Zenit skrajnych uczuć
Rozdział 4: Powiedz mi coś, czego nie wiem
Uczucie: Duma, zapracowanie
Poniedziałek
zdecydowanie jest najmniej lubianym dniem tygodnia. Dzieje się tak nie tylko
dlatego, że zaczyna on tydzień roboczy. Ma po prostu cudowne magiczne
właściwości, które powodują, że w poniedziałki budziki są wyjątkowo
denerwujące, bardziej chce nam się spać, czy nic nam się nie chce. Oczywiście,
w każdej regule są wyjątki – niestety w tym przypadku zdarzają się one tak
często, jak śnieg w maju.
Takim właśnie
wyjątkiem jest Hermiona Granger. Ona nie miała nic przeciwko poniedziałkom. Gdy
Harry i Ron mówili jej, że jest dziwna, odpowiadała im dyplomatycznie: Gdyby weekend kończył się we wtorek to
nienawidzilibyście wtorków. A lekcje i tak was nie ominą. Chłopcy w
duchu przyznawali jej rację, choć w życiu nie powiedzieliby tego na głos.
Lekcje nie były
zbyt ciężkie, gdyż składały się z samych powtórek. Na historii magii, opiece
nad magicznymi stworzeniami, transmutacji, dwóch godzinach runów, zaklęć i
numerologii Hermiona praktycznie odpoczywała, dlatego szła na obiad lekkim
krokiem.
– Smacznego –
przywitała się szatynka, siadając przy stole Gryffindoru obok Ginny. Właśnie
wróciła z numerologii z profesor Vector. – Coś się stało? – zdziwiła się
patrząc na miny Rona i Harry’ego.
– Nie, czemu
miałoby się coś stać? – spytał Harry.
– Widzisz…
Jesteście weseli, a jest poniedziałek. To do was niepodobne.
– Mieli ostatnie
wróżbiarstwo – wytłumaczyła Ginny. – I Trelawney znowu przepowiadała
przyszłość.
– I co
powiedziała? – zaciekawiła się Hermiona, nakładając przy tym zupę pomidorową na
talerz.
– Wspominała coś
o wydarzeniach, na które Hogwart nie jest gotowy. Wiesz, zmieni wszystko na
lepsze i takie tam inne – oznajmił Ron z pełnymi ustami, przez co trudno było
go zrozumieć.
– Czyli tak
naprawdę nic nie przepowiedziała.
– Właśnie tak,
Hermiono. Święta racja.
.*.*.*.*.*.*.*.*.*.
Następnego dnia
pogoda spłatała wszystkim psikusa. Świeciło słońce i padał przelotny deszcz,
ale za to dzień był ciekawszy niż ten poprzedni. Pierwszą lekcją uczniów z
siódmego roku było zielarstwo. Niezbyt zadowoleni uczniowie musieli biec w
ulewie do szklarni z numerem trzy. Jak na ironię była ona zamknięta, a profesor
Sprout spóźniła się. Włosy Hermiony miały jeszcze większą objętość niż zwykle,
Pansy jeszcze bardziej oklapły, a Malfoya… Na Malfoya lepiej było nie patrzeć.
Żel spływał mu z czupryny, przez co jego fryzura była niemal identyczna jak
Harry’ego – każdy włos sterczał w inną stronę i niemożliwe było okiełznanie
ich. Mimo starań chłopaka, usilne przygładzanie w niczym nie pomogło, gdyż nadal
wyglądał jak szalony naukowiec. Wygląd Draco sprawił, że Zabini niemal zwijał
się ze śmiechu przy wejściu do szklarni. Inni Ślizgoni ograniczali swoje
rozbawienie do ukrywania śmiechu poprzez nieudolne udawanie kaszlu. Tamtego
dnia Draco obiecał sobie, że ostatni raz ma żel na włosach i stanowczo trzymał
się swojego postanowienia.
– Czemu nie
weszliście? – Usłyszeli w końcu głos profesor Sprout.
– Było zamknięte,
pani profesor – wyjaśniła Lavender.
– A od czego
macie różdżki? Wystarczyła jedna Alohomora –
powiedziała nauczycielka i wpuściła uczniów do szklarni.
Potem dwie
godziny walczyli z roślinami. Dosłownie. Hermiona i Neville jako jedyni
pamiętali materiał z pierwszej klasy, dzięki czemu oszczędzili sobie różnych
obrażeń na rękach. Ludzie pokroju Zabiniego wyszli z lekcji z czerwonymi od
krwi dłońmi. Co ciekawe, chłopak wcale się tym nie przejął i nadal żartował z
fryzury Draco.
