Miniaturka 4
Swaci
Inspiracja:
Selena Gomez – Live Like There's No Tomorrow
Przed przeczytaniem!
To jest moja pierwsza miniaturka
w życiu (wbrew pozorom nie, nie jest nią "Serce chce, czego chce",
gdyż była druga). Została napisana rok temu, na konkurs Walentynkowy. Nie
wygrałam, ale nie dziwi mnie to ani trochę. Ta miniaturka jest moją pierwszą pracą, po
niej napisałam prolog "Zenitu skrajnych uczuć" i połowę "Serce
chce, czego chce". Mam nadzieję, że nie będziecie bardzo krytyczni – ja po
prostu chciałam pokazać Wam tą miniaturkę. Gdyby nie ona, nie byłoby mnie
tutaj, teraz. To ona pokazała mi, jak cudowne jest pisanie. Wiele zawdzięczam
tej pracy. A teraz już nie przedłużam i zapraszam Was do czytania. Mam
nadzieję, że się spodoba!
Ps. Miniaturka jest pierwowzorem „Zenitu...”, stąd pojawia się
wiele podobieństw – i różnic także! :)
22 strony
7,5k słów
Każdy wie, jakie święto jest czternastego lutego, choć nie każdy je obchodzi. To często
zależy od tego, czy jest zakochany. Bo jeśli tak, to Walentynki są dla niego
pięknym dniem, ale jeśli nie…
… to jest
to najcięższa z tortur.
.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.
–
Hermiona, otwieraj! – Ginny dobijała się do prywatnego dormitorium panny
Granger.
– Ta,
zaraz – odpowiedziała i wtuliła się w poduszkę.
– Co
sobota to samo… – mruknęła młodsza z przyjaciółek. – Otwieraj, bo potraktuję te
drzwi Bombardą!
– Nie
krzycz tak, całą Wieżę obudzisz. – Hermiona otworzyła drzwi i wpuściła
koleżankę, po czym znów wskoczyła do łóżka, zakrywając się kołdrą po uszy.
Ginny
otworzyła oczy ze zdumienia. W tym pokoju było czysto! Ostatnio taki porządek
panował tu pierwszego września. Nigdzie nie walały się papierki po słodyczach z
Miodowego Królestwa, komody nie pokrywała gruba warstwa kurzu, a podłoga
lśniła. Kto by pomyślał, że najmądrzejsza uczennica od czasów Roweny Ravenclaw
jest taką bałaganiarą? Wiedzieli o tym tylko nieliczni, ale i tak
usprawiedliwiali to umiłowaniem dziewczyny do nauki oraz brakiem czasu. Jedynie
Ginny nie tolerowała tego, jak go nazwała panna Granger, artystycznego
nieładu.
–
Zaklęcia? – spytała rudowłosa, a cichy pomruk prefekt naczelnej uświadomił jej, że się nie myliła. – Wiedziałam. Wstawaj, wiesz co jest dzisiaj?
– Hmmm…
Sobota?
– Też,
ale podpowiem ci, że dziś jest czternasty lutego, czyli… – Ginny dała jasno do
zrozumienia przyjaciółce, że ma dokończyć zdanie.
– …
wczoraj był piątek trzynastego, a tobie nie stało się nic pechowego. Mówiłam
ci, że to tylko mugolskie zabobony, w które nie powinnaś wierzyć, ale ty swoje…
– Hermiona przekręciła się na drugi bok.
– Nie, są
Walentynki. – Zerwała kołdrę ze śpiącej dziewczyny. – A za dziesięć minut zaczyna
się śniadanie, więc radzę ci się pospieszyć.
Hermiona
nic nie powiedziała, tylko posłusznie wstała z łóżka, wzięła ubrania i zamknęła
się w łazience. W tym czasie Ginny spojrzała na nocną szafkę. Oprócz lampki
leżały tam dwie książki – ostatnie, które czytała szatynka. Historia Hogwartu była otwarta na stronie dwieście pięćdziesiąt siedem. Rudowłoda nie zagłębiała się w
treść, gdyż nienawidziła tej książki. Raz, na prośbę Hermiony, spróbowała ją
przeczytać. Skończyła po pięciu minutach, na pierwszej stronie i obiecała
sobie, że już nigdy do niej nie wróci. Zwróciła więc swoją uwagę na drugą książkę.
Był to Kodeks prawny dla młodych prawników, którego panna Granger uczyła się
od grudnia. Siódmy rok nauki w Hogwarcie okazał się jedną, wielką powtórką
wszystkiego, czego się uczyli w poprzednich klasach. Spragniona wiedzy
dziewczyna zaczęła kuć na pamięć ten oto kodeks. Artykuł, po artykule dążyła do
ostatniej strony i szczerze mówiąc, to zostało jej niewiele. Była z siebie
niezwykle dumna. Obstawiała, że skończy się uczyć do końca lutego, a potem
miała zamiar przygotowywać się do owutemów.
–
Idziemy, bezduszna bestio? – mruknęła niezadowolona właścicielka pokoju.
–
Idziemy.
I tak
wyruszyły w niebezpieczną podróż do Wielkiej Sali. Czemu niebezpieczną?
Hermiona bała się, że dostanie cukrzycy. Pluła sobie w brodę, że nie zabrała z
domu mugolskiej insuliny. Nienawidziła czternastego lutego. Zawsze była zdania,
że to dzień fałszywej miłości.
–
Hermiona… Czemu nie lubisz Walentynek? – spytała nieśmiało Ginny.
– To jest
całkiem nieskomplikowana sprawa… Po pierwsze, wszyscy schodzą się tego dnia, bo
uznają to za romantyczne. Po drugie, to jest bezsensowne marnowanie papieru!
Każdy tchórz, który po prostu boi się podejść i wyznać tą swoją miłość – dla
podkreślenia swoich słów, zgięła dwukrotnie wskazujący i środkowy palec – i
jeśli ma choć trochę honoru, to się podpisze. Po trzecie, to zwykły chwyt
marketingowy, aby wysprzedać bombonierki, lizaki w kształcie serc, misie i
czerwone róże! Wiesz, że w lutym sprzedaje się ich cztery razy więcej niż w
innych miesiącach? A te lizaki to nawet sześciokrotnie… Dobra, nieważne. Po
czwarte, popatrz na to… – Wskazała ręką na parapet, przy którym całowali się
Lavender i Ron – Ohyda… Cieszę się, że już z nim nie chodzę, mógłby mnie
pożreć. Przecież wiesz, że jestem mniejsza niż Lavender, a prawie JĄ wessał… –
Ginny chciała coś powiedzieć, ale panna Granger jej przeszkodziła – I nie mów
mi, że oni po prostu się całują… Wiem, to normalne, ale… Czemu wszyscy w
Walentynki całują się na korytarzu? Zazwyczaj mają na tyle godności, że robią to w mniej zaludnionych miejscach... Chwalą się, czy co? Dobra, nie patrz tak na
mnie… Po piąte…
– Dobra,
starczy, Granger.
– Cześć,
Zabini – mruknęła zdenerwowana Hermiona. Jak on mógł przerwać jej
monolog? Ona nawet nie zdążyła dojść do połowy! – Jak dużo usłyszałeś z mojej
mowy?
– Jak już, to usłyszeliście. A śledziliśmy was mniej, więcej od pytania Ginny. –
Uśmiechnął się.
– Tak,
Granger, niezła przemowa – zakpił Malfoy nadal idąc za Hermioną.
– Wiem –
wypowiedziała te słowa na ostatnim zakręcie do Wielkiej Sali, a potem
zapanowała cisza. Blaise i Ginny, którą pieszczotliwie nazywał Lisicą,
wymieniali spojrzenia i uśmieszki. Pewnie coś zaplanowali, jak to mieli w
zwyczaju. Hermiona nie miała siły i nie chciała
dochodzić, co sobie ubzdurali, bo i tak, prędzej czy później, się tego dowie. Zatem spokojnie poszła usiąść
na swoim stałym miejscu. Chwilę później panna Weasley opadła po drugiej stronie
stołu. Uśmiechała się bardzo szeroko.
– Znowu
tosty z dżemem malinowym? Jeszcze ci się nie znudził? – spytała, nakładając na
talerz jajecznicę.
– Ty masz
Zabiniego, ja mam dżem. On mi się nigdy nie znudzi, to sens mojego życia –
odparła znudzonym tonem.
–
Powinnaś sobie znaleźć prawdziwego chłopa, a nie dżem…
– Z nim
jestem szczęśliwa. A poza tym, na razie nie potrzebny mi chłopak. Stawiam na
karierę… A potem się zobaczy.
– Potem,
to będziesz stara, pomarszczona i nikt cię nie będzie chciał! Zobaczysz,
zostaniesz starą panną, na którą będzie mógł patrzeć tylko Krzywołap –
zagroziła Ginny.
– Biorąc
pod uwagę, że zmarszczki pojawiają się w wieku około czterdziestu lat, to Krzywołap
tego nie dożyje. – Uśmiechnęła się kpiąco.
Rudowłosa nic
nie odpowiedziała, tylko groźnie na nią spojrzała. Wróciły do jedzenia. Ginny
szybko jadła swoją jajecznicę, natomiast Hermiona delektowała się swoim tostem,
niczym w zwolnionym tempie. Już właśnie miała sobie posmarować drugiego, gdy
jej wewnętrzny spokój zakłócił wrzask Lavender.
– SOWY!
I nagle
wszyscy spojrzeli w górę. Nie, pomyłka, nie wszyscy. Hermiona spoglądała na
swojego tosta, tak jak topiący patrzy się na koło ratunkowe. Czyż tosty nie są
cudowne? Szczególnie te z dżemem malinowym? Och, tak, najlepsze co może cię
spotkać w Walentynkowy poranek.
– Ooo…
Panna
Granger spojrzała na swoją przyjaciółkę. W rękach trzymała wielkie, różowe
pudełko, obwiązane białą wstążką. Szybko łypnęła wzrokiem po Wielkiej Sali.
Było wiele osób, które tak jak ona, nic nie dostały. Z tym, że ona się tym nie
przejmowała. Najwięcej sów podleciało do Malfoya. Norma. Koledzy ze Slytherinu
pomogli mu odwiązywać laurki, więc po chwili po jadalni rozniósł się ich
rechot.
