Miniaturka 1
Serce chce, czego chce
22 strony
8k słów
Upajałeś mnie czymś,
Czego nie mogę porównać
Z niczym co znam
Mam nadzieję, że po tej gorączce przetrwam.
Znów płakałam. I znów przez niego.
Tępo wpatrywałam się w sufit i miałam
nadzieję, że ten koszmar kiedyś się skończy. Niestety, to była smutna
rzeczywistość, coś z czym musiałam się pogodzić. Oczywiście, że mogłabym być
szczęśliwa, ale to wykluczałoby bycie z nim.
Kochałam go nad życie. Gdy patrzyłam w
jego oczy, tonęłam w nich i za nic nie chciałam wypłynąć na powierzchnię. Gdy
trzymał moją dłoń cały świat był jak w stopklatce, byliśmy tylko my. Gdy śmiał
się, śmiałam się razem z nim. Do czasu…
Wszystko zmieniło się, gdy popełnił błąd –
zdradził mnie. Moja miłość do niego jednak przez to nie zmieniła się. Nie
rozstaliśmy się, postanowiłam wybaczyć mu. Nie oznaczało to jednak, że
zapomniałam. Nawet jeśli chciałabym, to nie mogłam. To było coś, czego nie da
się wyrzucić z pamięci, co zostaje z tobą na zawsze. Taka blizna, której nie
usuniesz ot tak, po prostu.
Zmarnowałam na niego trzy lata, z czego
dwa po zdradzie. Nie umiałam z nim skończyć, uzależniliśmy się od siebie.
Żyliśmy niczym rośliny w symbiozie, choć moglibyśmy żyć samotnie to żadne z nas
tego nie chciało.
Często mnie ranił. Z czasem zdarzało się
to coraz częściej. Za każdym razem, gdy w naszych relacjach wyszło słońce,
przychodziła ulewa z piorunami. Nazywałam to Chłodem i Ociepleniem. Ocieplenie
pojawiało się po burzy, przechodziło w zwykły deszcz, a potem znów wychodziło
słońce. To było proste – najpierw się kłócimy, a potem godzimy. Na początku
radziłam sobie z tym bez problemu, ale nic przecież nie trwa wiecznie. Wiele
osób, z którymi pracowałam, myślało, że ja mam naturalnie okrągłą twarz. Nie
wiedzieli, że jest podpuchnięta od płaczu.
Obraz przed moimi oczami zaczął rozmazywać
się. Znów mrugnęłam, pozbywając dwóch kolejnych łez. Tak jak poprzednie,
spłynęły na kołdrę, powiększając mokre plamy na niej. Pomyślałam wtedy, że mam
szczęście. Gdyby każda „kropelka mojego smutku” żłobiła tor na mojej twarzy, to
byłby on niezwykle głęboki.
Od czasu, kiedy Anioł (bo tak go
nazywałam) zdradził mnie, stałam się typem samotnika – moje problemy były tylko
i wyłącznie moimi problemami. Moi przyjaciele nigdy mnie nie
opuścili. Owszem, byli niezadowoleni z mojego związku z nim, ale
zaakceptowali to. Byłam im za to bardzo wdzięczna, choć przez to
kontaktowaliśmy się rzadziej. Każdy z nas miał swoje życie, miłość,
pracę. Chłopcy zostali Aurorami, dużo czasu spędzali w pracy. Nie chciałam
im zabierać wolnego czasu tylko dlatego, że mnie się nie układa w życiu.
Chciałam poradzić sobie z tym sama. Pragnęłam tego tak bardzo, jak szczęścia.
Mówiłam na niego Anioł, choć bardziej
przypominał diabła, a nawet całe stado. Nigdy nie był spokojny, nigdy nie był
idealny. Mimo to dla mnie już zawsze będzie Aniołem.
Ta noc była niezwykle długa. Zresztą, jak
każda podczas Chłodu. Nie wiedziałam, co teraz robi, bo nie mieszkaliśmy razem.
Dziwne – są ze sobą trzy lata i nie mieszkają razem. Lecz dla nas to było
jedyne wyjście, aby nasze życie nie było jednym wielkim Chłodem.
Nie wiedziałam, jak on to zrobił, że tak
mocno go pokochałam. Nie wiedziałam. Był dla mnie niezwykle ważny, choć ranił
boleśnie. Za każdym razem, gdy przychodził z bukietem składającym się z
piętnastu czerwonych róż w ramach przeprosin mówiłam „Wybaczam” zamiast
„Odejdź”. Teraz wiem, że nie byłam gotowa na całkowitą samotność. Nie byłam
gotowa pozbycie się go z życia. Nie byłam gotowa na porzucenie trzech lat
swojego życia. Nie potrafiłam zbuntować się sobie. Nie byłam gotowa, by
powiedzieć mu prosto w twarz:
– Draconie Malfoyu, zniszczyłeś mnie i
moje życie. To koniec.
.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.
Wiem, że
zachowuję się jak obłąkana
Wykończona i
lekko zdezorientowana.
Z ręką na
sercu modlę się,
Abym wyszła
z tego cało.
Biiip. Biiip. Biiip.