Następną lekcją
była Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami. Znowu powtórki. Mniej uważne osoby
znów zapłaciły za to kolejnymi ranami, tyle że większymi. Cóż, Zabini
pokaleczył sobie całą rękę, ale przynajmniej miał dobry humor. Potem były dwie
godziny eliksirów, transmutacja i obrona przed czarną magią.
Profesor Spencer
był nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. Miał około czterdziestu lat, przez co był
najmłodszy w kadrze nauczycielskiej. Kiedyś chciał zostać aurorem, ale
zrezygnował. Zdecydował, że chce dzielić się wiedzą z innymi. Spencer był
przystojnym mężczyzną, dlatego Parvati i Lavender postawiły sobie zacny cel
posiadania jak najlepszej oceny z obrony, żeby zwrócić uwagę nauczyciela.
Próbowały negocjować z Hermioną dodatkowe lekcje, jednak szatynka nie zgodziła
się.
I tak minął czas
aż do obiadu. Harry i Ron byli wykończeni, natomiast panna Granger dziwnie
wypoczęta. Dopiero wtedy mogła zauważyć, jak sześć lat ciężkiej nauki
procentuje. Znała odpowiedź na każde pytanie, każdą zadaną pracę domową mogła
szybko i bezbłędnie odrobić. W duchu dziękowała sobie za swoją wiedzę.
– Cześć! –
przywitała się Ginny, która właśnie przyszła do Wielkiej Sali. – Hermiono, jak
tam patrol? Rano zapomniałam się spytać.
– Dobrze –
odpowiedziała. – Patrol, jak patrol. W sumie to krótki spacer po Hogwarcie.
Złapałam z Deanem kilku uczniów i to wszystko.
– A będę mogła w
piątek wpaść do ciebie?
– Tak, oczywiście
– oznajmiła panna Granger i włożyła sobie obiad. Zjadła go szybko, po czym
pożegnała się z przyjaciółmi i wróciła do swojego pokoju. Wyjęła z biurka i
torby wszystkie swoje podręczniki i każdy z nich otworzyła na spisie treści.
Jej podejrzenia się potwierdziły. Cały siódmy rok to jedno wielkie utrwalenie
wiadomości z poprzednich klas. Zazwyczaj materiał zawarty w podręcznikach
sprawdzała w wakacje. Jednak w tym roku było zupełnie inaczej. Szukała swoich
rodziców i nie znalazła ich. Do Anglii wróciła niedawno. Podeszła do biurka i
odrobiła wszystkie lekcje, po czym poszła do salonu i zaczęła czytać.
.*.*.*.*.*.*.*.*.
– Gdzie idziesz?
– spytała Pansy.
– Do Diabła –
odpowiedział Draco przy wyjściu z salonu. Jego wypowiedź była dwuznaczna,
jednak sposób, w jaki ją wypowiedział wyraźnie wskazywał, że ma na myśli
Zabiniego.
– Co? Za pół
godziny masz patrol – wtrąciła się Hermiona. – I właśnie dlatego nigdzie nie
idziesz.
– A skąd mam
wiedzieć, że nie kłamiesz? – zaciekawił się blondyn.
– Stoisz przy
grafiku, inteligencie.
Ślizgon dopiero
wtedy zauważył kartkę przyklejoną do ściany pomiędzy drzwiami do Łazienki
Prefektów, a wyjściem z Wieży Prefektów. Szybko przeanalizował jej treść –
rzeczywiście, czekał go patrol. I co on teraz powie Zabiniemu? Że musiał
wyganiać jakieś tępe dzieciaki do Pokoju Wspólnego tylko dlatego, że nie znają
się na zegarku?
– Brawo, Granger.
Zawsze wiesz jak udupić człowieka.
– To takie
smutne, Malfoy. Zaraz się popłaczę – odpowiedziała sarkastycznie Hermiona, nie
odrywając wzroku od książki.
– Czasem mam
wrażenie, że dla ciebie to przyjemność nękać mnie – mruknął zdenerwowany
Malfoy. Taki cudowny wieczór ucieka mu przez palce. Co prawda to czas spędzony
z Zabinim, ale i tak cudowny. Z dala od zasad i tej parszywej Gryfonki.
– Słucham? Mogłeś
się nie zgadzać na bycie prefektem. Wtedy każdy byłby szczęśliwy i mógłbyś iść
sobie do Zabiniego bez żadnych przeszkód. I wiesz co? Niektórzy mają gorzej. Ja
i Dean, na przykład, będziemy mieli jeszcze jeden dyżur w tym tygodniu.
– Fascynujące,
już ci współczuję…
– Stop! –
przerwała im Pansy. – Uspokójcie się. Nie można się ciągle kłócić!