– Włosy
koloru księżyca w pełni! Ha, ha, ha, dobre! – Malfoy prawie płakał ze śmiechu i
odłożywszy jeden z liścików, wziął drugi.
– Nie
dziw się, że nic nie dostałaś. Tydzień temu odstraszyłaś wszystkich
potencjalnych zalotników. – stwierdziła filozoficznie rudowłosa, na co szatynka
dumnie się uśmiechnęła. To było coś.
.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.
To była
sobota, jak każda inna. Oczywiście Hermiona miała w planach wyspać się, a Ginny
to zepsuła. Panna Granger była przyzwyczajona do takich sobót, więc nawet się
nie obrażała. Jednak miała ciut popsuty humor. Jadła sobie spokojnie tosta z
dżemem malinowym, gdy dostała kulką w głowę. Podniosła swój zaspany wzrok, ale
zauważyła tylko Ernie'ego Macmillana, machającego do niej. Cóż, pewnie od niego
ten liścik. Wyjęła go ze swojego śniadania, a Ginny przyglądała się jej
poczynaniom. Ron siedział z Lavender na końcu stołu, a Harry zajmował miejsce obok Pansy,
swojej nowej dziewczyny przy stole Slytherinu. Panna Weasley, nie chcąc zostawiać
przyjaciółki samej, wciąż jadła przy stole Gryffindoru. Hermiona szybko rozwinęła
pomiętą kartkę.
Zostaniesz moją dziewczyną? Podkreśl tak lub nie – przeczytała w myślach. Nadal
wpatrując się w treść, zaczęła się zastanawiać. Ignorowała wszystkich uczniów
wpatrujących się w nią. W sumie, to czemu się myślała o tym? Przecież dla niej
to było jasne… Nie szukała chłopaka, a jeśli już to nie… takiego. Ernie nie był
materiałem na idealnego faceta! W ogóle to nie był materiał na faceta, więc o
czym tu mowa? Nie pozostało jej nic innego, jak odmowa.
–
Wingardium Leviosa – szepnęła w stronę papieru, gdy różdżka znalazła się w jej
ręce. – Incendio.
Teraz już
nawet nauczyciele wpatrywali się w nią, a raczej kartkę. Znajdowała się około
pięć metrów nad ziemią i po prostu płonęła. Po chwili została się z niej kupka
popiołu między stołem Gryffindoru, a Ravenclawu. Zdenerwowany Macmillan wyszedł
z Wielkiej Sali i nie widziała go do poniedziałku.
.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.
– Tak, to
było coś – pogratulowała sobie Hermiona.
– Wiesz,
że to było brutalne? Mogłaś po prostu podkreślić nie i uniknąć poniżenia dla
niego – stwierdziła matczynym głosem Ginny.
– Nie
miałam nic do pisania… A tak w ogóle on też był dla mnie brutalny – próbowała
się bronić.
– Tak?
Kiedy?
– Kiedy
zaczął mnie komplementować. Wiesz co powiedział? – Spojrzała na przyjaciółkę, a
gdy ta podniosła prawą brew, kontynuowała: – Powiedział, że jestem
nieprzewidywalna jak pogoda w przyszłym miesiącu!
Lisica
wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Między próbami oddychania, mruczała coś w
stylu: „Merlinie, ale ci pocisnął”, „ma rację” oraz „muszę mu pogratulować”.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, w skali od 1 na 10 byłaby martwa na 20. Jednak
dobrze znała swoją przyjaciółkę i wiedziała, że nic jej nie zrobi… Przynajmniej
nic niezgodnego z czarodziejskim prawem. Co, jak co, ale Hermiona nie chciała
mieć brudnej kartoteki, jeszcze zanim skończy szkołę. Ba! W ogóle nie chciałaby
tego. Nie tylko byłaby na siebie zła, ale przekreśliłoby to jej marzenie o
zawodzie prawnika. Gdy zjadła swoją jajecznicę, na nowo zainteresowała się
paczką od Blaise’a.
– Ale
jestem ciekawa…
– Wiem.
Znając Zabiniego, to nie jest coś normalnego…
– Cicho,
przecież wiem. – Z uśmiechem pociągnęła za białą wstążkę. – Aaa! – pisnęła,
choć zagłuszył ją odgłos wybuchu. Całą Wielką Salę pokryła 30–centymetrowa
warstwa malutkich serduszek z napisem: „Kocham Cię, Ginny. Blaise”. Były
nie tylko na podłodze, ale też w jedzeniu, na głowach uczniów i
nauczycieli. Na kolanach panny Weasley znalazła się wielka laurka, fotografia i
bukiet kwiatów. Najpierw obejrzała jedno z serduszek. Gdy przeczytała treść,
szybko odwróciła się do swojego chłopaka, aby obdarzyć go uroczym uśmiechem. W
odpowiedzi posłał jej buziaczka, na co się zarumieniła.
– Panie
Zabini, co to ma znaczyć? – spytała dyrektor McGonagall z groźnym błyskiem w
oku.
– Miłość,
pani profesor, miłość… – odparł z szerokim uśmiechem widocznym z daleka.
Pani
dyrektor odpuściła sobie zbędną dyskusję. Rozumiała go, też kiedyś była młoda i
zakochana. W tym czasie ukochana chłopaka zachwycała się zapachem róż. Po
chwili odłożyła bukiet na stół i otworzyła laurkę. Pojawiły się przed nią
litery wierszyka ułożonego najwyraźniej przez samego Diabła.
Na górze róże,
Na dole las,
Kocham Cię, Ginny,
Nic nie rozdzieli nas!
– Rzygam
tęczą – skomentowała Hermiona.
– Chcesz
jakiś kubeł? Dobra, dobra, nic nie mówię…
– No, mam taką nadzieję.
Rudowłosa nie
wdawała się w dalszą dyskusję, tylko obejrzała fotografię, która wyskoczyła z
pudełka. Oczywiście była ruchoma, jak na świat czarodziei przystało. Pamiętała
dzień, w którym została zrobiona – ich pierwsza miesięcznica. Jej autorem była
Hermiona, która wygrała zażartą bitwę z Draconem o aparat. W rocznicę robię
ja – groził Gryfonce, wskazując palcem urządzenie. Ona w ogóle się tym nie
przejęła i poprosiła ich o uśmiech. Nie posłuchali jej, przez co fotografia
była… dziwna. Tak, co chwilę robili głupie miny, na przykład Ginny pokazywała język, Blaise robił zeza. Gdyby po prostu się uśmiechnęli fotografia byłaby
romantyczna – jezioro, zachód słońca i dwóch zakochanych szaleńców. No cóż, nie
zawsze wszystko jest idealne.
– Idę –
stwierdziła Hermiona i ruszyła ku wyjściu.
– Wpadnę
do ciebie o czternastej! – krzyknęła Ginny, gdy zobaczyła, że jej przyjaciółka
odchodzi.
.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.
– Jestem,
jestem! – Dziewczyna wbiegła do komórki na miotły. – Mmm, czuję, że użyłeś
perfumy ode mnie.
– Jakżeby
inaczej? – zaśmiał się chłopak.
– Dobra,
słuchaj. Twój łeb ma odpocząć, bo w życiu nam się nie uda, dobrze? Także masz
trzymać się z dala od Malfoya – zażądała, a gdy zobaczyła w oczach ukochanego
niezadowolenie, kontynuowała. – Jeden głębszy dla was jest równy jednej
butelce! A cały plan z głowy…
– Nie
martw się, nie jestem dzieckiem.
– Nie? A
to nowość – powiedziała z ironią.
– Mówię
na ciebie Lisica, ale chyba zacznę Żmija – zaśmiał się i oberwał w ramię. – Z
takim ciosem powinnaś być w Slytherinie, Żmijciu – stwierdził i znowu został
obdarzony uderzeniem. – To znaczy, Lisico.
– Ty mnie
lepiej nie denerwuj… Trzymaj. – Podała mu karteczkę. – I nie zgub jej, bo
będzie mogiła. To tylko sześć imion, ale znając ciebie, wszystko pomylisz.
– Musisz
we mnie wierzyć.
–
Chciałabym – powiedziała, a gdy zobaczyła wkurzone spojrzenie Blaise’a,
poprawiła się. – Przecież w ciebie wierzę, ufam ci. Muszę lecieć, bo za
niedługo muszę iść do Hermiony, a znając ją, gdy sobie przypomniała o imprezie,
zaszyła się gdzieś.
.*.*.*.*.*.*.*.*.*.
Po
śniadaniu Hermiona udała się do biblioteki. Czasem zastanawiała się, czemu ona
jako jedna z niewielu tak docenia książki. Nie rozumiała tego. Przecież one
mają cudowną moc przenoszenia umysłu człowieka w całkiem odległe miejsca. To
taki świstoklik, którym zawsze można podróżować i nigdy się nie spóźnisz. Gdy
dotarła do biblioteki, skierowała się do Działu Mugoloznawstwa. Kto by
pomyślał, że znajdują się w nim mugolskie książki? Niewiele osób odkryło to, a
jeszcze mniej skorzystało z tego. Niektóre lektury były bardziej zakurzone niż te w
Dziale Ksiąg Zakazanych. Podeszła do regału i zaczęła wybierać z setek książek
ta jedną, którą przeczyta dziś wieczorem. Dobrze wiedziała, że wtedy odbędzie się impreza Walentynkowa, ale nie zamierzała na nią iść. Zdawała sobie jednak
sprawę z tego, że Ginny będzie próbowała ją zmusić, aby jednak na nią poszła,
więc zrobi z siebie głupka i powie, że o niczym nie wiedziała. Plan idealny.
Gorzej będzie z wykonaniem, zawsze coś może się nie udać. Trzeba wierzyć w cud…
– Dzień
dobry, pani Pince. – Usłyszała głos panny Weasley. Chwyciła pierwszą książkę
jaką miała najbliżej dłoni i oparła się o regał. – Jest Hermiona?
– Tak,
um… – Pani Pince zastanowiła się chwilkę. – Tam poszła.
Potem do
jej uszu docierały tylko kroki Ginny. Zdesperowana chciała się schować między
regałami i przeczekać niebezpieczeństwo.