Obudził mnie mój znienawidzony dźwięk
budzika – najgorszego z mugolskich wynalazków. Zamiast go wyłączyć, bardziej
wtuliłam się w poduszkę i ignorowałam go. Szło mi całkiem dobrze. Szkoda, że
nie udało mi się zasnąć, bo zamiast tego przypomniałam sobie, że to piątek, a
ja wtedy pracowałam. Wróć! Ja ZAWSZE pracowałam. Coraz częściej
się zdarzało, że w biurze byłam też w soboty i niedzielę. Czasem też
żartowałam, że specjalnie dla mnie wynajdą nowy dzień tygodnia, abym tylko
mogła siedzieć tam dłużej. Wiadomo, że śmiałam się tylko ja.
Zerwałam się z łóżka i zaczęłam się
szykować do pracy. Nie zajęło mi to długo – w końcu od czego ma się różdżkę?
Standardowo ubrałam się w nudną, czarną spódnicę, białą koszulę i marynarkę,
która była równie nudna i czarna, co spódnica. Włosy spięłam w koka i wzięłam
torebkę. Byłam gotowa. Zaplanowałam, że śniadanie zjem w Ministerialnym barze –
jak zwykle zresztą. Spojrzałam na zegarek, aby ocenić, ile czasu mi zostało.
Była siódma pięćdziesiąt dwa.
Cholera – pomyślałam.
Nie byłam jeszcze spóźniona, ale
jedynym wyjściem, aby tak się nie stało, było skorzystanie z sieci Fiuu.
Nienawidziłam tego środka lokomocji, wolałabym do Ministerstwa jeździć na
rowerze przez cały zakorkowany Londyn, ale cóż… Jak się nie ma, co się lubi, to
się lubi, co się ma. Złapałam garść proszku i wrzuciłam go do kominka.
Następnie weszłam do niego i powiedziałam wyraźnie:
– Ministerstwo Magii.
Wylądowałam w tłumie ludzi. Znowu
sprawdziłam godzinę – tyle, że na zegarku, który nosiłam na nadgarstku –
była siódma pięćdziesiąt pięć. Miałam niecałe pięć minut, aby dotrzeć do biura.
Zaczęłam biec, przedzierać się przez tłum, byle tylko dotrzeć do windy. Byłam
blisko celu, gdy nagle wyskoczyła przede mnie baba z górą gazet w ręce.
– Może „Proroka Codziennego”? – spytała,
jakby nie widziała, że spieszę się.
– Nie chcę żadnego „Proroka” – warknęłam
tylko, wymijając ją. Nie przejęła się tym za bardzo, bo zaatakowała kolejnego
pracownika. Przynajmniej tak myślę, wtedy za bardzo mnie to nie obchodziło.
Moim jedynym celem w tamtym momencie było dotarcie do windy. I udało mi się.
Wbiegłam do niej w ostatniej chwili, kraty prawie mnie przycięły.
– Co się pani tu wpycha? – spytała
niekulturalnie jakaś kobieta, którą znałam tylko z widzenia.
– To nie jest pani winda, więc nie
rozumiem, o co pani chodzi – powiedziałam spokojnie. W tym samym czasie kraty
otworzyły się na pierwszym piętrze. Kilka osób wysiadło, kilka wsiadło.
Jechaliśmy dalej.
– Widzi pani, że jest mało miejsca, to
pani jeszcze pakuje się tu na siłę. – Było wyraźnie widać, że wstała lewą nogą,
a ja dodatkowo ją denerwowałam.
– Jestem spóźniona. Chociaż, nawet jeśli
nie byłabym, to i tak bym wsiadła – oznajmiłam, bardziej ją denerwując.
– Jest pani bezczelna – wysyczała, gdy
wysiadała na trzecim piętrze.
– Dziękuję! – krzyknęłam za nią.
I tak skończyła się jakże fascynująca
rozmowa. Nie przejęłam się nią zbytnio, tylko przygotowałam się do biegu. A
warto wspomnieć, że miałam wtedy na sobie szpilki. Gdy tylko kraty rozsunęły
się na czwartym piętrze, wystartowałam. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli,
ale miałam to gdzieś. Cała swoją uwagę zwracałam na drogę, aby tylko się nie
przewrócić. Szybko dotarłam do swojego departamentu i jeszcze szybciej usiadłam
przy swoim biurku.
– Gratuluję, Granger – usłyszałam
głos swojego szefa. – Masz nowy rekord. Dwie sekundy przed czasem – powiedział
patrząc na swój firmowy zegarek, który był prawdopodobnie był droższy niż całe
moje mieszkanie.
– Dziękuję, panie Collins. – Zacisnęłam
szczękę.
– Masz szczęście – mruknął.
– W to nie wątpię. – Obdarzyłam go
sztucznym uśmiechem, a on zrobił to samo. Nienawidzę mojego szefa od samego
początku pracy, zresztą z dużą wzajemnością. Nie wywalił mnie tylko dlatego, że
wszystko robiłam za niego, a on w czasie pracy mógł delektować się słodkim lenistwem.
Może poświęcał czasem dziesięć minut na podpisanie dokumentów, ale na tym się
kończyło.
– Zrób mi kawę – rozkazał, a potem wrócił
do swojego gabinetu. Niechętnie wstałam z fotela i ruszyłam ku mugolskiemu
ekspresowi do kawy. Równie dobrze mógłby zrobić to sam, ale po co? Od czego ma
się sekretarkę? Zrobiłam mu zwykłą, czarną kawę, której nawet nie posłodziłam.
Chciał kawy, to ją zrobiłam. Gdy mu ją zaniosłam, uśmiechnął się kpiąco.
– No, no. Mam dziś dobry humor Granger.
– Naprawdę? – spytałam, jakby mnie to
interesowało.