– Uwierz mi, że
można – powiedział Dean, który właśnie siedział na kanapie i czytał Proroka
Codziennego. – W trzeciej klasie ciągle kłóciłem się z Parvati. I tak przez pół
roku.
Panna Parkinson
popatrzyła na niego gniewnym wzrokiem, który mówił mniej–więcej: Zamknij się wreszcie! Ja tu pracuję! Chciała,
aby w relacjach Gryfonki i jej przyjaciela zapanował chociażby udawany spokój i
harmonia. Szczerze mówiąc, to po kilku dniach miała dość ich sprzeczek, a to
dopiero początek roku szkolnego. Jak ona go wytrzyma? Tego nie wiedziała…
Przysięgła sobie jednak, że spróbuje nawet zakleić im usta, żeby się do siebie
nie odzywali.
– Draco, chodź na
ten patrol. Odbębnimy go i będziesz miał spokój. – Wstała z fotela i ruszyła ku
wyjściu z Wieży. – Na co czekasz? No rusz się!
Chłopak
niechętnie poszedł za swoją przyjaciółką, mrucząc ciągle: Kolejna jest dla mnie niemiła.
.*.*.*.*.*.*.*.
Hermiona resztę
roboczego tygodnia spędziła podobnie jak poniedziałek – lekcje, posiłki,
czytanie i kłótnie z Malfoyem. Zdecydowanie można było powiedzieć, że wpadła w
rutynę. I prawdę mówiąc, to trochę się tym znudziła. Dlatego, gdy Ginny
odwiedziła ją w piątek, poczuła się lepiej.
– Cześć –
przywitała się. – Myślę, że powinniście pomyśleć o zmianie hasła.
– Tak? Dlaczego?
– zaciekawiła się Amber. Panna Parker polubiła Ginny podczas jej ostatniej
wizyty. I mimo, że obie miały całkowicie inne charaktery, to świetnie się
dogadywały.
– To jest nudne i
nie zapada w pamięć – powiedziała, siadając na kanapie obok Ramony.
– Mnie tam ono
nie przeszkadza – stwierdziła blondynka, wzruszając ramionami.
– A gdzie jest Hermiona?
– spytała rudowłosa, rozglądając się po salonie.
– Zaraz zejdzie.
Poszła po różdżkę – wytłumaczyła Krunonka. W tym samym czasie usłyszały rechot
dochodzący z czwartego piętra, na którym mieszkali chłopcy.
– Wesoło tu macie
– stwierdziła panna Weasley, kiwając głową. Rozmowa zaczynała być drętwa.
– Ja mam dość tej
wesołości – westchnęła Amber. – To wszystko przez Zabiniego. Od środy cały czas
tu przychodzi, zupełnie jakby tu mieszkał. W dodatku prowokuje kłótnie u
Malfoya i Hermiony.
– Ach, to normalne.
Oni zawsze się sprzeczają. – Rudowłosa machnęła ręką lekceważąco.
– W sumie masz
rację. Ja tam nawet lubię, jak się kłócą – stwierdziła Ramona. – Zresztą, sama
zaraz posłuchasz – zwróciła się do Ginny. – Uśmiejesz się jak nic.
– A skąd wiesz,
że zaraz się pokłócą? – zaciekawiła się panna Weasley. Panna Clive popatrzyła
na nią kpiąco. Była pewna swoich słów, gdyż zdążyła trochę poznać swoich
„wspólników”. I miała całkowitą rację.
– MALFOY, TY
DURNA FRETKO! – wykrzyknęła Hermiona, zbiegając po schodach. Nawet nie zwróciła
uwagi na siedzącą w salonie Ginny, tylko pobiegła na piętro należące do
chłopaków. – ODDAWAJ MI RÓŻDŻKĘ! NATYCHMIAST!
– Jak ja jej nie
mam!
– ACH, TAK?
WCZORAJ JĄ MIAŁEŚ, CZEMU WIĘC NIE MASZ JEJ DZIŚ?
– Głupią udajesz,
czy głupia jesteś? Wczoraj to nie dziś i nie mam twojej przeklętej różdżki,
okej?
– Słuchaj, nie
obchodzi mnie to. Moja różdżka ma się tu znaleźć w ciągu pięciu sekund. –
Zainteresowane tą sytuacją dziewczyny podeszły do schodów prowadzących w dół i
zaczęły obserwować poczynania panny Granger. Stała nad piątką chłopaków, którzy
grali w karty na korytarzu. Owszem, mogli to robić w którymś z pokojów, jednak
nie mogli się zdecydować na żaden. Żeby uniknąć kłótni, rozstawili się z
interesem na korytarzu.