Na upragnionym zakręcie, który zapewniłby jej bezpieczeństwo, zderzyła się z
dziewczyną.
– O, tu
jesteś. Chodź, jest wpół do trzeciej, a ty nie masz nawet koncepcji, jak
będziesz wyglądać. – Spojrzała na lekturę dziewczyny. – A Encyklopedia techniki XX–tego wieku raczej dziś ci się nie przyda.
– Może
jednak? – spróbowała się bronić.
– Może
jednak nie? Idziemy. No chyba, że jesteś tchórzem…
– Nie
jestem tchórzem. Właśnie, że pójdę.
– Nie
mogłaś tak od razu?
Nic nie
odpowiedziała, bo tylko pogorszyłaby swoją sytuację. Szła za przyjaciółką i
udawała, że nie widzi serduszek, róż i całujących się par. Wolała nie
prowokować wymiotów tuż przed obiadem, na który właśnie się wybierała. A potem czekały ją dodatkowe tortury w postaci słoika Ulizanny, uważania na makijaż, szpilek i
obcisłej sukienki – znając swoje życie, Hermiona z góry wiedziała, że taką
wybierze jej ruda. Nałożyła sobie pełny talerz zupy pomidorowej, aby
zdenerwować przyjaciółkę. Obcisła kiecka w połączeniu z pełnym brzuchem nie
wygląda efektownie. Może wtedy będzie miała święty spokój? Cały obiad siedziały
w ciszy, a gdy zjadły wybrały się do dormitorium prefekt Gryffindoru.
– A teraz
mnie posłuchaj – odezwała się Ginny, gdy tylko zamknęły przejście. – Pójdziesz
na dzisiejszą imprezę, rozumiesz? Wiem, że ci się nie chce i wolisz wkuwać ten
swój kodeks, ale tak nie można! Ja to robię dla twojego dobra, jeszcze mi
podziękujesz. Chciałabyś zostać sama na starość? Teraz stawiasz na pracę, ale
gdy stuknie ci czterdziestka, to wtedy oprzytomniejesz!
– Dobrze
wiesz, jak mi zależy na dobrej pracy. A wątpię, by impreza Walentynkowa
zmieniła moje życie uczuciowe. Będę siedziała i się nudziła bite pięć godzin.
Nigdzie nie idę, ale dziękuję, że się o mnie troszczysz – powiedziała i usiadła
po turecku w fotelu. Ginny natomiast usiadła na łóżku i uśmiechnęła się
ironicznie.
– Nie na
darmo nazywają mnie Lisicą… Pójdziesz na imprezę, albo powiem Lavender, że
podoba ci się Ruben. Pamiętasz jeszcze tą historię?
O tak,
pamiętała. Trudno było zapomnieć o tym upokorzeniu, które sobie zapewniła.
Przypadkowo, ale jednak.
.*.*.*.*.*.*.*.*.
To
wydarzyło się ponad dwa tygodnie temu. Profesor Flitwick przypadkowo złamał
sobie różdżkę, która jest bardzo potrzebna nauczycielowi Zaklęć, więc wziął
wolne i wybrał się na Pokątną. Zapomniał powiadomić uczniów o zwolnieniu z
lekcji, dlatego na Zielarstwo do nich przyszedł szósty rocznik. Wśród nich był
Ruben – otyły chłopak z Hufflepuffu. Był bardzo sympatyczny, ale nikt raczej
się z nim nie zadawał. Głównie chodziło o jego wygląd i plotki na jego temat.
Wszystko
było dobrze aż do końca lekcji. Hermiona z reguły wychodziła ostatnia z zajęć,
często miała jakieś pytania do nauczycieli. Tym razem też tak było.
–
Dziękuję – zwróciła się do profesor Sprout i ruszyła ku wyjściu. – Ruben, nie
wychodzisz? – spytała Puchona.
– Um…
Mam problem…
Hermiona,
dobra dusza, postanowiła pomóc koledze. Przecież gdyby ona miała problem, też
chciałaby, żeby ktoś ją wsparł.
– Śmiało,
pomogę ci.
– Ja się
nie mieszczę w drzwiach tej szklarni… – Zarumienił się, niczym zdenerwowany Ron
i spojrzał w bok, unikając spojrzenia Gryfonki. Zdziwił się, gdy zamiast
szyderczego śmiechu usłyszał pytanie:
– W takim
razie jak się tu dostałeś?
– Andrew
mnie przepchnął, no ale teraz go nie ma… – Z zainteresowaniem wpatrywał się w
swoją czarną uczniowską szatę, a jego rumieniec powiększył się.
– Nie
wstydź się, tylko chodź, popchnę cię. – Ruben posłuchał Hermiony i ruszył ku
wyjściu ze szklarni. Stanął przed nimi, czekając na dziewczynę. – Dobra, teraz
spróbuj sam wyjść. – Wykonał polecenie dziewczyny. Niestety zakleszczył się na
udach. – Uwaga, na trzy. Raz… Dwa… Trzy! – Oparła dłonie na jego plecach i z
całej popchnęła go. Niestety, pech zechciał, że jej dłonie zsunęły się na jego
pośladki… Udała, że to w ogóle się nie wydarzyło. Puchon zdecydował się na to
samo, bo nie skomentował tego epizodu. – Czekaj… A może po prostu wyjdziesz
bokiem?
Ruben
skorzystaj z rady i bez problemu wydostał się ze szklarni. Inni uczniowie
dziwnie się na nich patrzyli, ale zainteresowani zignorowali to.
–
Dziękuję. – Uśmiechnął się nieśmiało.
– Nie ma
za co. I ze względu na zdrowie radzę ci, abyś zaczął uprawiać jakiś sport.
Cześć. – Przytaknął na jej słowa, a jej miły ton uświadomił mu, że w tej
poradzie nie było żadnych ukrytych złośliwości.
.*.*.*.*.*.*.*.
– To jest
szantaż? – spytała panna Granger.
– Tak –
odpowiedziała spokojnie siostra Rona.
– Ja
chciałam mu tylko pomóc, a ty od razu sugerujesz, że mi się podoba. Tak nie
można!
– Wolisz
kremową czy czarną sukienkę? Na twoim miejscu wzięłabym czarną. – zasugerowała
Ginny.
– Czarna
– rzuciła obrażona dziewczyna. Czemu jej zdanie się nie liczy? A kiedy ona mówi
rudowłosej, że ma coś zrobić, to ona tego nie robi i mruczy pod nosem: Nigdy nie
poddam się twojemu reżimowi.
– No to
do roboty.
Hermiona
była bardzo niezadowolona ze swojego położenia. Gdzie podziała się jej
waleczność? Prawdopodobnie pojechała na wakacje do ciepłych krajów, bo gdy była jej potrzebna, wystawiła ją do wiatru.
Teraz
trzeba liczyć na cud – tak
sobie powtarzała kolejne cztery godziny. Zgadzała się na wszystkie decyzje
Ginny. Miała cichą nadzieję, że może w ten sposób udobrucha dziewczynę i ta jej
odpuści. Nic bardziej mylnego. Ba! Ona się nawet cieszyła, ze Hermiona w końcu
zrozumiała, że zabawa dobrze jej zrobi. A teraz były w drodze do Wielkiej Sali,
gdzie odbędzie się dyskoteka, która zaczyna się za dziesięć minut. Spotykały wiele
znajomych twarzy i wymieniały wiele przyjaznych uśmiechów... A przynajmniej
Ginny, bo Hermiona uśmiechnęła się zaledwie kilka razy, w dodatku sztucznie. Gdy dotarły pod wejście
na zabawę, podeszły do Zabiniego i Malfoya.
– Cześć,
kochanie. – Ginny zbliżyła się do swojego chłopaka, pocałowała go w policzek i
szepnęła tak, aby tylko on usłyszał. – Wziąłeś karteczkę?
W
odpowiedzi uśmiechnął się i mrugnął oczami.
– Muszę
wam powiedzieć, że świetnie wyglądacie – powiedział patrząc na swoją
dziewczynę. – Nawet ty, Granger.
–
Dziękuję – odpowiedziała ponuro.
Naprawdę
wyglądały świetnie. Ginny miała na sobie białą sukienkę do połowy uda, na
grubych ramiączkach. Włosy miała rozpuszczone, a na nogach białe buty na
obcasie. Jej makijaż był delikatny, gdyż tylko podkreśliła usta czerwoną
szminką. Hermiona też prezentowała się świetnie. Założyła czarną, obcisłą
sukienkę z długim, idealnie przylegającym rękawem. Na ręce miała jedną
bransoletkę z zawieszkami w kształcie butów. Włosy zostały spięte w koka, a
makijaż był praktycznie niewidoczny. Na nogach miała czarne szpilki. Bez
uśmiechu wyglądała poważnie, choć pięknie. Draco nie mógł wręcz oderwać od niej
oczu. Nie, że mu się podobała, ale w takim wydaniu prezentowała się lepiej niż zazwyczaj.
Ginny i Blaise znów się uśmiechnęli, gdy zobaczyli Smoka wpatrującego się w
Gryfonkę i dziewczynę, która usilnie patrzyła w drugą stronę. Wreszcie nie
wytrzymała i pstryknęła mu przed oczami. Chłopak wystraszył się, ale nie
pokazał tego.
–
Wbijamy? – przerwał ciszę blondyn.
– Wbijamy
– oznajmił Blaise i wkroczyli do Wielkiej Sali.
– Ja
muszę do toalety – oznajmiła Hermiona.
– Nawet
nie próbuj – wycedziła przez zęby ruda.
Panna
Granger nie próbowała już protestować. Zacięta mina przyjaciółki powiedziała
jej wszystko. Nic nie mogła zrobić, więc musiała uratować resztki swojego
honoru. Tak więc weszła do Wielkiej Sali, jak gdyby nigdy nic. Bardzo się
zdziwiła, gdy zobaczyła dekorację. Spodziewała się tony różowych serduszek, a
było tylko jedno i służyło za parkiet, który został otoczony złotymi barierkami i
wieloma różami. Przy wejściu stało wiele dwuosobowych stolików. Okryte były
białymi obrusami, a obok nich stały jasne krzesła z beżowymi siedzeniami. Na
każdym z nich stał wazon z czerwonymi różami i złota, zapalona świeczka. Był
też szwedzki stół, na którym znajdowały się napoje i przekąski. Soki owocowe zostały ustawione kolorystycznie. Bardzo ciekawie to wyglądało. Przekąski znajdowały
się na białych półmiskach ze złotymi zdobieniami. Duża ilość czekolady aż
prosiła się o wzięcie choć małego kawałeczka. Hermiona musiała szybko odwrócić
wzrok, gdyż od samego patrzenia miała dwa kilogramy więcej.