– Tak… Może dziś będziesz miała mniej
nadgodzin... – Uniosłam brew z zaskoczenia. Zazwyczaj siedziałam tu od ósmej
rano do ósmej wieczorem. Zero życia prywatnego, tylko papiery Collinsa. No, dobra…
Bardzo mało życia prywatnego.
– Naprawdę? – wykrztusiłam.
– Nie. A teraz do roboty. – Podał mi
papiery i wziął filiżankę do rąk. Ruszyłam w stronę drzwi czekając, aż ochrzani
mnie, za to, co mu podałam.
– Co to ma być? – zadał mi oczywiste
pytanie.
– Kawa – odpowiedziałam, stojąc w progu.
– Tego obrzydlistwa nie nazwałbym kawą.
– Nie sprecyzował pan, panie Collins, jaka
ma ona być. A poza tym nie umiem czytać w myślach, aby wiedzieć o co panu
chodzi – poinformowałam go służbowym tonem. Nie chciałam kontynuować tej
rozmowy, a wziąć się za tą górę papierów.
– Sprytne. Jeden do zera dla ciebie,
Granger – mruknął kpiąco. – Tylko nie zapomnij zgłosić się po drugą część
papierów, gdy skończysz – dodał i wziął następny łyk napoju. Natychmiast się
skrzywił. Ja natomiast wróciłam do biura z zaciśniętą szczęką i zrezygnowaniem
w oczach. Nie miałam wyboru, musiałam wykonać robotę, którą mi zadał Collins.
Praca jako sekretarka w Departamencie Przestrzegania Prawa nie była szczytem
moich marzeń, ale cóż…
Jeszcze kiedyś go wygryzę z interesu – pocieszałam się. I tak spędziłam
pięć cudownych godzin mojego życia. Gdyby nie przerwa obiadowa, praktycznie
nigdy nie wychodziłabym zza biurka (nie licząc skąpej przerwy na sen w domu).
Swoim wyćwiczonym, szybkim krokiem dotarłam do baru i równie szybko zamówiłam sałatkę
– jedyne, co nadawało się do jedzenia. Odkąd zatrudnili nową kucharkę,
praktycznie nic nie było tam jadalnego. Lola, bo tak wszyscy na nią mówili,
chyba nie rozróżniała cukru od soli. Słodkie ziemniaki nie są dobre, a słony
kompot jest jeszcze gorszy. Przynajmniej w moim odczuciu. Wahałam się, czy sama
nie będę robiła sobie jedzenia do pracy, zamiast faszerować się sałatką bez
smaku. Co z tego, że gotowałabym w środku nocy?
– Pani zamówienie – powiedziała staruszka
z przezroczystym czepkiem na głowie, spod którego i tak wystawały włosy.
– Dziękuję – mruknęłam i podeszłam do
najczystszego ze stolików. Tęskniłam za czasami, gdy w tym barze pracowała pani
Christine. Wtedy była na urlopie zdrowotnym i nie mogłam się doczekać, kiedy
wróci. Lola przez trzy miesiące zdążyła mi podać nie tylko słony kompot, ale
też kotleta z tipsem czy zupę pomidorową z długim, jasnym włosem. Fuj.
Podczas, gdy ja „mordowałam” sałatkę, do
bufetu schodziło się coraz więcej osób. Podczas, gdy ja musiałam szybko jeść,
inni „delektowali się” (o ile to możliwe) jedzeniem. Podczas, gdy ja nie
odezwałam się słowem, inni dużo plotkowali. Podczas, gdy ja kończyłam swój
posiłek, Collins flirtował z szefową Departamentu Kontroli Nad Magicznymi
Stworzeniami.
– Ma pani delikatne dłonie. Idealne do
opieki nad zwierzętami. – Obdarował ją uśmiechem. Wcale im nie przeszkadzało,
że on jest żonaty.
Jego żona, Anne Collins, pracowała w
Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, więc dość często była na
różnych delegacjach. Mojemu kochanemu szefowi było to na rękę – mógł podrywać
naiwne kobiety, by potem spokojnie witać się z żoną. Prosty układ, w który
zaangażowany był tylko on i epizodycznie inne postacie. I właśnie dlatego
Collins mnie nienawidził – bo ja mu się nie dałam. Pamiętam mój pierwszy dzień
pracy, kiedy ten obleśny facet zaczął mnie podrywać.
Wyobraź sobie: to twoja pierwsza
praca, którą trudno było zdobyć, bo w społeczeństwie czarodziei akurat było
duże bezrobocie. Jesteś niezbyt śmiałą dwudziestolatką, do której przystawia się
czterdziestoletni facet, twój szef. Co robisz?
– Ja tu tylko pracuję – powiedziałam,
tuląc do siebie teczkę z dokumentami.
– Wiem, panno Granger – poinformował mnie
i owinął sobie mojego loka wokół palca.
– Proszę mnie zostawić – poprosiłam, lecz
nic to nie dało. Zachował się, jakbym nigdy tego nie powiedziała.
– Proszę ją zostawić – usłyszałam głos
mężczyzny. Okazał się nim Draco. – Ta pani nie jest panem zainteresowana.
– Skąd to pan może wiedzieć? – zapytał
wściekły Collins.
– Może dlatego… – zaczął i podszedł do
mnie. Objął mnie ramieniem. Chciałam mu się wyrwać, ale byłam zbyt zszokowana,
by się ruszyć. – …że ta pani jest moją dziewczyną – dodał spokojnie. – I
nie lubi takich starych pryków, jak pan. – W odpowiedzi mój szef
mruknął coś niezrozumiałego.