– No, niech ci
będzie – odezwał się Blaise po chwili. – Masz tą różdżkę i nie przerywaj nam –
dodał i wyjął zza swojej bluzy magiczny atrybut dziewczyny. Zapadła niczym nie
zmącona cisza, podczas której Gryfonka patrzyła na Ślizgona zabójczym wzrokiem.
– Napatrzyłaś się już na mnie, bo nie wiem, czy możemy już konturować naszego
pokerka, czy też zrobić sobie zdjęcie, abyś mogła powiesić je sobie nad
łóżkiem. – Uśmiechnął się głupio.
– Wiesz co? –
wysyczała cicho nadal zdenerwowana Gryfonka. – Masz szczęście, że Avada Kedavra
nadal jest karalna. – Odeszła od roześmianej piątki chłopców. – A, Dean, nie
zapomnij o dzisiejszym patrolu.
– I co? –
zapytała rudą rozbawiona Ramona.
– Rzeczywiście,
macie tu wesoło. – Panna Weasley uśmiechnęła się, po czym jak gdyby nigdy nic
usiadła na kanapie.
– O, cześć, Ginny
– przywitała się Hermiona, gdy znalazła się w salonie. – Nie wiedziałam,
że już przyszłaś.
– Nic nie
szkodzi. A co u ciebie?
– Nie za
ciekawie, a u ciebie?
I wtedy Ruda
zaczęła opowiadać. Dziewczyny zasłuchały się w jej słowa tak bardzo, że nawet
nie zauważyły, kiedy Pansy przyszła i także zaczęła słuchać. Niestety, nie
słyszała początku historii, dlatego też nie bardzo zaciekawiła ją wypowiedź
młodszej koleżanki. I gdy opowieść zaczęła dobiegać końca zwróciła uwagę.
– Hermiono, czas
na twój patrol.
– Co? – spojrzała
na zegarek. – O, rzeczywiście. Dzięki, że mi przypomniałaś. DEAN! – krzyknęła.
– IDZIEMY!
– Dobra –
odpowiedział chłopak.
Wrócili godzinę
później.
.*.*.*.*.*.*.
– O. Mój. Boże. –
To były jedne słowa, które była w stanie wypowiedzieć.
– Będę dziś u
ciebie nocować. Wiesz, jest już po twoim patrolu i jak mnie złapią, to będzie
kiepsko. – Uśmiechnęła się jej przyjaciółka.
Nie uzyskała
odpowiedzi, ale nie za bardzo ja to zmartwiło. Szczerze mówiąc to spodziewała
się takiej reakcji – w końcu znała Hermionę od kilku lat. Panna Granger weszła
do swojego pokoju. Było w nim wszystko. Dosłownie. Czekoladowe żaby, fasolki
wszystkich smaków Bertiego Botta, miętowe ropuchy, czaszki z galarety,
likworowe pałeczki, czekolada, toffi, wiele lizaków, tony ciastek, cukierków i
żelków oraz inne przekąski.
– Kiszone ogórki?
– Chwyciła w dłoń słoik stojący na komodzie.
Hermiona
przeraziła się. W życiu nie widziała tyle jedzenia na własne oczy – tym
bardziej w swoim pokoju. Jej łóżko zostało zmniejszone do rozmiarów buta i
stało obok słoika z kiszonymi ogórkami. Na jego poprzednim miejscu leżało wiele
koców. Na nich spoczywały cztery dziewczyny, które właśnie jadły fasolki
wszystkich smaków. Kilka fasolek o dziwnych kolorach leżało na podłodze poza
kocami, niektóre zostały przyklejone w niewytłumaczalny sposób do sufitu. W
około walało się wiele papierków. Hermiona przyznawała się do tego, że była bałaganiarą,
ale to już jest przegięcie.
– Co to ma być? –
spytała, gdy pierwsza fala szoku odeszła.
– Impreza
piżamowa! – odpowiedziała entuzjastycznie Ramona, wkładając do ust kolejną
fasolkę. – Mmmm… Karmelowa.
– Zazdroszczę –
powiedziała Pansy, popijając sok dyniowy. – Ja nadal czuję woszczynę. –
Skrzywiła się.
– Hermiona, co
tak stoisz? Przebieraj się w piżamę i chodź do nas – oznajmiła wesoło Ginny.
– Boże, ale tu
syf. – Zignorowała słowa przyjaciółki. – Mogłyście mi chociaż powiedzieć, że
planujecie apokalipsę w tym pokoju. Nie wracałabym tu. – Zaczęła podnosić
śmieci.
– Daj spokój,
rano tu wszystko ogarniemy – powiedziała Amber. – Proszę, nie daj się namawiać,
tylko chodź do nas.
– Niech wam
będzie – skapitulowała w końcu Gryfonka. – Ale jak rano nie pomożecie mi
sprzątać, to będziecie biedne! – Wyjęła z szafy swoją ulubioną piżamę.