Zwróciła swą uwagę na scenę. Było tam stanowisko DJ’a – przecież to była impreza, a nie nudny bal okolicznościowy. Również zdobiło je mnóstwo kwiatów, ale głównie po to, aby ukryć kabelki potrzebne, aby sprzęt działał. Tematem przewodnim zabawy były Walentynki po mugolsku, dlatego sprowadzono muzyka o mugolskich korzeniach. Jak można było się spodziewać – muzyka też była niemagicznych twórców. Dużo osób przyglądało się, jak DJ Loluś przygotowuje składankę w jakimś dziwnym czymś – większość nigdy nie widziała takiego urządzenia. Obok niego stał Colin Creevey i wskazywał mu piosenki, które mogą spodobać się uczniom. Loluś grał zazwyczaj w mugolskich klubach, więc nie znał gustu czarodziei. Bawił się słuchawkami i z zaciekawieniem słuchał uwag Gryfona. Co chwilę przytakiwał, pokazując, że rozumie. Hermiona szybko spojrzała na zegarek znajdujący się nad stanowiskiem Lolusia. Była osiemnasta pięćdziesiąt osiem, zostały jeszcze dwie minuty. Rozejrzała się po tłumie siódmo– i szóstoklasistów. Dziewczyny stały po jednej stronie Wielkiej Sali, a chłopcy po drugiej. Wszyscy rozmawiali, wymieniali się uśmiechami. A Hermiona najchętniej zakopałaby się teraz w pościeli i odpoczęła. Ale, jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Krzesło też może być wygodne.
Zwróciła swą uwagę na scenę. Było tam stanowisko DJ’a – przecież to była impreza, a nie nudny bal okolicznościowy. Również zdobiło je mnóstwo kwiatów, ale głównie po to, aby ukryć kabelki potrzebne, aby sprzęt działał. Tematem przewodnim zabawy były Walentynki po mugolsku, dlatego sprowadzono muzyka o mugolskich korzeniach. Jak można było się spodziewać – muzyka też była niemagicznych twórców. Dużo osób przyglądało się, jak DJ Loluś przygotowuje składankę w jakimś dziwnym czymś – większość nigdy nie widziała takiego urządzenia. Obok niego stał Colin Creevey i wskazywał mu piosenki, które mogą spodobać się uczniom. Loluś grał zazwyczaj w mugolskich klubach, więc nie znał gustu czarodziei. Bawił się słuchawkami i z zaciekawieniem słuchał uwag Gryfona. Co chwilę przytakiwał, pokazując, że rozumie. Hermiona szybko spojrzała na zegarek znajdujący się nad stanowiskiem Lolusia. Była osiemnasta pięćdziesiąt osiem, zostały jeszcze dwie minuty. Rozejrzała się po tłumie siódmo– i szóstoklasistów. Dziewczyny stały po jednej stronie Wielkiej Sali, a chłopcy po drugiej. Wszyscy rozmawiali, wymieniali się uśmiechami. A Hermiona najchętniej zakopałaby się teraz w pościeli i odpoczęła. Ale, jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Krzesło też może być wygodne.
– Witam
was na imprezie Walentynkowej! Mam nadzieję, że każdy będzie się świetnie
bawił. Zaczynamy! – powiedział Loluś do mikrofonu i puścił pierwszą piosenkę.
Okazała się być zwykłą, dyskotekową muzyczką. Szatynka od razu poszła do
jednego ze stolików i ku swej uciesze, Ginny nie zwróciła jej uwagi, gdyż
została porwana do tańca przez Zabiniego. Oprócz nich na serduszkowym
parkiecie byli Malfoy i Pansy oraz Ron i Lavender. Hermiona rozejrzała się, czy
nikt jej nie obserwuje i szybko wyciągnęła różdżkę.
– Engorgio! – szepnęła, gdy zdjęła buty i
zmniejszyła je. Były miniaturowe, więc położyła je na stoliku i zdjęła
bransoletkę z nadgarstka. Szybko podmieniła obuwie, a malutkie, czarne trampki
położyła na podłodze. – Reducio! – skierowała na nie różdżkę i
powiększyła szybko. Znów sprawdziła, czy nikt jej nie obserwuje i pospiesznymi
ruchami założyła buty na swoje stopy. Gdy zawiązała sznurówki, odetchnęła z
ulgą. Znów założyła bransoletkę i jak gdyby nigdy nic poszła wziąć sobie sok
pomarańczowy z lodem. Teraz większość uczniów bawiła się na parkiecie, a reszta
łączyła dwuosobowe stoliki i plotkowali oraz śmiali się.
– Hej. –
Usłyszała głoś za plecami. Szybko odwróciła się i zobaczyła Lunę.
– Hej!
Proszę, siadaj. – Wskazała jej miejsce naprzeciw siebie. Mimo że planowała
spędzić ten wieczór samotnie, to jej plany zostały zniweczone przez Ginny i
musiała zabić nudę. A rozmowa z Luną to ciekawa rzecz.
– Czemu
masz taką minę? – spytała blondynka.
– Wiesz…
Jeszcze kilka godzin temu rozmyślałam jaką książkę przeczytam, a nie jaką
sukienkę założę i ile czasu zostało do końca imprezy – mruknęła.
– Rozumiem.
Ale musisz się uśmiechać, śmiech to zdrowie.
– Ale ja
jestem zdrowa – zdziwiła się szatynka.
– Ale
możesz się rozchorować – powiedziała swoim rozmarzonym tonem Krukonka.
– Na co?
– Hermionę zaciekawiła wypowiedź koleżanki.
– Na
smutek. To straszliwa choroba, której możesz nie wyleczyć. Na początku smucisz
się raz na jakiś czas, a potem cieszysz się raz na jakiś czas – stwierdziła,
upijając łyk soku jabłkowego. Gryfonka uśmiechnęła się szczerze na słowa
dziewczyny. Miała rację. Każdy jej dzień wyglądał tak samo. Rano wstawała,
ubierała się, szła na śniadanie, potem na lekcje i obiad, odrabiała lekcje w
bibliotece, szła na kolację i wieczorem albo uczyła się kodeksu, albo spędzała
czas Ginny. Odkąd Harry i Ron znaleźli sobie dziewczyny mieli dla niej dużo
mniej czasu. Nie miała im tego za złe, rozumiała to, że zakochali się. A
stwierdzenie, że uśmiechała się dużo rzadziej było czystą prawdą.
– Masz
rację. I pomyśleć, że ja tego nie zauważyłam.
–
Widzisz, pomogłam ci. Tylko nie rozumiem, czemu zachorowałaś na ten smutek –
rzekła, patrząc Hermionie prosto w oczy. Szatynka zarumieniła się. Niby co
miała jej odpowiedzieć? Że nie ma się do kogo uśmiechnąć, bo przerabia materiał
na studia i nie ma czasu, aby spotkać się za znajomymi i porozmawiać? Że jest
samotna? Nie…
– Nie mam
czasu się uśmiechać. – Postanowiła ograniczyć swą wypowiedź do minimum, aby nie
pogrążać się.
– A co
robisz, że brak ci go brak? – spytała, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
– Uczę
się na studia – mruknęła pod nosem i spojrzała na swoje trampki. Chęć
posiadania dużej wiedzy i bycia najlepszą były silniejsze od niej. Lubiła się
uczyć i chciała być jak najlepsza w swoim zawodzie. Dla niej to zachowanie było
naturalne.
– Na
studia? – nie dowierzała panna Lovegood.
– No… Na
studia.
– Hermiono,
przecież studiować będziesz za rok.
– Wiem,
nie pierwsza i nie ostatnia mi o tym wspominasz. Tak, za rok będę studiować,
ale uczę się teraz. Wtedy nie będę miała aż tyle czasu, bo pewnie będę musiała
dodatkowo pracować na swoje utrzymanie – powiedziała dziwnie spokojnym tonem.
– Masz na
imię Hermiona, więc ze wszystkim sobie poradzisz. Czy było coś, co cię
pokonało?
– Nie…
–
Właśnie. W takim razie czemu martwisz się na zapas? – spytała swoim
charakterystycznym tonem, który bardzo lubiła Hermiona. Czasem uważała Lunę za
jakiegoś rodzaju terapeutę, gdyż nieświadomie zawsze pomagała ludziom z
problemami.
– Nie
wiem. W sumie, to ty mi otworzyłaś oczy. – Gryfonka drugi raz uśmiechnęła się.
To prawda, że Krukonka uświadomiła, że ma za mało czasu dla siebie i
swoich przyjaciół. Oczywiście, to nie oznaczało, że porzuci swój kodeks...
– Nie, to
ty je otworzyłaś. Ja cię po prostu tego nauczyłam – stwierdziła i wypiła resztę
swojego soku jabłkowego.
– Luna,
mogę cię prosić do tańca? – spytał Neville, który właśnie podszedł do stolika.
– Pewnie,
bardzo chętnie. – Posłała mu piękny uśmiech, a w jej oczach tańczyły iskierki
szczerej radości. Za niedługo nawet ona będzie miała kogoś bliskiego sercu.
Tylko Hermiona jest ciągle sama. Dopiero wtedy to zrozumiała.
.*.*.*.*.*.*.
– Nie mam
siły – mruknęła Ginny, siadając z Blaise’em przy jednym ze stolików.
–
Myślisz, że ja mam?. Merlinie… Kto by pomyślał, że mugolska muzyka może być
lepsza od czarodziejskiej? – spytał, bo wciąż nie mógł uwierzyć, że ludzie
niemagiczni mogli mieć taką muzykę na co dzień.
– No nie
wiem. Na przykład Hermiona? – zadała pytanie retoryczne.