– Eee… Dzięki, Malfoy – mruknęłam, gdy
odszedł. – Wiesz, że teraz będziemy głównym tematem plotek? – spytałam
niepewnie.
– Nie będziemy, on nic nikomu nie powie.
– Skąd to wiesz?
– To zaszkodziłoby jemu samemu, Granger –
uśmiechnął się kpiąco i odszedł.
Cztery lata później nadal czułam
konsekwencje tamtego dnia. Collins był dla mnie niedobry, nie płacił mi za
nadgodziny (wtedy moja pensja byłaby dwa razy większa), nie dawał mi urlopów,
nie awansował mnie, kazał odwalać za siebie całą robotę. Żyć, nie umierać.
Chociaż… Wolałam to niż romans z nim.
Skończyłam swój posiłek i ruszyłam do
wyjścia. W progu minęłam się z Draco. Spojrzał na mnie z wściekłością w oku.
Nadal był zły na mnie po naszej ostatniej kłótni. O co poszło? O brak czasu.
Draco pracował w Departamencie
Czarodziejskich Gier i Sportów. Niewiele miał do roboty. Był zwykłym
pracownikiem, a nie sekretarką. Szef go uwielbiał, nie miał nadgodzin, dostawał
urlopy. Często mi mówił: „Zwolnij się, możesz mieć o wiele lepszą pracę”,
ale tego nie robiłam. Wypełnianie papierów Collinsa też miało swoje plusy. Mój
szef był najlepszym prawnikiem w społeczeństwie czarodziei i tylko dlatego miał
takie stanowisko, jakie miał. Czasem w górach dokumentów zawieruszały się jego
notatki, które bardzo chętnie czytałam. Pomyślałam, że jeszcze kiedyś go
wygryzę z interesu.
Wyminęłam Draco z miną wskazującą na to,
że ja też jestem na niego zła. Dobrze wiedział o moich planach, ale musiał być
ironiczny. Gdy wróciłam do biura na moim biurku leżała nowa kupka makulatury, a
niej różowa, samoprzylepna karteczka. Wzięłam ją do rąk i przeczytałam jej
treść:
„Granger, ty leniu, wyręczyłem cię…
W liście wyrazy grzecznościowe pisze się z
dużej litery –
pomyślałam.
… bo zauważyłem, że kończy ci się praca ;)
No, rzeczywiście, sama tego nie zauważyłam – dodałam ironicznie w myślach.
Miłego dnia :)”
– Co? – spytałam samą siebie. Po ilości
kartek mogłam przewidzieć, że będę siedzieć w biurze do dziesiątej wieczorem.
.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.
Łóżko stygnie,
a Ciebie tutaj nie ma.
Przyszłość,
którą trzymaliśmy, jest taka niejasna.
Ale nie żyję
w pełni, dopóki nie zadzwonisz
I założę
się, że los wcale nam nie sprzyja.
Do domu wróciłam równo o dwudziestej
drugiej trzydzieści osiem. Byłam tak zmęczona, że nawet nie zjadłam kolacji
tylko od razu poszłam się umyć. Szybki prysznic i pod kołdrę. Jednak zamiast
zasnąć, zaczęłam rozmyślać. O czym? Może lepiej spytać: O kim? O nim, o moim
Aniele, o Draco. Czemu zawsze musimy się kłócić? Ja kocham go tak mocno, że
sama nie wiem jak to możliwe. Skoczyłabym za nim w ogień. Z miłości do niego
zapomniałam o naszych relacjach za czasów Hogwartu. Szkoda tylko, że on tego
nie szanował. Wiedziałam, że on też mnie kochał, bo inaczej już dawno by mnie
rzucił, tak jak wszystkie poprzednie dziewczyny. Wiedziałam też, że w każdym
związku są potrzebne kłótnie, ale nie w takich ilościach. Mimo, że byłam na
niego zła, zastanawiałam się, co robi. Czy myślał o mnie? Może już spał? Nie
wiedziałam i nie zamierzałam tego sprawdzać. Bardzo za nim tęskniłam. Mimo tych
wszystkich kłótni, chciałam, by był obok, nawet jeśli był na mnie zły. Chciałam
widzieć złość w jego oczach, byle tylko przy mnie był. W tym momencie poczułam
mokrą ścieżkę na moim policzku.
Znów płakałam. I znów przez niego.
Tylko, że tym razem z tęsknoty. Głupie
uczucie. Wiesz, że jest blisko, ale jednocześnie tak daleko, poza zasięgiem.
Nienawidziłam się za tą słabość. Gdy przypomniałam sobie pierwszy rok naszego
związku, rozpłakałam się jeszcze bardziej. Każdy jego uśmiech widziany w mojej wyobraźni
bolał mnie. Tęskniłam nie tylko za nim, ale też za naszymi rozmowami,
uśmiechami, romantycznymi randkami, pocałunkami. Za kompletem, a nie opakowaniem.
Za wszystkim, co z nim związane, a nie tylko za nim samym.
I w tym momencie moje rozmyślania przerwał
dzwonek. Szybko spojrzałam na zegarek – była dokładnie dwudziesta trzecia
trzydzieści. Otarłam łzy ręką, aby wyglądać, jakbym nie płakała, a na swoją
piżamę zarzuciłam szlafrok. Była wiosna, więc spałam w lekkiej piżamce. Wstałam
z łóżka i nawet nie zapaliłam światła, tylko podeszłam do drzwi. Otworzyłam je
nawet nie patrząc, kto dzwoni. Zawsze mogłam się obronić, bo miałam różdżkę w
kieszeni.