– Tak, wiemy,
rozumiemy – stwierdziła Ruda wpychając Hermionę do łazienki.
Panna Granger
napuściła wodę do wanny i wlała swój ulubiony olejek truskawkowy. Odprężyło ją
to do tego stopnia, że prawie zapomniała o tym, co działo się w jej pokoju.
Wraz z upływem czasu stawała się coraz bardziej senna, ale skutecznie odganiała
od siebie chęć zaśnięcia. Siedziała w wodzie, dopóki nie stała się zimna. Potem
wytarła swoje ciało i ubrała się w piżamę.
– Nareszcie! Już
myślałam, że się utopiłaś – powiedziała Ginny.
– Dziękuję.
Jednak ktoś się o mnie martwi – stwierdziła sarkastycznie. Jednak gdy zobaczyła
minę rudowłosej, natychmiast dodała poważnie – Przecież żartuję.
– To co robimy? –
spytała po chwili znudzona Pansy.
.*.*.*.*.*.
– Pogrzało cię?
Zostaw ją.
– No, nie
wiedziałam, że ty taka grzeczna.
– Ona ma rację. A
co jeśli się zemści?
– Ale wy święte –
mruknęła niezadowolona Ramona. – To tylko wąsy.
– W twoim
wykonaniu to byłaby także broda, kolczyki i mnóstwo rysunków – powiedziała
Amber, przykrywając śpiącą Hermionę kocem.
– No dobrze,
rozumiem twoją dezaprobatę… Ale ty, Ginny? Kochasz takie akcje! – stwierdziła
panna Clive.
– Hermionę też
kocham. W końcu to moja przyjaciółka. A poza tym to byłoby niebezpieczne…
– Niby dlaczego?
– zdziwiła się Pansy, która leżała na brzuchu opierając głowię na zgiętej ręce.
– Pamiętacie
Mariettę Edgecombe? – zaczęła konspiracyjnym szeptem. Gdy dziewczyny pokiwały
głowami na znak, że tak, kontynuowała. – Ona ma na czole te pryszcze.
– Ah, no tak! Jak
spytałam ją, czemu ich nie wyciśnie, to się rozpłakała – zakomunikowała Ramona
swoim charakterystycznym wesołym tonem. – I nie posłuchała mnie. Nie wzięła też
od Lucy poradnika o tym, jak się malować, więc sama siebie krzywdziła.
– To Hermiona jej
to wyczarowała. No, oczywistym jest, że nieumyślnie, ale jednak.
– No nieźle. W
takim razie jej nie tykam.
– Właściwe
podejście do sytuacji, Ramono – oznajmiła Pansy. – A teraz chodźmy spać, bo
rano będziemy wyglądały jak zombie.
– Och,
przepraszam – odezwała się Puchonka. – Ty już tak wyglądasz.
Dziewczyny
zaśmiały się, po czym wygodnie ułożyły się na kocach i zasnęły.
.*.*.*.*.
– BUM! Znowu
wygrałem – rzekł Zabini po kolejnej partii pokera. Wkurzony Malfoy rzucił
kartami i wziął kolejny łyk soku dyniowego. – No, no, Smoczek jest
niezadowolony. Nie umie się przegrywać, co?
– Och, zamknij
się – mruknął Draco, patrząc wściekle na kumpla.
– Nawet nie
wiesz, jak cieszę się twoim nieszczęściem – powiedział Blaise, szczerząc się
przy tym. – Jesteś taki słodki, kiedy się denerwujesz…
– Co się do mnie
przystawiasz? – krzyknął blondyn, kiedy poczuł rękę Diabła na kolanie. – Po
pijanemu, to jeszcze potrafię cię zrozumieć. Ale na trzeźwo? – Pozostali
roześmiali się po jego słowach. – A wy – wskazał na nich – moglibyście mi
pomóc, a nie suszycie zęby.
– Sorry, Draco,
ale to zbyt piękny widok – stwierdził Calvin, śmiejąc się do rozpuku.
– W tym widoku
piękny jestem tylko ja – podkreślił Draco.
– Oczywiście, że
nie – wtrącił się Dean. – Niestety, nie będę już dalej się wykłócał, tylko
żegnam się z panami.
– To ja też już
pójdę – dodał Ernie, wstając ze swojego miejsca.
– Nie zagracie
nawet jednej rundki? – „zasmucił” się Zabini.
– Mało ci? Już
mnie wystarczająco oskubałeś – powiedział Gryfon, klepiąc kieszeń. Jego
komunikat była jasny - nie miał już kasy na grę. – A więc dobranoc – dodał,
kiedy otwierał drzwi. Ernie postąpił tak samo jak on.