– Pewnie
tak. – Uśmiechnął się – Draco też podobają się te bity. – Wskazał palcem na
przyjaciela, który wciąż szalał na parkiecie.
– Skąd on
ma tyle siły?
–
Quidditch i te sprawy... Nic szczególnego. – Wzruszył ramionami. – Idę przynieść coś do picia. – Ucałował swoją dziewczynę
i szybko wstał z siedzenia.
– Czekaj,
pójdę z tobą – zawołała Lisica i po chwili szła ramię w ramię z chłopkiem. – Trzeba
cię pilnować, jeszcze nic nie zrobiłeś.
– Mam
czas do rana, a impreza dopiero się rozkręca – mruknął niezadowolony. Myślał,
że ten wieczór będzie tylko dla niego i dla niej. A ona kazała mu zajmować się
innymi.
–
Obiecałeś! A poza tym nie dam ci spokoju, dopóki tego nie zrobisz. Przecież to
nie jest dużo… – Spojrzała na niego uroczymi oczkami. Zabini często porównywał
ją do ognia. Mały płomień jest uroczy, człowiek nie może oderwać wzroku od
niego, fascynuje go to. Ale jeśli ten płomyczek zamienia się w pożar, człowiek
boi się go i chce uciec od niego jak najszybciej i najdalej. Oczywiście, ogień nie da się
oszukać i nie da człowiekowi uciec, dopóki porządnie nie wymęczy tegoż człowieka –
zupełnie jak Ginny.
– Wiem,
że obiecałem i zrobię to. Daj mi tylko odsapnąć – poprosił, opierając się o
szwedzki stół. – Czekaj, co to miało być… – szepnął tak, że rudowłosa ledwo go
usłyszała. Udając, że nie zwróciła na to uwagi, nalała sobie soku wiśniowego.
Do tego wzięła sobie kawałek ciasta czekoladowego. Uwielbiała słodycze, dlatego
nigdy nawet nie próbowała przejść na dietę. – Tu cię mam mój dri… Znaczy, moja
lemoniado, kochana – zawołał, gdy znalazł to, czego szukał. Musiał szybko się
poprawić, aby panna Weasley go nie przejrzała.
– Od
kiedy lubisz lemoniadę? – spytała, unosząc prawą brew.
– Pfff…
Od zawsze, kochanie. – Obdarzył ją uroczym uśmiechem.
– Tak? To
daj mi spróbować. Uwielbiam lemoniadę!
Było już
za późno. Dziewczyna wyrwała mu szklankę z napojem i przyłożyła do ust. Jednak
zamiast wziąć łyk, powąchała zawartość. Nie była to zwykła lemoniada – została
rozcieńczona wódką. Oczy Ginny ciskały piorunami, których Blaise nie mógł dostrzec,
gdyż spuścił wzrok. Tak, zawstydził się, bo wiedział, jak bardzo zależało jego
dziewczynie na dobrze wykonanej robocie. A on tak po prostu mógł ją zawieść.
–
Przepraszam – mruknął, patrząc jej w oczy ze skruchą.
–
Wybaczam – powiedziała spokojnie, choć oddychała ciężko. – Ale dam ci spokój,
jak odwalisz swoją robotę. Dobrze?
– Dobrze.
Czekaj, kogo to ja miałem…
– Luna i
Neville. Nie masz karteczki? – Ginny zmartwiła się trochę. Lepiej byłoby, gdyby
nikt nigdy jej nie zobaczył. Oczywiście, nie licząc ich.
– Jasne,
że mam… Tylko nie chcę jej wyciągać... – skłamał gładko. Tak naprawdę zgubił ją
godzinę po wręczeniu. – Gdzie jest Longbottom? A tam! Dobra… Legilimens! – rzucił zaklęcie i chwilę
wpatrywał się w Gryfona. Chwilę potem Neville podszedł do Luny i prosił ją o taniec.
– Dobra
robota – stwierdziła Ginny. – Tylko nie wiem, czy dobrze zrobiłeś, że poprosił
ją do tańca. On raczej nie ma odwagi.
– Eh…
No, powiedziałem mu: Nie będę
tchórzył, dam radę, to tylko taniec – zakomunikował jej Blaise. – No,
teraz powiedz mi, gdzie jest Crevvey.
– Ale tak
od razu chcesz wszystkich zeswatać? – zdziwiła się. To trochę dziwne, że nagle
wszyscy się zejdą.
– Nie
martw się. Ty chcesz mieć spokój od Romildy, a ja chcę spędzić ten wieczór
tylko z tobą. Nie martwić się o innych, zwrócić całą swoją uwagę na tobie,
kochanie. – Dziewczyna zarumieniła się i obdarzyła Ślizgona uroczym uśmiechem,
który mógł się udać tylko w jej wykonaniu. Nie mógł się powstrzymać i pocałował
ją delikatnie. Odwzajemniła gest. Niestety, czekał na niego Colin i panna Vane.
– Pomóż mi go szukać.
Ginny
wtuliła się w Zabiniego i zaczęła rozglądać się po Wielkiej Sali. Romilda
tańczyła z Deanem Thomasem, ale chłopaka nie mogła dostrzec. Uczniowie świetnie
się bawili – dużo z nich tańczyło się na parkiecie, niektórzy z nich siedzieli
przy stolikach i flirtowali ze swoją drugą połówką. Albo niektórzy siedzieli
sami i myśleli o niebieskich migdałach. Świetnym przykładem była Hermiona. Nie
robiła nic, tylko hipnotyzowała swój sok. Pannę Weasley troszkę ścisnęło w serduszku,
gdy pomyślała, że jej przyjaciółka siedzi sama w Dzień Miłości. Jak znajdzie
Colina, to chwilę z nią pogada.
– Mam go…
– bąknął Blaise i ponownie rzucił zaklęcie Legilimens.
– Wiesz…
– zaczęła, gdy wyszedł z głowy chłopaka. – Przydatna jest twoja umiejętność,
ale też trochę przerażająca. Możesz poznać tyle sekretów ludzi, a oni są będą
tego nieświadomi.
– Nie
używam legilimencji przeciwko ludziom, tylko… – Wskazał jej palcem Crevveya i
Vane tańczących i rozmawiających. – … dla nich. I tylko na twoją prośbę.
– Widzę…
I jestem ci wdzięczna. Wreszcie zaznam spokoju. Ta dziewczyna naprawdę jest
upierdliwa! – zaśmiała się Ginny. Miała dosyć wypowiedzi Romildy w stylu: Colin jest taki cudowny!, Colin ma
świetną fryzurę..., Colin nie tylko byłby świetnym fotografem, ale i modelem! i tym podobne. – Dobrze, zostali nam
państwo Bezduszni. – Podeszli do swojego stolika i usiedli przy nim. Lisica
zaczęła jeść ciasto, a Diabeł zamyślił się. Musi jej powiedzieć.
– Ginny…
– Tak,
skarbie? – zareagowała na głos chłopaka.
– Mamy
jeden tyci problem. – Ślizgon zawstydził się. Czemu przypomniał sobie o tym tak późno? Przecież ona go ukatrupi...
– Jaki?
–
Malfoyowi nie da włamać się do głowy. Sam Voldemort tego nie potrafił.
Panna
Weasley z wrażenia upuściła widelczyk. Cały plan poszedł do diabła…
.*.*.*.*.*.
– Mogę
się dosiąść? – Usłyszała głos za plecami. Wyrwana z zamyślenia dziewczyna
szybko odwróciła się.
– Malfoy?
– zdziwiła się.
– Nie,
mugolska zakonnica. To mogę się dosiąść, czy nie? – spytał.
– Siadaj.
Zastanawia mnie tylko, co zmusiło cię do bycia ze mną przy jednym stoliku –
zakpiła.
–
Dziesiątki migdalących się par – oznajmił spokojnie i opadł na krzesło. Panna
Granger z zaciekawieniem spojrzała po Wielkiej Sali, ignorując dziwny uścisk w klatce piersiowej. Rzeczywiście, gdzie nie
spojrzeć tam wszędzie ktoś się całowała, tulił, szeptał czułe słówka…
–
Zamorduję Ginny. Na takie męki mnie wysłać… Ale ja się odegram – mruczała pod
nosem Hermiona. I pomyśleć, ze mogła siedzieć sobie ze swoim Kodeksem prawnym dla młodych
prawników... Albo z Encyklopedią techniki XX–tego wieku.
– Co ty
tam mruczysz, Granger? – zapytał blondyn, popijając lemoniadę.
– Coś, co
cię nie powinno interesować, Malfoy – bąknęła, chcąc przerwać tą bezsensowną
konwersację.
– Wiem! –
zawołał z entuzjazmem, jakby właśnie odkrył wehikuł czasu. – Mówiłaś, że jestem
cudowny, przystojny, uroczy, przystojny, wysportowany, przystojny,
inteligentny, no i przystojny. – Gryfonka roześmiała się szczerze na jego
słowa. Co się z nią dzieje? Śmieje się z głupich i bezsensownych uwag Malfoya? Ba! Ona zaśmiała się
więcej niż raz? Luna miała rację…
– A
raczej, że chciałbyś taki być – powiedziała z uniesionymi kącikami ust.
– Bardzo
śmieszne, Granger. Ty mi po prostu zazdrościsz. – Pokiwał głową.
– Żebyś
wiedział, Malfoy. Nie mam co innego do roboty, tylko muszę ci zazdrościć –
powiedziała z ironią.
–
Wiedziałem, że mi to przyznasz. Mogę już umierać. – Uśmiechnął się, na co
Gryfonka odpowiedziała zmrużonymi oczami. Zdenerwował ją – nie bardzo, to fakt – ale
wytrzyma. Przecież nie jest słaba. Postanowiła w ogóle na niego nie patrzeć.
Usiadła prostopadle do stolika, aby pokazać mu, że jest na niego obrażona i ma
się do niej nie odzywać. Najwidoczniej zrozumiał, o co jej chodzi, bo nadal
spokojnie pił lemoniadę. Zastanowiła się, co może zrobić, aby nie zwracać na
niego uwagi i mile spędzić czas. Odpowiedź odnalazła w nowej piosence, którą
puścił DJ Loluś. Była typowo dyskotekowa, ale przyjemna dla ucha. Oczywiście,
nie nadawała się do słuchania na co dzień, ale w tamtej chwili jej to nie przeszkadzało.
