełnie, jakby ktoś ją tu postawił. Malfoy uśmiechnął się kpiąco. Wiedział, że tak będzie, po prostu wiedział. Mimo, że Granger stała tyłem do niego, to i tak widział ten przegrany wyraz na jej twarzy. Dziewczyna nie odwracała się i nic nie mówiła.
Albo szuka innego rozwiązania, albo godzi się ze swoją porażką – pomyślał, opierając się o jakiś wielki kamień. Rzeczywiście, miał rację – Hermiona stała przed ścianą i intensywnie myślała, przygryzając dolną wargę. Czuła magię bijącą od muru i to bardzo wyraźnie. Zaciekawiona i zaintrygowana swoim odczuciem, dotknęła przeszkodę opuszkami palców zdrowej ręki. Ta natychmiast zmieniła swój wygląd. Draco przyjrzał się literom i okręgowi, które pojawiły się pod wpływem dotyku dziewczyny. Ani napis, ani koło kompletnie nic mu nie mówiło.
–  Per aspera ad astra – przeczytała cicho Hermiona. Chwilkę zastanowiła się nad tym hasłem. W tej chwili przypomniało się jej jego znaczenie. – Przez ciernie do gwiazd – wyszeptała.
–  Dużo nam to mówi – przyznał z udawanym uznaniem Ślizgon.
–  Masz rację, dużo nam to mówi - powiedziała szczerze, bez cienia ironii.
–  Na przykład? – zainteresował się Draco.
–  Na przykład to, że możemy przejść, tylko nie będzie łatwo.
–  A co mamy zrobić, by iść dalej? Hm? – zdenerwował się. Nienawidził tej dziewczyny, nienawidził jej wymądrzania się, ani niczego innego co z nią związane. Nie pasował mu cichy układ, według którego to ona rządziła.
–  Właśnie nad tym myślę, a ty skutecznie mi w tym przeszkadzasz.
–  A może to koło ma coś wspólnego z dalszym przejściem – zauważyła Melody. Hermiona przyjrzała się okręgowi. Po chwili zauważyła jakieś bardzo drobne literki pokryte kurzem. Palcem wskazującym starła brud, przez co napis stał się dużo wyraźniejszy. Kilka znaków ułożyło wyraz Sanguinem, co w tłumaczeniu znaczyło krew. W tamtej chwili Hermiona dziękowała sobie, że kiedykolwiek zainteresowała się łaciną.
–  Musimy zapłacić krwią – powiedziała, odwracając się do reszty. Carmen szeroko otworzyła oczy, Melody ucieszyła się, że miała wkład w rozwiązanie zagadki ściany, a Malfoy oburzył się. Mógł przewidzieć, że Granger znajdzie sposób na wydostanie się z zaułka, jednak nie myślał, że zajmie jej to niecałe dziesięć minut. On by spędził pół dnia nad napisem Per aspera ad astra, nie mówiąc o tym, że nie zainteresowałby się kołem. – Malfoy, mógłbyś…
–  Nie, nie dam ci swojej krwi. Zapomnij – podkreślił ostatnie słowo.
–  Ja nie chcę twojej krwi, tylko ta oto ściana. Bez tego nie pójdziemy.
–  To sama się poświęć, czemu ja mam to robić?
–  Dobrze, ja to zrobię – odezwała się Carmen. Podwinęła rękaw kurtki i bluzki, by zdrapać strup, który miała. Niemal natychmiast poleciała krew z ranki, która powstała w ten sposób. Przyłożyła rękę do koła, a ściana rozstąpiła się. Potem panna Granger rzuciła zaklęcie, które sprawiło, że na ranie znowu powstał strup.
Ruszyli dalej, aby jak najszybciej znaleźć się z powrotem w szkole.



.*.*.



–  Pani profesor, to nie ma sensu. Gdyby nic im się nie stało, to dawno by wrócili, albo chociaż wysłaliby jakąś wiadomość. Trzeba będzie wezwać aurorów – zauważyła Amber, gdy zegar wybił godzinę drugą.
Minerwa McGonagall w duchu przyznała jej rację. Hermiona była odpowiedzialną osobą i gdyby coś się stało, to na pewno powiadomiłaby o tym panią dyrektor. Postanowiła, że jeśli do rana nie pojawią się w szkole, to na pewno powiadomi aurorów o zajściu.
–  Idźcie spać, jutro musicie iść na lekcje. Dobranoc. –  Uczniowie wyszli z gabinetu nauczycielki transmutacji.