– Ta, Thomas,
najgorszych koszmarów – mruknął sarkastycznie Malfoy. Po chwili zaczął
teatralnie mlaskać, by po chwili stwierdzić, co mu jest. – Suszy mnie.
– Oj, nie tylko
ciebie. Nie tylko. – Blaise zebrał wszystkie karty i zaczął je tasować. –
Niestety, musimy zadowolić się tą mega superową grą.
– To wszystko
przez ciebie, Zabini – stwierdził Draco z lekkim zdenerwowaniem w głosie. – Ty
nigdy nic nie potrafisz zorganizować.
– Sam mogłeś coś
przemycić, a nie wszystko na mnie zwalać! Tak to i ja potrafię.
– Zamknijcie się.
Obaj jesteście głąbami – przerwał im Calvin, wstając ze swojego miejsca. Ruszył
w kierunku drzwi.
– Ej, ej, a gdzie
ty idziesz? Zaczynamy kolejną partyjkę! – zawołał Diabeł i zaczął rozdawać
karty.
– Dajcie mi
minutę – powiedział i wyszedł z pokoju.
Szybko wszedł do
swojego mieszkania i zaczął przeszukiwać biurko. Grzebał się w nim dopóki nie
znalazł tego, czego szukał. O tak, był boski. Chłopaki na pewno mu pogratulują
jego wspaniałego myślenia. Chociaż… Był Krukonem i jego myślenie było tylko i
wyłącznie wspaniałe. Już on im pokaże prawdziwy spryt i geniusz. Wyjął z szafki
trzy butelki i już chciał ją zamknąć, ale…
– Dobra, niech
będzie – mruknął sam do siebie i wyjął jeszcze dwie butelki. – Jak szaleć to
szaleć.
Dopiero wtedy
zamknął drzwiczki i wyszedł na korytarz. Gdy tylko stanął w drzwiach, ujrzał
tańczące iskierki w oczach Diabła. Czarnoskóry chłopak niemal od razu podbiegł
do niego i zaoferował swoją pomoc. Wziął więc od swojego kolegi dwie butelki i
teatralnie się do nich przytulił, robiąc przy tym głupią minę. Malfoy
poetycznie opisał jego zachowanie, używając słów: głupek, idiota, cymbał,
imbecyl i innych podobnych.
– Carver, jesteś
genialny. G–E–N–I–A–L–N–Y. Chyba jednak polubię Krukonów.
– Zamknij się,
Zabini. Lepiej graj.
– Oj, poczekaj.
Wezmę łyka – zatrzymał rozgrywkę – bądź dwa.
– Największą
miłością Diabła jest Ognista Whisky – zaśmiał się blondyn. – Między innymi
dlatego nie ma dziewczyny.
– Nasza miłość
jest wieczna i nie do przerwania. Miałem już kilka dziewczyn, ale Ognista jest
tą jedyną. Wznieśmy za nią toast!
– Mózg mu odjęło…
– stwierdził Calvin, patrząc z niesmakiem na Zabiniego.
– Wcale nie!
Koledzy już z nim
nie dyskutowali, tylko otworzyli swoje butelki i zmuszeni do tego czynu,
wznieśli toast. Potem już tylko grali, grali i grali…
Trzy godziny później…
Blaise podniósł
butelkę i patrzył się w nią, jak sroka w gnat. Niestety, pomimo intensywności
jego spojrzenia, nie napełniła się płynem.
– To już jest
koniec – westchnął. – Nie ma już nic…
– Dla naszego
ukochanego Krukona koniec był już dawno – powiedział Malfoy zgodnie z prawdą.
Calvin zasnął jakąś godzinę wcześniej, dzięki czemu wypadł z rozgrywek.
– Jak można wypić
tylko jedną butelkę czegoś tak cudownego?
– Niestety w książkach
nie zdobywa się doświadczenia – stwierdził filozoficznie blondyn, odstawiając
na bok już drugą opróżnioną przez siebie flaszkę.
– Spać… Mi… Się…
Chce… – To były ostatnie słowa Diabła. Po nich niemal od razu zasnął, opierając
się plecami o ścianę. Draco miał jeszcze trochę siły, która wystarczyła mu na
dotarcie do łóżka i walnięcie się na nie. Potem zasnął niczym suseł.
.*.*.*.
Hermiona obudziła
się stosunkowo wcześnie jak na weekend.
Pierwszym, co
zobaczyła był idealnie biały sufit. Ponieważ obraz wydawał się zamglony, szybko
przetarła oczy piąstkami niczym mała dziewczynka. Tak było o wiele lepiej.