– Przepraszam – przywitał się pospiesznie
mój gość. Okazał się nim być Draco. W ręku trzymał bukiet czerwonych róż, które
zawsze mi przynosił na przeprosiny. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę.
Nigdy jej nie lubił, ale zaczął ją nosić, od czasu, kiedy mu powiedziałam, że
wygląda w niej bosko.
– Wejdź – powiedziałam, przepuszczając go.
Gdy wszedł do mojego mieszkania, od razu zadałam pytanie. – Co ty tu robisz o
tej porze?
– Chciałem cię zastać w domu – wytłumaczył
się. Jego ton był normalny, ale mimo to wyczułam aluzję do swojej pracy.
– Nie pomyślałeś, że mogłeś mnie obudzić?
– Nie spałaś, więc nie mogłem cię obudzić
– powiedział, dobrze wiedząc, że o tej porze jestem jeszcze na nogach. Znał
mnie lepiej niż każdy myślał. Nawet ja.
– Kochanie… – Spojrzał mi w oczy, by
kontynuować. – Przepraszam cię. Wiem ile znaczy dla ciebie ta praca. Nawet
jeśli uważam ją za niewolniczą. Kocham cię, wybaczysz mi?
I co wtedy miałam zrobić? Gdzie te
wszystkie przyrzeczenia, że z nim z nim skończę? Że powiem mu „nie”? Że złamię
mu serce? Uciekły ode mnie, opuściły mnie w takim ważnym dla mnie momencie.
Oczy w które się wpatrywałam, obserwowały mnie z nadzieją. Cudowne niebieskie
oczy. Za każdym razem tonęłam w nich i nie potrafiłam z nich wypłynąć. Nie
potrafiłam ich porównać do niczego innego niż woda. Raz zimna, raz ciepła, raz
spokojna, raz nieprzenikniona, raz niebezpieczna, ale zawsze woda. I wtedy
zrozumiałam, że jedyne słowo, które mogę wypowiedzieć, nie chce przejść mi
przez gardło. Tak więc zgrabnie zamieniłam je na całkiem podobny wyraz.
– Tak – powiedziałam tylko.
„Tak” nie jest idealnym synonimem słowa
„nie”, ale nic innego nie przyszło mi na myśl.
.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.
Zachowaj
swoje rady, bo i tak ich nie posłucham.
Możesz mieć
rację, ale nie obchodzi mnie to.
Jest milion
powodów, dla których powinnam z ciebie zrezygnować,
Ale serce
chce, czego chce.
Kiedy się obudziłam, jego nie było.
Zostałam sama. Szybko się ubrałam i poszłam zjeść śniadanie – pozwalałam sobie
na to tylko w soboty i niedziele. W weekendy nie musiałam pracować, ale tylko
teoretycznie. W praktyce musiałam, bo inaczej nie wychodziłabym spod kupki
dokumentów. Tylko przez te dwa dni pozwalałam sobie na spóźnienia. Gdy weszłam
do kuchni, od razu zaatakował mnie zapach jedzenia.
– Cześć – przywitałam się z Draco i
podeszłam do niego, by sprawdzić, co smażył. Jajecznica, moja ulubiona.
– Cześć – odpowiedział i cmoknął mnie w
policzek. Potem zajął się dalszym szykowaniem śniadania. Chwilę później wyjął z
szafki dwa talerze i nałożył na nie jajecznicę i postawił je na stole.
– Smacznego.
– Dziękuję – posłałam mu uśmiech. Zabrałam
się za jedzenie. Bardzo mi smakowało, Draco dobrze wiedział, co lubię, a czego
nie. Już miałam go pochwalić, gdy przerwała mi sowa dobijająca się do okna.
– Ciekawe kto to? – mruknął mój chłopak,
po czym wstał i odebrał pocztę. – To do ciebie.
– Do mnie? Pewnie Collins – stwierdziłam i
wzięłam od niego kartkę .– No, no Granger… – zaczęłam czytać na głos, nie
miałam nic do ukrycia. – Jest dziesiąta, a ciebie nie ma w biurze. Pogodziłaś
się ze swoich miłym, prawda? – Zdenerwowałam się. Czemu on się nie interesował
się moim życiem prywatnym?
– Twój szef cię dobrze zna – pochwalił z
sztucznym uśmiechem Draco. Zachowałam się, jakbym nie słyszała jego uwagi.
– Jak widać… – mruknęłam i kontynuowałam
czytanie. – Możesz dzisiaj nie przychodzić, bo i tak wypełniłaś wszystkie
papiery na weekend. A i dziś jest kontrola, więc… Do poniedziałku, Granger.
Twój ulubiony szef. – Odłożyłam oburzona kartkę na stół i
powiedziałam z sarkazmem. – Ta, bardzo ulubiony.
– Masz wolne – poinformował mnie mój
Anioł. Racja. Ja zamiast zwrócić swą uwagę na tą informację, skupiłam się na
podpisie.
– No mam… – powiedziałam nadal nie
dowierzając. – I co ja będę robić cały dzień? – zmartwiłam się.
– Ja się tobą zaopiekuje, nie martw się. –
Zaśmiał się blondyn, na co ja też uśmiechnęłam się.