.*.



–  Daleko jeszcze?
–  Nie.
Niecałą minutę później…
–  Daleko jeszcze?
–  Nie.
Minutę później…
–  Daleko jeszcze?
–  Tak, daleko.
–  A chwilę temu mówiłaś, że niedaleko.
–  Zamknij się, Malfoy, bo zrobię ci krzywdę.
–  Granger, mam dość tego całego łażenia. Nigdy nie latałem na miotle tyle, co dziś chodziłem – zauważył Draco. Był już wykończony, a nie zapowiadało się na koniec jego męki.
–  Jeśli coś ci nie pasuje, to możesz wracać i zakumplować się z żołądkiem któregoś z pająków. Polecam wybrać ci największego. Chociaż… Ty nie masz wyboru, bo nim zdążysz mrugnąć będziesz martwy – zakpiła Hermiona.
–  Ironia ci nie pasuje.
–  Cudownie, szkoda, że mnie to nie obchodzi.
–  Ale…
–  Zamknij się, rozmowa z tobą przyprawia mnie o nudności.
–  Wy tak zawsze, czy tylko teraz? – spytała zaciekawiona sytuacją Carmen. Kłótnia starszych kolegów sprawiła, że zmęczenie, które odczuwała wcześniej, zostało uciszone.
–  Tak – odpowiedzieli zgodnie w tym samym czasie. Kilkanaście minut maszerowali przed siebie, gdy dotarli do kolejnej przeszkody.
Świat byłby nudny, gdyby nie postawili tu jakiejś ściany – pomyślał ironicznie blondyn. Niestety był ograniczony tylko do myślenia, ponieważ gdyby powiedziałby to na głos, mógłby zostać zlinczowany. Hermiona głośno wypuściła powietrze. Była wycieńczona i jedynym, czego pragnęła w tamtej chwili to sen. Niestety, czekała ją jeszcze burza mózgów pod tytułem „Jak pozbyć się tego muru?”. Mimo że już wcześniej ceniła prefektów i ich pracę, to na własnej skórze mogła się przekonać, że to nie tylko wyróżnienie, ale ciężka praca. Patrole, comiesięczne zebrania oraz sytuacje takie, jak ta wbrew pozorom były męczące. Wielu uczniów zazdrościło im własnych pokoi, srebrnych odznak, prestiżu. Jednak gdyby znaleźli się na ich miejscu, natychmiast zrozumieliby, że ta posada to nie tylko korzyści, a także wyrzeczenia.
Dlatego gdy Hermiona zobaczyła kolejną ścianę, przeraziła się. Była zbyt zmęczona, by móc odpowiednio się skupić, a zagadka muru na pewno była trudna do rozgryzienia. Wcześniej pojawiły się słowa – wskazówki, więc zbyt dziwne byłoby, gdyby stało się tak i tym razem. Przez chwilę pomyślała, że może te rysunki, które znajdowały się na ścianie były swojego rodzaju wskazówką. I tu strzeliła w dziesiątkę. Tylko co one skrywały?
 –  Nogi mnie bolą… –  wyjąkał Draco, siadając na ziemi. Najstarsza z towarzyszących mu Gryfonek popatrzyła na niego groźnie. Była w szale myśli, a on tak po prostu narzekał.
–  Poczekaj chwilkę, to ci je wymasuję.
–  No, chyba jednak cię polubię.                                   
–  Żartowałam.
–  Ja też.
–  Hermiono, jestem zmęczona – oznajmiła Carmen, trąc oczy. Rzeczywiście, ledwo trzymała się na nogach, a dodatkowo Melody opierała się o nią, sprawiając wrażenie, że śpi.
–  Wiem, ja też, ale to niedaleko.
Nie wiedziała, czy oszukuje ją, czy samą siebie. Wszyscy byli wykończeni, a ona nie mogła określić, ile to jeszcze będzie trwało. Postanowiła ponownie się skupić. Wyłączyła się na świat i przed wszystkim Malfoya, po czym przyjrzała się ścianie. Dotknęła ją. Wszystko pozostało takie, jakie było. Liczne rysunki pozostały takie same.