Zdążyła przymknąć oczy, aby się odprężyć, gdy usłyszała chichot. Kilka metrów
dalej siedziała Romilda Vane, a obok niej Colin Crevvey. Co ciekawe, szeptał jej
coś do ucha, a ona raz po raz podśmiewała się. Gryfonka znów zmrużyła
oczy.
Od kiedy
oni są razem? – przeszło jej przez myśl. Wzruszyła ramionami, dając
samej sobie odpowiedź. Nie wiedziała. Wzięła do rąk szklankę ze swoim sokiem i
upiła łyka. Kaszlnęła czując, że jednak nie jej szklanka, tylko Ślizgona.
Zdziwiła się, że ta lemoniada była taka ohydna, ale nie skomentowała tego,
tylko odstawiła ją w stare miejsce. Blondyn roześmiał się, widząc reakcję
dziewczyny, lecz ta nadal go ignorowała, wsłuchując się w ostatnie sekundy
piosenki.
– A teraz
coś wolniejszego z dedykacją dla wszystkich dziewczyn od Tajemniczego Macho! –
odezwał się DJ.
Po
Wielkiej Sali rozniósł się pisk rozradowanych dziewczyn. Szatynka prychnęła.
Dlaczego one się cieszyły, skoro nawet nie wiedziały od kogo jest dedykacja?
Tajemniczy Macho dla niej był niewystarczającą odpowiedzią. Kwaśna mina zeszła
z jej twarzy, gdy usłyszała pierwsze trzy sekundy piosenki. To była jej
ulubiona! Ten chłopak miał gust, zdecydowanie.
Jeśli dzisiaj czas by się skończył,
A my nie wypowiedzielibyśmy zbyt wielu rzeczy.
Hermiona
przymknęła oczy, a jej stopa bezwiednie zaczęła podrygiwać w takt muzyki.
Jeśli moglibyśmy zawrócić,
Co chcielibyśmy zmienić?
Poczuła
na sobie zdziwiony wzrok Malfoya. Uniósł lewą brew, gdyż nie rozumiał
reakcji dziewczyny.
Nadszedł czas, by skorzystać z szansy.
Podejdź, bo musimy zrozumieć.
– No co?
To moja ulubiona piosenka! – odpowiedziała jak gdyby nigdy nic i znów wróciła
do poprzedniej pozycji.
Ile mamy do stracenia?
A wybór jest w naszych rękach.
–
Zatańczysz? – spytał Malfoy, stając przed dziewczyną z wyciągniętą ręką. Jej
mina wyrażała oniemienie. Ślizgon prosi ją do tańca! Świat się kończy! – Chyba,
że się boisz… – To był cios poniżej pasa. Gryfonka bez chwili zastanowienia
złapała jego dłoń.
I możemy znaleźć sposób, by zrobić wszystko, jeśli tylko spróbujemy.
Szli w
stronę parkietu ze złączonymi dłońmi. W jednej chwili wchodzili po schodkach i
zaczęli kołysać się w rytm refrenu piosenki.
Żyj, jakby nie było jutra,
Bo mamy tylko tę chwilę.
Kochaj, jakbyśmy nie zaznali niczego innego
Jedyna prawda, którą znamy.
Uwierz w to, co czujemy,
Uwierz, a to nigdy nie umrze.
Nigdy nie pozwól, aby minęło nas życie,
Żyj, jakby nie było jutra.
– Naprawdę to
twoja ulubiona piosenka, Granger? – zapytał retorycznie Draco.
– Tak,
coś ci nie pasuje?
– Jakby
leciała tu moja ulubiona piosenka, to śpiewałbym ją na cały głos… – powiedział
z nutką tajemniczości. Wiedziała, że to wyzwanie.
Jeśli nie byłoby nocy ani dnia,
A wspomnienia mogłyby wyblaknąć.
– Wiem do
czego zmierzasz i od razu mówię, że nie będę śpiewać!
To nie zostało by nic,
Oprócz naszych marzeń.
– Ale
dlaczego?
Znajdź nadzieję i wiarę, a uda ci się latać,
Poczuj, jak to jest żyć.
– Bo nie
umiem.
Oddaj wszystko, co masz
I połóż to na granicy.
– Masz na
nazwisko Granger. Ty wszystko potrafisz – stwierdził i popatrzył jej w oczy. –
Zaszalej! – Zawsze chciał zobaczyć Gryfonkę w nietypowym wydaniu.
Czemu więc nie spełnić tego marzenia teraz?
I możemy znaleźć sposób, by zrobić wszystko, jeśli tylko spróbujemy.
Miał
rację. To była ona, wszystko potrafiła! Wzięła więc głęboki wdech i zaczęła
śpiewać refren piosenki, mając szeroki uśmiech. Niby nic, a poprawiło jej
humor.
Żyj, jakby nie było jutra,
Bo mamy tylko tę chwilę.
Kochaj, jakbyśmy nie zaznali niczego innego
Jedyna prawda, którą znamy.
Uwierz w to, co czujemy,
Uwierz, a to nigdy nie umrze.
Nigdy nie pozwól, aby minęło nas życie,
Żyj, jakby nie było jutra.
– Ładnie
– przyznał Malfoy i uniósł kąciki ust do góry. Dziewczyna odwzajemniła gest.
Zostań obok mnie,
Zrobimy to razem.
Tylko ty i ja.
–
Dziękuję. – Zarumieniła się, gdy to powiedziała.
Nic nie jest niemożliwe,
Nic nie jest niemożliwe.
– Nie ma za co – rzekł i poprowadził ją tak, że zrobiła efektowny piruet.
Żyj, jakby nie było jutra,
Bo mamy tylko tę chwilę.
Kochaj, jakbyśmy nie zaznali niczego innego
Jedyna prawda, którą znamy.
Uwierz w to, co czujemy,
Uwierz, a to nigdy nie umrze.
Nigdy nie pozwól, aby minęło nas życie,
Żyj, jakby nie było jutra.
–
Zaśpiewałam ci, Malfoy, więc mi pomożesz się stąd wydostać – zażądała Hermiona,
gdy piosenka się skończyła. Doskonale wiedziała, że Ginny rzuciła na nią
zaklęcie, dzięki któremu sama się nie wydostanie z Wielkiej Sali. Musiała wyjść
z kimś.
.*.*.*.*.
– Myśl –
syknęła Ginny do ucha swojego chłopaka.
–
Przecież myślę! Chociaż… Jak tak na ciebie patrzę, to trudno mi się skupić… –
zaczął.
– Wiesz,
gdybyś sobie wcześniej przypomniał, że Malfoy jest mistrzem oklumencji, to bym
teraz nie była na ciebie zła.
Dalej
tańczyli w ciszy. Jak on mógł zapomnieć o tak ważnym szczególe? Sam był na
siebie wkurzony. Chcieli połączyć tą parę matołów, aby nie byli zgorzkniali.
Zdawali sobie sprawę, że połączenie w parę dwie najbardziej denerwujące osoby
może skończyć się źle, więc mieli plan B – „Zerwanie”. Nie przewidywał on
użycia różdżek, tylko siły słowa. Chociaż nie sądził, żeby był on potrzebny...
Ślepy by zauważył, że lecieli na siebie. I tylko oni nie potrafili tego dostrzec.
Także żadna siła słowa nie będzie im potrzebna...
– Jestem
genialny! – prawie krzyknął w przypływie weny. Siła słowa!
– Na co
wpadłeś?– zaciekawiła się Lisica, gdy pociągnął ją w stronę stolików. Było tam
niewielu ludzi, bo większość szalała na parkiecie, więc mógł spokojnie jej powiedzieć.
– Skoro
nie możemy użyć magii, to zróbmy to po mugolsku – oznajmił z uśmiechem
wynalazcy.
– Nie
rozumiem…
– Siła
słowa, kotku. Może Granger jest mądra, ale Draco już nie aż tak. Szczególnie,
że pije lemoniadę… – Zrobił smutną minę, by pokazać jej, że jest mu przykro z
tego powodu. – Musimy ich tylko znaleźć i zagadać, a wszystko będzie cacy.
– Co ja
mam jej niby powiedzieć? – zapytała Ginny, nie wierząc, że to może się udać.
–
Merlinie, no nie wiem… Powiedz, że jest przystojny, czy coś – zaproponował
Diabeł.
–
Przecież posądzi mnie o zdradę!
– Ech…
Gdzie nie spojrzysz, tam problem. No to powiesz jej coś innego. Za kilka minut
spotkamy się tutaj, dobrze?
– Dobrze.
Mam nadzieję, że się uda – stwierdziła i szybko pocałowała chłopaka w policzek.
Następnie ruszyła w stronę stolików. Nigdzie nie widziała Hermiony. Pytała
kilka osób, czy ją ktoś ją widział, ale odpowiedź zawsze była przecząca. Kilka
minut krążyła po całej Wielkiej Sali, ale nie znalazła jej. Zmartwiona wróciła
do miejsca, w którym mieli się spotkać. Niedługo potem podszedł do niej Blaise.
– Nigdzie
go nie ma – zabrał głos.
– Jej też
nie. Nie mogła sama wyjść, bo rzuciłam na nią urok – wypaliła Ginny.
– Jaki
urok? – zdziwił się.
– Że nie
mogła wyjść sama z sali. A skoro jej nie ma… – zaczęła
– … i
jego też nie... – kontynuował.
– To
gdzie oni są? – spytali w tym samym czasie, patrząc sobie w oczy.
.*.*.*.
–
Zi–i–imno mi – wydusiła, szczękając zębami.
– Nie
narzekaj, sama się na to zgodziłaś.
– Wiem,
a teraz bardzo tego żałuję – oznajmiła i bardziej wtuliła się w kurtkę.
– To rzuć
na siebie zaklęcie ogrzewające – powiedział na odczepnego i kontynuował
czynność, którą właśnie wykonywał.
– Jest
mi za zimno, aby wyjąć różdżkę – zakomunikowała lekko obrażonym tonem.