– I ta kontrola… Ciekawa jestem, kto na
nas doniósł – oznajmiłam i odnalazłam wzrokiem Draco. Był zdenerwowany,
wpatrywał się w swoje palce. – Ty coś wiesz.
– Co? Nie, nie...
– Czy to byłeś ty?
– Zwariowałaś? Nie, nie zrobiłbym ci tego. Teraz już wiem, ile
dla ciebie znaczy ta praca – wytłumaczył się.
– W takim razie czemu jesteś taki
zdenerwowany?
– Eee… – mruknął, nie wiedząc, co ma mi
powiedzieć. W tym momencie wiedziałam, że coś kręci.
– Kto to był? – spytałam spokojnie.
– Nie powiem, bo się zdenerwujesz, a po co
to komu?
– Draco… – warknęłam.
– Weasley. Wkurzył się, bo chciał cię
odwiedzić tydzień temu, a ciebie nie było. No to pomyślał, że… – zaczął, a gdy
zobaczył moją minę, szybko dodał – Wiem, też jestem zszokowany wiadomością, że
Weasley myśli… Żartuję przecież! Przyszedł do mnie i spytał, czy u mnie cię nie
ma. Ja mu powiedziałem, że nie i pewnie jesteś w pracy.
– Czemu wszyscy się o nią czepiają?
– Może dlatego, że nie masz życia poza
pracą. Za niedługo weźmiesz do tego biura łóżko, kuchenkę i pralkę. Wtedy
będziesz mogła stamtąd nie wychodzić.
– Dobra, nie mówmy już o tym – poprosiłam.
– Co dziś robimy?
– Czekaj, niech pomyślę… – zaczął
rozmyślać. – Już wiem! Chodźmy na miasto.
– I co będziemy tam robić?
– Pójdziemy na spacer, może do kawiarni?
Albo do kina. Nie wiem, pomyślimy. Nie możemy siedzieć cały dzień w czterech
ścianach!
W duchu przyznałam mu rację. Tylko
siedziałam w biurze i tylko na noce przychodziłam do domu. Sprawa inaczej się
miała, gdy byłam pogodzona z Draco. Wtedy szybciej wychodziłam z biura, by
odpracować to w Chłód. Standard. Przy takim układzie nie miałam czasu, aby
wyjść na miasto, lub zjeść coś jadalnego. W moim przypadku jajecznica, w
dodatku moja ulubiona, była nie lada rarytasem. Szybko zebraliśmy się i
wyszliśmy. Słońce już prażyło, a na niebie nie było żadnej chmurki. W Londynie
było to raczej rzadkim zjawiskiem. Anioł złapał moją dłoń i zaczął prowadzić
mnie w tylko sobie znanym kierunku.
– Gdzie my idziemy? – spytałam
zaciekawiona.
– Zobaczysz – powiedział tajemniczo, nic
przy tym nie zdradzając.
Poprowadził mnie do ślepej uliczki.
Rozejrzał się, czy aby na pewno jesteśmy sami i teleportował się. Pierwszym, co
zobaczyłam było… morze. Piękne, niebieskie morze. Plaża była idealnie czysta, a
od piasku biło przyjemne ciepło. Dalej rósł las – wysokie drzewa w niektórych
miejscach dawały cudowny cień, tak bardzo pożądany w upał.
– Popatrz tam – poprosił mnie.
Zrobiłam to. Moim oczom ukazał się dom.
Ogromny, ale piękny dom. Miał dwa piętra – od razu było to widać. Okna były
wielkie, co sprawiało, że już wiedziałam, że musi być tam niezwykle jasno.
Wokół budynku znajdował się też ogród.
– Wow. – Tylko tyle zdołałam wykrztusić.
– Podoba ci się? – spytał mnie.
– Jeszcze się pytasz? Jest piękny. Ciekawi
mnie tylko, po co go kupiłeś – powiedziałam, nie wiedząc do czego zmierza.
– Chciałem znać tylko twoje zdanie –
wytłumaczył. – Ale rzeczywiście, kupiłem go. Od razu, gdy tylko go zobaczyłem,
wiedziałem, że musi być mój, nasz.
Nic nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w
dom. Nasz dom. Dziwnie to brzmiało, tym bardziej, że patrzyłam na
willę, a nie na skromny domek, o którym zawsze marzyłam. Zaprowadził mnie do
mieszkania. Było tam jeszcze piękniej, niż na zewnątrz. Salon praktycznie nie
posiadał ścian – tak duże były okna. Wszystkie sypialnie i przylegające do nich
łazienki były jasne, przestronne, idealne. Wiele kwiatów zdobiło pomieszczenia.
Ten dom musiał być niewyobrażalnie drogi, ale co to dla Malfoya? Dla niego nie
ma żadnych ograniczeń, a tym bardziej finansowych.
– Czemu nic nie mówisz?
– Jestem zachwycona – oznajmiłam, na co
Draco zaśmiał się. – A tak właściwie, to gdzie my jesteśmy?
– Najbardziej wysunięte na południe
miejsce w Anglii – stwierdził dumnie.
– A jak nazywa się ta miejscowość? –
zainteresowałam się.
– Eee… Nie wiem. Kogo by to interesowało?
– Mnie? – odpowiedziałam pytaniem na
pytanie.
– Ale tylko – powiedział pewnym tonem. –
Dobra, to nie koniec atrakcji. Chodź. – Złapał moją dłoń.