Spróbuj je przeanalizować – podpowiadała jej intuicja. Tak też zrobiła. Malunki na pewno przedstawiały ludzi. Wskazywały na to kształty, ale i wygląd postaci. Każdy człowiek wyglądał inaczej – i nie chodziło tu o ogólny wygląd, a sposób, w jaki zostały narysowane. Zupełnie, jakby namalowane przez kilkanaście innych osób.
Myśl, co dokładnie one przedstawiają – radziła sama sobie. Myślała, tłumiąc w sobie zmęczenie. Te postacie były… czarodziejami! No tak, trzymały w rękach różdżki. Hermiona pogratulowała sobie odkrycia, ponieważ dobrze jej szło. Wtedy swoją uwagę zwróciła na postać pierwszoplanową. Zdecydowanie była największa i najpiękniejsza. Bez wahania można byłoby uznać ten obraz za dzieło sztuki – wyglądał zdumiewająco realistycznie. Czarodziej stał bokiem i miał rozchylone usta. Od nich odchodziły trzy kreski oznaczające głos. Mówił coś, tylko co? Panna Granger przyjrzała się jego czerwonej szacie, podobnej do tej, którą nosił dyrektor Dumbledore. W sumie, to różnił je tylko kolor. Jednak nie skupiła na niej swojej uwagi, gdyż zagłębiła się w swoich myślach.
On coś mówił… Albo rozkazywał coś… Co to oznacza? Gdybym tylko miała książkę o sztuce czarodziejów, to byłabym przeszczęśliwa. Szkoda, że nie mam nic na zawołanie – myślała gorzko – znalazłabym odpowiednie hasło i miałabym to, czego chcę. Czekaj, hasło? Oczywiście, chodzi o...
–  Hasło – wyszeptała.
–  Co tam mruczysz, Granger? – spytał Malfoy, który od kilku minut siedział w tej samej pozycji, masując sobie stopy, nie zdejmując butów, co wyglądało dziwnie.
–  Musimy powiedzieć hasło.
–  Ale jakie? – zainteresowała się Carmen.
–  Tego nie wiem…
–  Może musimy je zgadnąć? Nie mamy innego wyjścia… –  zauważyła Melody, która nagle się ożywiła.
–  Szkoda, że nie znasz żadnego zaklęcia, które łamałoby hasła. Prawda, Granger? – zakpił Draco ze złośliwym uśmiechem.
–  Magia nie zawsze jest rozwiązaniem na każdy problem – powiedziała lekko zdenerwowana szatynka. Malfoy potrafił ją zirytować szybciej niż ktokolwiek.
Jednak w tamtej chwili nie obchodziło ją to zbytnio. Po wypowiedzeniu pierwszego słowa ściana zaczęła zanikać. Niestety, powróciła do dawnego stanu.
–  Magia nie zawsze jest rozwiązaniem na każdy problem – powtórzyła. Stało się to samo, co wcześniej. Dziewczyna zastanowiła się chwilę, po czym spróbowała jeszcze raz. – Magia.
Ściana zniknęła. 
Uczniowie poszli do przodu, choć nie wiedzieli, ile czasu kroczyli, gdy przed ich oczami pojawiły się gigantyczne drzwi, zamknięte na wielką kłódkę. Panna Granger podeszła do nich, dumna z osiągnięcia sprzed kilku minut. Szarpnęła kłódkę, ale ta nie drgnęła. Była już tak bardzo blisko szkoły, nie pokona jej żadna kłódka! Już miała rzucić na nią jakieś zaklęcie, gdy przypadkowo spojrzała na jakąś tabliczkę. Coś było na niej wygrawerowane, ale gruba warstwa kurzu idealnie zakryła kształt liter. Dziewczyna przetarła je ręką i przeczytała napis. Oczy otworzyły jej się w niemym szoku, a oddech niemal się zatrzymał.
–  Nie wierzę… –  wyszeptała. – To… to niemożliwe.