– Nie mój
problem, Granger. Było się cieplej ubrać – zaśmiał się.
Miał rację.
Dziewczyna mogła przewidzieć, że w środku zimy na środku jeziora nie może być
ciepło. Miała na sobie trampki, cieniutkie rajstopy, kurtkę i szalik.
Poszczęściło im się i nie padał śnieg. Rozeźlona dziewczyna patrzyła na
księżyc, który właśnie był w pełni oraz miliony błyszczących gwiazd. Żadna
chmurka nie zasłaniała jej widoku, więc spokojnie mogła je obserwować. Zawsze
fascynował ją kosmos i jego tajemnice.
– Wiesz
co? Rzeczywiście twoje włosy są koloru księżyca w pełni – odezwała się w końcu.
– No,
Granger, Granger… Flirtujesz ze mną? – podpytał się, patrząc jej w oczy.
– No,
Malfoy, Malfoy… Nie wiedziałam, że jesteś marzycielem. – Uśmiechnęła się
kpiąco.
– Dużo o
mnie nie wiesz – stwierdził tajemniczo. – I pewnie nigdy się tego dowiesz.
– Nawzajem.
–
Granger… – zaczął po chwili milczenia.
– Co?
– Jedno
mnie zastanawia… Twoja ulubiona piosenka jest o korzystaniu z życia, a ty w
ogóle tego nie robisz – podzielił się swoją opinią.
–
Czemu wszyscy się na mnie uwzięli? Każdy mi dziś zwraca na to uwagę. To
denerwujące! – wypaliła.
–
Bo to prawda. Jesteś młoda, nawet ładna. – Spojrzała na niego morderczym
wzrokiem, na co odpowiedział śmiechem. – A ty zamiast wyjść z dormitorium, to
siedzisz w nim ze swoim Kodeksem
dla młodych prawników, który w ogóle nie jest ci potrzebny.
– Skąd o
nim wiesz? – Hermiona zdziwiła się.
– Lubię
podsłuchiwać rozmowy rudej i Diabła.
– To
niekulturalne.
–
Granger, jestem ze Slytherinu. Dla mnie to słowo nie istnieje – powiedział i
przybił do brzegu. – Wysiadamy.
– Pięknie
tu – szepnęła sama do siebie, wypuszczając przy tym ciepłą parę z ust. Wysepka
była niewielka i miała kształt owalu. Plaża otaczająca ją była niezwykle
czysta. Na atolu rosło wiele drzew, a zebrany na nich śnieg wyglądał
malowniczo. Puch mienił się, dzięki światłu padającemu z gwiazd.
– To nic.
W lato tu jest sto razy piękniej. Rośnie tu wiele kwiatów, no i drzewa mają
liście.
– I tak
mi się tu podoba. Tu jest cudownie. Czemu mnie tu zabrałeś? – zmieszała się.
Wysepka była wyjątkowa. To dziwne, że Malfoy ją tu zabrał. Dobrze, ich relacje
uległy delikatnemu ociepleniu, bo zmusił ich do tego związek Blaise’a i Ginny.
Ale coś takiego…
– Można
powiedzieć, że to randka –oznajmił i pomógł jej wysiąść z łódki.
–
Randka?!
– Randka,
Granger, randka. Nie wiesz co to? – Uśmiechnął się kpiąco i ruszyli przed
siebie na spacer po wyspie.
– Jasne,
że wiem! Po prostu nie spodziewałam się tego po tobie…
– Czemu?
– My się
nie cierpimy! Cały czas się kłócimy, a teraz jest z tobą na randce. To
nienormalne – stwierdziła.
– Kto
powiedział, że ja cię nie cierpię, Granger? – spytał tajemniczo. Na te słowa
zmieszała się. W sumie to nikt tego nie zrobił… Pokazywał jej to gestami. Do
czasu… – No więc…?
– Nikt
tego nie zrobił… – rzekła, patrząc w jego oczy. Ta rozmowa sprawiła, że zaczęła
czuć się dziwnie…
–
Właśnie. W tym roku cię polubiłem, może nawet bardziej niż chciałbym.
Imponujesz mi, Granger. Nie jesteś taka, jak inne. To wydarzenie sprzed
tygodnia z Macmillanem… To było genialne! Jesteś nie tylko inteligentną osobą,
ale też pomysłową, kreatywną...
– Do
czego zmierzasz? – Zestresowała się.
– Chcę ci
powiedzieć, że podobasz mi się, Granger.
Zaniemówiła.
Czyżby on właśnie wyznał jej uczucia? On, Ślizgon, tleniona fretka, z którą
kłóciła się tyle lat? Z wrażenia stanęła w miejscu. Fakt, on też jej się
podobał, ale wiedziała, że nic z tego nie będzie i dała sobie spokój. No i
zaczęła się uczyć kodeksu, aby o nim nie myśleć. Nikomu nie powiedziała –
nawet Ginny – i cały czas prowokowała kłótnie, żeby się do niego zrazić. A tu
los sprawił jej taką niespodziankę. Co za ironia.
– Czyżbyś
myślała jak efektownie mnie olać? Tak jak z Macmillanem? – próbował zażartować.
– Nie,
myślę czemu ta chwila spóźniła się trzy miesiące.
– Nie
rozumiem…
– Czuję
się jak w typowej komedii romantycznej, ale opowiem ci. To było po tym, jak
wszyscy kogoś mieli. Ron był z Lavender, Ginny z Zabinim i tak dalej. Zaczęłam
unikać wszystkich, bo spodobałeś mi się. Wiedziałam, że nic z tego nie
będzie i dusiłam to w sobie. A teraz jestem, jaka jestem – zaśmiała się. – Taka
ironiczna, trochę wredna…
– …
trochę bardzo – wtrącił.
– Nie
przerywaj mi, bo nie będzie efektu! No i taka bezuczuciowa. Taka, jaka jestem
właśnie teraz.
– Nie to,
że coś, ale teraz jesteś dużo fajniejsza. Wreszcie masz jakiś charakter.
– A
wcześniej nie miałam?
– Miałaś,
ale taki byle jaki.
– To było
wredne! – Udała obrażoną.
– Może
państwo Zabini mieli rację i bylibyśmy idealną parą…
– Co?
W
odpowiedzi wyjął karteczkę, którą zwędził Diabłowi. Gryfonka wzięła ją do dłoni
i szybko przeczytała treść.
Pamiętaj:
Luna i Neville (bo
nie mają odwagi)
Colin i Romilda (bo
mam dość jej zachwytów)
Hermiona i Malfoy (bo
oboje są bezduszni, lecą na siebie i mamy ich dość)
Spróbuj mi to zgubić, to Cię chyba uduszę!
G.
– No nie… – wydusiła.
– O, tak. Chcieli nas zeswatać
legilimencją. Dopóki nie przypomniałem Diabełekowi, że jestem mistrzem
oklumencji.
– Jak?
– Legilimencją, oczywiście –
roześmiali się. Hermiona nadal czuła się, jak w typowej komedii romantycznej,
ale nie przeszkadzało jej to. – To jak, spróbujemy? – spytał z nadzieją.
– Z czym? – uśmiechnęła się
ironicznie.
– Hmmm… Z nami?
– No, nie wiem… – Spojrzała na niego, a
gdy w jego oczach zobaczyła smutek i niedowierzanie, dodała. – Ale zgadzam się.
Draco tak
się ucieszył, że pocałował ją, a ona to odwzajemniła. Tulił ją mocno nie tylko
dlatego, że było zimno, ale też bardzo długo na to czekał.
.*.*.
– Gdzie
oni są? – martwiła się Ginny. Przeszukali całą szkołę, nawet dormitoria
zagubionych. Nigdzie ich nie było. Zniknęli, jak kamień w wodzie. Ani śladu,
nic.
–
Spokojnie, znajdziemy ich. Są dorośli, na pewno się znajdą – uspokajał ją Zabini.
Chciał wrócić do cieplutkiej Wielkiej Sali i do swojej lemoniadki, a nie biegać
po błoniach i szukać tej dwójki.
– Nie
spocznę, dopóki jej nie znajdę! – oznajmiła i wyszła na dwór. Stawiała tak duże
kroki, że chłopak miał problem, by ją dogonić.
– Wracajmy
do zamku i nie róbmy afery – poprosił, ale dziewczyna go nie posłuchała i na
przekór szła jeszcze szybciej. – Ginny, ja chcę lemoniadę!
– Widzę
ich! – krzyknęła i zaczęła biec w ich stronę w szpilkach. Ślizgon chcąc, nie
chcąc, ruszył za nią. – Martwiłam się o was! – zaczęła krzyczeć do dwójki
przytulonych nastolatków. – Gdzie wyście byli? – Złapała się za biodra. Nie
zdawała sobie sprawy, jak bardzo podobna była wtedy do swojej matki.
– Malfoy
mnie zabrał na wysepkę – powiedziała spokojnie Hermiona.
– Czy wy
się tulicie? Jesteście…
– Tak,
jesteśmy razem, Weasley – rzekł Draco z kpiącym uśmiechem. Mina Ginny była
bezcenna. Tak długo starała się zeswatać tą dwójkę, a oni ta po prostu płyną na
jakąś wyspę i wracają jako para? Tyle starań na marne! Cieszyła się jednak, że
w końcu jej przyjaciółka nie jest sama.
–
Postanowiliśmy dać sobie szansę – dodała panna Granger, patrząc z zachwytem na
swojego chłopaka.
– I… –
blondyn zaczął przeszukiwać kieszenie. – Chcę wam to oddać. – Wręczył rudowłosej
karteczkę z nazwiskami. Zszokowana dziewczyna obejrzała ją i skierowała swój
wzrok na Zabiniego.
–
Powiedziałeś, że jej nie zgubiłeś – wysyczała zdenerwowana.
–
Przecież jej nie zgubiłem. To Malfoy mi ją ukradł! – bronił się, unosząc ręce do
góry. Gdyby miał przy sobie białą flagę, to z pewnością by z niej skorzystał.
– Zimno
mi – powiadomiła wszystkich szatynka i bardziej wtuliła się w swojego nowego
chłopaka.
–
Wracamy? – odezwał się Malfoy.