.*.*.*.*.*.*.*.*.*.
Rozbiłeś
mnie na kawałki
Lśnię niczym
gwiazdy i krzyczę
Rozświetlasz
mnie niczym Wenus,
Ale potem
znikasz i każesz mi czekać.
Ten dzień był wspaniały. Najpierw byliśmy
w kawiarence i zamówiliśmy na spółkę największe lody, których nie zjedliśmy
nawet do połowy. Potem poszliśmy do kina. Standardowo ja chciałam iść na
komedię romantyczną lub dramat, a Draco na film akcji albo bezsensowną komedię.
Gdy postanowiliśmy iść na dwa różne seanse, odpuścił mi. Ciągle powtarzał, że
jest niepocieszony tym obrotem sprawy. Wystarczyło, że go pocałowałam, żeby był
zadowolony. Potem znowu poszliśmy coś zjeść – tym razem była to restauracja.
Gdy z niej wyszliśmy było już prawie ciemno.
– Odprowadzę cię, jesteśmy niedaleko
twojego mieszkania – oświadczył Draco.
– Dzięki. Słuchaj…
– Tak?
– Czemu mnie zabrałeś do swojej nowej
willi?
Chyba nie spodziewał się mojego pytania.
Zamyślił się i przez dłuższą chwilę nie dał mi odpowiedzi. Nie wiem, co mu
chodziło po głowie, ale wiem, co mu wyszło z ust.
– Naszej. To po pierwsze. A po drugie… –
przerwał.
– Wykrztusisz to z siebie? – spytałam,
oczekując odpowiedzi.
– Czekaj, ubieram to w słowa.
Poczekałam. Szliśmy spokojnie, słońce było
już niewidoczne, a niebo obsypały dziesiątki gwiazd. Uwielbiam się im
przyglądać. Między innymi dlatego kochałam Astronomię w Hogwarcie.
– Chcę, żebyśmy tam zamieszkali. Razem.
– Co? – Nie dowierzałam. Przez trzy lata
byliśmy razem, to fakt. Mogłam się tego spodziewać, że będzie chciał zamieszkać
ze mną, ale ja… czułam się… niegotowa? Tak, to chyba odpowiednie słowo. Byłam
niegotowa na taki krok. Tylko czemu?
– Chcę zamieszkać z tobą. To aż takie
dziwne? – zapytał.
– Nie, tylko…
– Tylko co?
– Nie wiem, czy jestem gotowa – oznajmiłam
spokojnie.
– Nie rozumiem… Jesteśmy ze sobą trzy
lata…
– Tak, jesteśmy.
– … i ty nadal nie jesteś gotowa? Inni
mieszkają ze sobą po trzech miesiącach, a nie latach.
– Ja nie jestem inni. My nie
jesteśmy inni.
– Ale stoimy w miejscu. Nie masz wrażenia,
że podczas gdy inni są już na przykład zaręczeni, my nawet nie mieszkamy razem.
Chcę wejść z naszymi relacjami na wyższy poziom.
– Znowu inni. Inni, inni,
inni. Już ci powiedziałam, że my nie jesteśmy inni. My jesteśmy sobą. I nie
musimy razem mieszkać.
– Niby czemu?
– A może ja nie chcę?
– Jak to nie chcesz? – W jego tonie
wyraźnie wyczułam zdenerwowanie.
Wiedziałam, co czego prowadzi ta wymiana
zdań. Do kłótni, jak zawsze. Czułam też, jak coś łapie mnie za gardło.
Nie, nie rozpłaczę się przy nim –
myślałam intensywnie.
– Nie chcę. A wiesz czemu? Cały czas się
kłócimy. Cały czas. Nie wytrzymam długo będąc z tobą w jednym budynku skłócona.
Nie dam rady.
– Kłócimy się cały czas?
– Tak, nie zauważyłeś tego?
– Oczywiście, że zauważyłem. Za głupiego
mnie masz? – powiedział ciut głośniej, niż zwykle. – I zauważyłem także, że ty
to cały czas prowokujesz.
– Ja?!
– Nie, ja. Oczywiście, że ty. Nie masz
czasu, ciągle coś ci nie pasuje. – Zatrzymał się przed moim blokiem.
– Mówisz, że ciągle mi coś nie pasuje, a
sam nie jesteś idealny. I to ty oczekujesz ode mnie więcej, niż jestem w stanie
ci dać – wysyczałam zdenerwowana.
– Mogłabyś mi to dać, gdybyś ciągle nie
siedziała w robocie – stwierdził.
– Znowu do tego wracasz. Nie rzucę pracy,
bo takie masz „widzi mi się”, rozumiesz?
– Nie, nie rozumiem. I nie zrozumiem, co
ty takiego widzisz w tej pracy, że tak zażarcie jej bronisz.
– Tak samo ja nie wiem, co widziałeś w
Parkinson, gdy mnie zdradzałeś – oznajmiłam nieprzyjemnym tonem. Skoro już
wywlekaliśmy swoje brudy, nie chciałam pozostawić na nim żadnego czystego
skrawka.
– Znowu do tego wracasz – powtórzył moje
słowa. – Mówisz o tym tak często, że mam wątpliwości co do twojej wierności.
– Co?! – krzyknęłam – Jak śmiesz coś
takiego mi sugerować?!
– Śmiem.
– Skoro jesteś taki mądry, to podaj
chociaż jeden powód potwierdzający, że Cię zdradzam – zażądałam. – No, proszę,
śmiało, nie krępuj się.