Następnie rozejrzała się po pokoju, by sprawdzić, czy wydarzenia poprzedniego
dnia były snem. I jak potem się okazało, była to jawa. Panna Granger spała na
górze koców, z czego jednym była przykryta. Koleżanki, które leżały obok niej,
utworzyły okrąg, a ich głowy spoczywały na samym środku. Oparła się na łokciach
i ziewnęła. Pomimo faktu, że poszła spać o późnej porze czuła się wyjątkowo
wypoczęta. Wstała po kilku minutach, wzięła ubrania i weszła do łazienki.
Wykonała szybką poranną toaletę i ubrała się. Następnie wróciła do pokoju i
westchnęła. W pomieszczeniu panował wielki bajzel. Dobrze wiedziała, że czeka
ją mnóstwo sprzątania. Tak więc wzięła się za nie, każdy ruch wykonując jak
najciszej, aby nie obudzić pozostałych dziewczyn. Pozbierała papierki w jedną
kupkę, a nieotwarte opakowania ze słodyczami i zamknięte butelki z sokiem
dyniowym położyła na komodzie. I tak cały bałagan, który zrobiły dziewczyny
sprzątnęła ona. Cóż, czasem tak jest, ale nie miała o to żalu. I tak od
początku wiedziała, że zrobi to sama. Spojrzała na zegarek i potem zaczęła
budzić koleżanki.
– Dziewczyny
wstawać, musimy iść na śniadanie – powiedziała, szturchając je delikatnie.
Gdy w końcu się
obudziły, kazała im iść się ubrać i pomóc jej powynosić słodycze, które kupiły.
Okazało się jednak, że wzięły je z kuchni, co zdziwiło Hermionę. Nie wiedziała,
że szkoła kupuje słodycze do kuchni. Była jednak zadowolona z tego faktu – z
pewnością częściej będzie tam zaglądać. Mimo że była córką dentystów, to
kochała jeść słodycze. W końcu kto ich nie lubi? Gdy przyjaciółki wróciły,
pomogły zanieść jej to wszystko do salonu. Same nie wiedziały w jakim celu, ale
jednak. Potem wspólnie poszły na śniadanie.
.*.*.
– O w mordę… – To
były jedyne słowa, które mógł wypowiedzieć. Podniósł się szybko, co
poskutkowało tym, że zakręciło mu się w głowie.
Położył się
spokojnie. Wszystko go bolało, a w ustach miał istną pustynię. Jego gardło rozpaczliwie
domagało się wody, natomiast reszta ciała chciała odpoczynku. I komu tu
dogodzić? Blondyn postanowił zaspokoić potrzeby gardła. Zwlókł się z łóżka i
powolnymi krokami wyszedł z pokoju. Krótkim korytarzem ruszył w kierunku
schodów i niczym w zwolnionym tempie wszedł na górę. Nie wiedział, czy to jawa
czy fatamorgana, ale na stoliku zobaczył wiele butelek soku dyniowego.
Uwielbiał sok dyniowy prawie tak samo jak Ognistą Whisky. Bez chwili wahania
podszedł do butelek, chwycił jedną z nich i otworzył. Pół napoju wypił niemal w
dwóch potężnych łykach. Westchnął z ulgą i przymknął oczy. Za chwilę ponownie
napił się soku, opróżniając go do końca.
– No, proszę,
proszę. Malfoy dobrał się do naszego soku – usłyszał głos, którego nienawidził,
jak Diabeł groszku.
– Granger, nie
krzycz – poprosił, siadając na fotelu.
– Ooo… –
specjalnie powiedziała to głośnym tonem. – Czyżby fretka miała kaca?
Kac morderca i Granger bez serca to najgorsze połączenie świata.
Zdecydowanie – pomyślał gorzko.
– O co ci chodzi?
– spytał Gryfonkę, mrużąc oczy.
– A o to, że
ruszyłeś nasz sok! – Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak to dziecinnie brzmi.
– Salazarze,
odkupię ci ten sok, tylko nie drzyj się.
– Nie chcę nic od
ciebie. Po prostu ruszyłeś nie swoją rzecz.
– To po co ten
sok tu stoi, skoro się nie można go napić?
– A tak dla
ozdoby – stwierdziła zaskakująco poważnym tonem jak na taką bezsensowną
kłótnię. – Pomyśl, co innego by było gdybyś spytał. Znasz coś takiego, jak
magiczne słowa? I nie chodzi mi tu o zaklęcia. – Pansy już nie mogła ich
słuchać. Niby dziewczyny się śmiały, ale nie ona. Podeszła do panny Granger,
stając przodem do niej i tyłem do Smoka.
– Nie kłóć się z
nim, to bezsensowne – powiedziała. Hermiona w duchu przyznała jej rację, więc
poszła do swojego pokoju. Gdy stanęła na schodach, obrzuciła Draco pogardliwym
spojrzeniem.