____________________
Cześć!   
Jak Wam spodobał się rozdział? Piszcie w komentarzach!
Uwielbiam tą notkę, przyznam, że jest pierwszą, z której jestem naprawdę zadowolona. Czekałam na nią długo - nie tylko dlatego, że pojawił się wątek Dramione, ale także dlatego, że to pierwszy niespontaniczny rozdział. Zdecydowanie lepiej mi się pisze, kiedy akcję mam zaplanowaną.
Chciałam także wspomnieć, że w dniu publikacji rozdziału 5 dobiliście do 2 000 wyświetleń. Na chwilę obecną jest prawie 2 500. Bardzo Wam dziękuję! 
Feltson

10 komentarzy:

  1. Hmmm, ciekawy gif :)
    Mam nadzieję, że to Gryfoni zdobędą Puchar Quidditcha, w tych wszystkich Dramione to Slytherin jest górą, a choć odrobinkę kanonu trza zachować... Blaise, Blaise, ty idioto xD Biedna drużyna ma za kapitana gapę. UUuuu, to się porobiło z tymi pierwszorocznymi! Co one tam robiły w tym lesie?... A MALFOY SIĘ BOI! Hahah :D Wracając do Melody i Carmen: to głupio zrobiły, że się nie posłuchały i nie siedziały na tyłkach w wieży Gryffindoru, tylko ufundowały Dracusiowi i McGonagall zawały i wylewy ;] O BOZIU! Dzieciaczek Aragoga wybrał się na spacerek. Och, dziewczynki... A ta akromantula powinna je zeżreć! (Wiem, jestem okropna...) Nie lubię tej Carmen, ruda szczota xp
    " – Daleko jeszcze?

    – Nie.

    Niecałą minutę później...

    – Daleko jeszcze?

    – Nie.

    Minutę później…

    – Daleko jeszcze?

    – Tak, daleko.

    – A chwilę temu mówiłaś, że niedaleko. " - haha, dobre :D
    Ogółem ciekawy pomysł na tą ścianę.
    Czemu urwałaś w tym momencie?! Co tam jest napisane? Kiedy planujesz nn? Chyba ciekawość mnie zeżre do tego czasu :D

    http://harrmioneahariet.blogspot.com/ - zapraszam na nowy rozdział cccccc;;;;;


    Weny i miłej resztki wakacji!
    Hariet

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! W tym momencie Blaise był wzorowany na mnie - jestem dokładnie taka sama. A więc nie jest gapowaty, a leniwy, zapamiętaj :D
      Może i akromantule były głodne, ale ich kolacja była za sprytna, żeby dać się tak po prostu zjeść... Nawet Carmen i Melody, które uczęszczały na pierwszy rok ich pokonały! Ha! c:
      Co do kolejnego rozdziału, to postaram się go dodać, jak najszybciej się da, obiecuję!
      Feltson

      Usuń
  2. Nowy rozdział błaga!
    To wyszło Ci świetnie! Naprawdę! Co się dzieje w bezpiecznym Hogwarcie? Czemu ludzie pojawiają się z nikąd? Dobra to wszystko jest dziwne! Musisz to prędko wyjaśnić. Czekam na nowy rozdział!
    Pozdrawiam,
    Beca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :)
      Hogwart nadal jest bezpieczny - a przynajmniej dopóki Carmen i Melody nie znają dużo zaklęć :D
      Również pozdrawiam,
      Feltson

      Usuń
  3. Czemu w takim momencie?!
    Mam dwa przypuszczenia: Odkryli Bibliotekę Założycieli Hogwartu albo Szkółkę Merlina.
    Strasznie wciągające jest twoje opowiadanie.
    Polubiłam Melody i Carmen. Są super!
    Daj już nam kolejny rozdział, błagam!
    Pozdrawiam i życzę weny,
    Julia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, bardzo mi miło :)
      Muszę wyznać, że prawie mnie rozgryzłaś - nie do końca, ale jednak :D Szczerze mówiąc, to wiedziałam, że ktoś się domyśli - gratuluję, jesteś pierwsza ;)
      Bardzo dziękuję za komentarz i również pozdrawiam,
      Feltson

      Usuń
  4. Cudne, cudne, cudne! Odnaleźli jakieś legendarne miejsce, prawda? Ja chcę next!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczekaj do jutra, a wszystko się wyjaśni :)
      Dziękuję <3
      Feltson

      Usuń
  5. Nie komentuję wszystkiego, ale wiedz, że piszesz świetnie :*
    Umieram z ciekawości, co to za miejsce (stawiam na jakieś legendarne), więc lecę czytać dalej!
    http://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      Nie ma sprawy, nie trzeba komentować wszystkiego ;)
      Miłej lektury!
      Feltson

      Usuń

Z całego serca dziękuję za każdy komentarz, który jest dla mnie kolejną dawką weny ♥

Theme by Mia