– Wracamy
– odpowiedział Diabeł i podał rękę Lisicy. Ujęła ją i tak jak zrobiła to Hermiona,
objęła Diabła.
Czwórka
nastolatków ruszyła w stronę zamku. Żartowali, śmiali się, zupełnie, jakby to
nie były znienawidzone przez niektórych Walentynki.
I żyli
sobie długo i szczęśliwie.
.*.
Tortury
torturami, ale…
Może
Walentynki nie są wcale takie złe?
_______________
Cześć!
Jak Wam się podobała miniaturka? Mnie, przyznam szczerze, średnio. Moje spojrzenie na Dramione zmieniło mi się przez ten rok i teraz wiem, że zrobiłabym to inaczej, zupełnie. Ale, cóż, człowiek uczy się całe życie. Mam nadzieję, że strasznej lipy nie ma :D
Przepraszam za błędy i byle jakie formatowanie, ale blogger dziś ze mną całkowicie nie współpracuje. Wredna bestia.
Wam życzę romantycznych Walentynek, a ja idę do swoich prac domowych </3
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
Selena Feltson
I przypominam o konkursie i głosowaniu!
KLIK!
Jak Wam się podobała miniaturka? Mnie, przyznam szczerze, średnio. Moje spojrzenie na Dramione zmieniło mi się przez ten rok i teraz wiem, że zrobiłabym to inaczej, zupełnie. Ale, cóż, człowiek uczy się całe życie. Mam nadzieję, że strasznej lipy nie ma :D
Przepraszam za błędy i byle jakie formatowanie, ale blogger dziś ze mną całkowicie nie współpracuje. Wredna bestia.
Wam życzę romantycznych Walentynek, a ja idę do swoich prac domowych </3
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
Selena Feltson
I przypominam o konkursie i głosowaniu!
KLIK!
Miniaturka mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńNie pomyślałabym, że Blaise i Ginny mieli takie plany xd Nieźle, nieźle :D
Pozdrawiam serdecznie ♥
Druella
Dziękuję ❤ Bardzo mi miło! :D
UsuńRównież serdecznie pozdrawiam,
Feltson
Bardzo fajna miniaturka. Idealna na początek ferii😊
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie! ❤
UsuńDobra jest :3
OdpowiedzUsuńDraco może trochę za słodki, ale Ginny najlepsza 💝
Dziękuję ❤
UsuńRzeczywiście, Draco to kupa lukru, ale kiedyś tylko tak potrafiłam go wykreować... Ale w „Zenicie..." popracowałam nad nim :D
Tak, z Ginny jestem zadowolona :)
Pozdrawiam serdecznie,
Feltson
Świetna miniaturka :) Super, że tak często dodajesz coś na bloga
OdpowiedzUsuńDzięki ❤ Tak, dosyć często coś dodaję i ja także jestem dosyć zadowolona z tego tempa :)
UsuńPozdrawiam serdecznie,
Feltson
Mimo, iż nie przepadam za "słodkim" Dramione, raz na jakiś czas coś takiego jest potrzebne.
OdpowiedzUsuńUrocze poprostu!
Nawet ten przesłodzony Malfoy jest do schrupania (jak zawsze)
Nie lubię też Blinny i tego zabawnego Blaise, ale zaczynam go tolerować po ilości fanfiction z jego udziałem.
Poprostu nie da się nie uśmiać!
No i Walentynki...jako, że należę do grupy antywalentynkowych to jest mi przykro, bo też chciałabym przeżyć coś romantycznego!
Urocze, słodkie i w ogóle miód, ciasteczka!
Pozdrawiam:)
Letothers.blogspot.com
Dziękuję ❤
UsuńTeż jestem Antywalentynkowa i Forever Alone, więc ta miniaturka to moje skryte pragnienia... Nie do spełnienia, ale mniejsza z tym :D
Ja osobiście uwielbiam zabawnego Blaise'a :D
Również pozdrawiam! :)
Feltson
Uwielbiam Twoje miniaturki!
OdpowiedzUsuńWywołują u mnie uśmiech. :)
A tu jeszcze oprócz Hermiony i Draco, dostałam Ginny i Blaise, a w bonusie Luna i Neville. <3
Dziękuję jest mi bardzo miło! ❤
UsuńNo tak, właściwie to moja jedyna praca wielopairingowa... :D
Serdecznie pozdrawiam,
Feltson
Pozdrowienia z podłogi. Smieszne i w za........ klimacie. Niech wena będzie z tobą
OdpowiedzUsuńDzięki ❤
UsuńMam nadzieję, że nie poobijałeś się za bardzo :D
Pozdrawiam serdecznie,
Feltson
Słodka miniaturka :) W sam raz na dzisiejszy przesłodzony dzień :D podobał mi się pomysł Diabła i Ginny, a szczególnie dłuuugie monologi Hermiony. Ona jest po prostu genialna.
OdpowiedzUsuńImpreza cud miód orzeszki <3 A ta spontaniczność Hermiony, kiedy śpiewała piosenkę wywołała duży uśmiech na mojej twarzy :)
Fajnie, że Hermiona i Draco są ze sobą ta randka była taka sweet :)
Życzę weny!
Pozdrawiam
Arcanum Felis
i zapraszam do mnie na nowy rozdział
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
Dziękuję ❤
UsuńTak, wtedy nieźle kombinowałam z wypowiedziami Hermiony... A szczególnie nad wytłumaczeniem, dlaczego nie przepada za Walentynkami :)
Oczywiście, wpadnę! :)
Również pozdrawiam,
Feltson
Ahh.. Na pocieszenie :P
OdpowiedzUsuńWesołych Walentynek
Mam nadzieję, że Cię pocieszyłam! :D
UsuńNawzajem! :)
Pozdrawiam,
Feltson
Świetna miniaturka!
OdpowiedzUsuńUwielbiam kiedy mają w sobie wątek konspiracyjnych spisków Ginny i Blaise'a. Oni w potterowskich fanfiction zawsze do siebie pasują, dlatego cieszę się, że postanowiłaś ich tutaj połączyć. Jeszcze ich niecny plan, świetna sprawa!
Najśmieszniejsze były właśnie ich słowne potyczki - jak na moje idealny związek.
Uroczy był gest ze strony Dracona, by wziąć Hermionę na wysepkę, jeszcze jak wyznał jej uczucia, a ona je odwzajemniła... Uroczo!
Czekam ze zniecierpliwieniem na następny rozdział. :)
Życzę weny i pozdrawiam!
~ A.
Dziękuję ❤
UsuńJa także uwielbiam ich spiski, dlatego tutaj jednego użyłam :D
Rozdzialik się powoli pisze, myślę, że niedługo ustalę datę publikacji :)
Pozdrawiam serdecznie!
Feltson
No to czekam! ^^
Usuń~ A.
Miniaturka świetna !!! Czekamy na kolejne ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ❤
UsuńMiniaturka świetna !!! Czekamy na kolejne ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńOjeju, jaka słodka :D Zupełnie inna od ostatniej (miłość po mugolsku), bo tam, oprócz głównego wątku była jeszcze jakaś historia, jakieś przygody. Tutaj miłość Hermiony i Draco wysunęła się na pierwszy plan. Szczerze nie mam jednak pojęcia którą wolę bo, jak to mówi moja matematyczka: "Jak ktoś umie pisać, to wszystko napisze dobrze" (ona ma tam "licyć", a nie "pisać", ale to nic xD)
OdpowiedzUsuńHumor jak zwykle super i taki jakiś Twój, bardzo do Ciebie pasuje :D Ogolnie pomysł super- zwłascza z planem Ginny i jej chłopaka ;D
Mój ukochany fragment to moment, kiedy Draco pyta Hermionę dlaczego jej ulubiona piseonka jest o korzystaniu z życia, a dziewczyna tego nie robi. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy to nie jest mój ulubiony tekst napisany prze Ciebie ^^
Wyłapałam jeden błąd, więc od razu go podsyłam; "Tu cię na mój dri… Znaczy, moja lemoniado, kochana – zawołał...". Chodzi mi o pierwsze parę słow. Nie powinno być "tu cię mam"? :)
Ogólnie jestem (jak zawsze) bardzo bardzo zachwycona, bo (jak zawsze) wyszło Ci to świetnie ^^
Szczerze mówiąc, gdybyś nie powiedziała, że to Twoja pierwsza miniaturka, chybabym nie znalazła różnicy między nią a poprzednimi. Szczerze, aż dziwne, że nie wygrałaś ;D
Także z okazji Walentynek życzę wygranych w konkursach, dużej ilości czytelników i tak wspaniałych miniaturek (i drabble i rozdziałów i wierszy i wszystkiego co tylko chcesz :D )
Pozdrawiam <3
PS Z ciekawości: Walentynki to dla Ciebie fajne święto czy narzędzie tortur? :D
Ślicznie dziękuję za takiego kolosa i wiele miłych słów! ❤
UsuńMnie to w ogóle nie dziwi, że nie wygrałam :D Poprzednio w tej pracy było więcej błędów tego typu, co mi przetoczyłaś - poprawiłam go! :D - a jak kilkanaście dni temu znowu ją przeczytałam, to aż się zarumieniłam... Co ten czas robi z ludźmi? :D
Być może mój styl niewiele się zmienił, ale na pewno moje myślenie i spojrzenie na Dramione tak :) Gdybym pisała tą pracę w tym roku, wyglądałaby inaczej, choć podobnie :P
Dla mnie Walentynki to święto jak najbardziej obojętne :) Nie obchodzę i nie zabraniam obchodzić :)
Również serdecznie pozdrawiam! :)
Feltson
Po prostu cudo!!!
OdpowiedzUsuńDzięki :D
UsuńCałkiem fajna miniaturka tylko szkoda, że pojawiło się w niej tyle często powielanych klisz. Mimo to miło i przyjemnie mi się ja czytało 😊
OdpowiedzUsuńOczywiście słodyczy naprawdę, naprawdę dużo i po przeczytaniu już kilku Twoich tekstów odnoszę wrażenie, że czujesz się w takich lekkich tematach najlepiej. 😊
Jeszcze raz wspomnę, że tekst jest bardzo przyjemny 😉
Pozdrawiam,
Charlotte Petrova
wschod-slonca-dramione