– Pansy,
kochanie, życie i łeb mi uratowałaś.
– Wiem – tylko
tyle odpowiedziała.
.*.
Kolejny tydzień
był ciepły, zupełnie jakby było lato, a nie jesień. Temperatura wynosiła
powyżej dwudziestu stopni, co sprawiało, że uczniom nie chciało się uczyć –
czuli się jak na wakacjach. Taki nastrój nie udzielił się jednak Hermionie,
która chętnie chodziła na lekcje i błyszczała swoją wiedzą. Wiele osób
żałowało, że przez pierwsze sześć lat nie przykładali się do nauki i muszą
wszystko nadrabiać. Jednak niektórzy przejmowali się tylko tym, jak po ciszy
nocnej nie spotkać prefektów. Pewien chłopak szedł po korytarzu i szukał
odpowiednich drzwi. Wreszcie stanął pod salą z numerem piętnaście i wszedł do
niej.
– Spóźniłeś się.
– Usłyszał przywitanie.
– Wiem, ale
musiałem uważać na patrol.
– Dobrze wiem, że
dziś dyżur ma Malfoy, widziałam grafik. Malfoy to przecież twój kumpel i nie
nabierzesz mnie, że nie puściłby cię, gdybyście się spotkali na korytarzu.
– Oj, Cegiełko,
przestań już. Lepiej powiedz, czego ode mnie chcesz – rzekł. Nie chciał się
kłócić, tylko wrócić do dormitorium i rzucić się na wyrko. Tylko tyle, nic
więcej.
– Pamiętasz, jak
powiedziałam, że już nie będę chciała od ciebie pomocy? – spytała, a gdy
zauważyła, że chłopak kiwa potakująco, kontynuowała. – Kłamałam. Potrzebuję
twojej pomocy.
– Mów, o co
chodzi.
Dziewczyna
wytłumaczyła, na czym polega jej sprawa. On słuchał jej uważnie, co jakiś czas
potakując na znak, że rozumie. Gdy skończyła, nastała cisza. Błagalnie patrzyła
w jego ciemne oczy.
– Taka pomoc to
dla mnie przyjemność. Oczywiście, że się zgadzam.
____________________
Cześć!
Ostatni z
"luźnych" rozdziałów. Zawiera strasznie dużo dialogów - wiem,
przepraszam, ale gdy próbowałam gdzieś wpleść opis, to wychodziła du... ekhem,
niesatysfakcjonująca mnie rzecz. Także zostawiłam go, tak jak stworzony został,
gdyż to najlepsza wersja...
Czy tylko
ja mam wrażenie, że ten rozdział jest krótki, chociaż ma ponad (niewiele, ale
jednak) 4k słów?
Publikuję
go tak szybko, ponieważ połowa napisana została na przemian z miniaturką. Mam
nadzieję, że rozdział spodobał się Wam ❤
Feltson
Ps. Jak
Wam podoba się nowy wygląd bloga? Mnie bardzo! Niestety, nie działa na wersję
mobilną, jednak znalazłam szablon z Bloggera z podobną (w miarę) kolorystyką,
więc nie jest aż tak źle...
Oooo! Kiszone ogórki XD
OdpowiedzUsuńMi się zdaje, że ten Spencer jest jakiś dziwny, ale i tak go lubię.
Cegiełko?! Hahahah xp Ciekawe porównanie ;p
Occchhh! Biedny, biedny Draco z kacem mordercą i Granger na głowie! Lubię Pansy - choć ja bym troszkę potłukła Malfoya. Odrobinkę.
Jak już mówiłam - śliczny szablon ♥
http://harrmionehariet.blogspot.com/ - zapraszam w wolnej chwili ccc;;;
Weny!
Hariet
Koszone ogórki rządzą! :D
UsuńSpencera za jakiś czas zostawię, nie będzie miał nic do powiedzenia przez najbliższych kilkaście rozdziałów.
Mnie też szkoda Draco. Głowa [*] Przyznaję, byłam okropna (ktoś musi :c )
Dziękuję za opinię i pozdrawiam,
Feltson
Jest zajebiscie czekam na dalsze ;3 *-*
OdpowiedzUsuń~Pani Black
Dziękuję serdecznie 💞 :D
UsuńFeltson
Przez Twoje opowiadanie spaliłam naleśniki xD tak to jest jak się zaczytasz ^^
OdpowiedzUsuńPrzepraszam :C :D
UsuńNo i smacznego! (bez ironii, jakby co, bo myślę, że następne naleśniki się udały :P )
Świetne nawiązanie do elektrycznych gitar xD
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, to go nie zauważyłam (i nadal nie widzę :P), ale nie ważne XD
Usuń