– Nie będę ci dawał żadnych dowodów.
Wszystko wskazuje na to, że ty i Collins to nie tylko współpracownicy –
wysyczał.
Uderzyłam go w twarz. Bez żadnego
zahamowania. Był tylko jego policzek i moja dłoń. Cios był tak silny, że złapał
się za szczypiące miejsce.
– Ja Ci nie daję żadnych powodów na
rzekomą niewierność. Szukasz dziury w całym, tylko nie wiem czemu – odwróciłam
się od niego. – Chociaż… Właściwie to wiem. Boli cię, że ja cię nie zdradziłam
i nie jesteśmy kwita. I nie próbuj zaprzeczać, bo znam cię lepiej, niż myślisz.
I muszę ci powiedzieć, że nadal będziesz musiał czuć ten ból, bo ja nie
zamierzam cię zdradzić, ani z tobą zamieszkać. Żegnam.
.*.*.*.*.*.*.*.*.
I każda
sekunda jest torturą,
Piekłem,
którego już nie jestem w stanie znieść,
Więc
znajduję sposób by odpuścić.
Kochanie,
kochanie, nie, nie mogę uciec.
Znów płakałam. I znów przez niego.
Życie to nie bajka. Na jeden dzień się
pogodziliśmy i BUM! Znowu skłóceni. To było zbyt piękne by było prawdziwe.
Mogłam przewidzieć, że po raz kolejny zaliczymy burzliwą wymianę zdań i
zakończyć ją, nim się zaczęła. Niby niemożliwe, ale nazywam się Hermiona
Granger. Ja wszystko potrafię – nie wliczając zerwania z moim Aniołem.
Przekręciłam się na drugi bok by pooglądać
gwiazdy przez okno. A potem zdarzyło się coś, co mnie zszokowało. Zasnęłam.
Gdy rano się obudziłam, czułam się
zaskakująco dobrze. Miałam delikatnie podpuchniętą twarz, ale to, że byłam
całkowicie wyspana zrekompensowało mi to. Była niedziela, a ja nie miałam
papierów, więc mogłam ją spędzić, tak, jak chciałam. Zrobiłam sobie śniadanie –
płatki z mlekiem. Niby proste, ale takie pyszne. Przypominają mi dzieciństwo i
rodziców, których nie mam. Nie znalazłam ich, przepadli, jak kamień w wodę.
Próbowałam przez rok, przeszukałam całą Australię i nic. A potem zaczęłam
pracować dla Collinsa. Po roku pracy w Ministerstwie związałam się z Draco.
– I co ja będę robić? – spytałam samą
siebie. Nie chciałam siedzieć w zamkniętych czterech ścianach całkiem sama.
I wtedy przyszło olśnienie. Odwiedzę
swoich przyjaciół! Nikt nie zrozumie mnie lepiej niż oni. Będą umieli mnie
pocieszyć i zająć czymś. Szybko skończyłam jeść i ubrałam się. Założyłam zwykłe
jeansy, białe trampki i letnią koszulę. Wyszłam z mieszkania i ruszyłam do
ciemnej, ślepej uliczki, abym mogła się teleportować. Gdy już do niej doszłam,
pomyślałam o Grimmauld Place. Harry zamieszkał tam z Ginny po zaręczynach. Ron,
który nie chciał już mieszkać już z rodzicami, bo zapragnął samodzielności, też
tam był, ale tylko na pewien czas. Pojawiłam się na innej ulicy i chwilę
później pukałam do drzwi. Minutę później otworzył mi Ron.
– Hermiona?!
– Tak, to ja – uśmiechnęłam się, gdy mnie
przytulił na przywitanie. Stęskniłam się za nim.
– Wow, to naprawdę Ty! Wejdź – zaprosił
mnie. – HARRY, GINNY, WSTAWAĆ! MAMY GOŚCIA! – krzyknął w drzwiach.
– Jeszcze śpicie? – spytałam, wchodząc do
salonu.
– Tylko oni. Ja dziś wstałem wyjątkowo
wcześnie.
– O dziesiątej? – zaśmiałam się.
– Nie… O ósmej. Przecież jest dziewiąta –
powiadomił mnie.
Boże, co za gafa. Była niedziela, a ja
nawiedzałam ludzi o dziewiątej. Ale cóż… Każdemu zdarza się zapomnieć spojrzeć
na zegarek.
– Hermiona! – krzyknęła Ginny, wbiegając
do salonu w piżamie i tuląc mnie do siebie.
– Nie przywitasz się? – powiedziałam ze
śmiechem.
– A co robię? – zażartowała.
– Hermiuś… – usłyszałam głos Harry’ego.
– Nie mów tak do mnie! – ostrzegłam go i
przytuliłam na przywitanie.
– Co cię do nas sprowadza do nas o tak
wczesnej porze? – spytała Ruda, siadając koło mnie na kanapie. Chłopcy zajęli
miejsca w fotelach.
– Mam wolne.
– Serio? – wyrwało się Ronowi. –
Przepraszam.
– Nie ma za co. A co do wolnego to
wypełniłam wszystkie papiery w piątek, a wczoraj mieliśmy kontrolę, także… –
opowiedziałam szybko, patrząc na Rona.
– Nie spędzasz czasu z Malfoyem? –
zaciekawił się Harry.
– No nie… Z wami też muszę spędzać trochę
czasu.
– Pokłóciłaś się z nim – stwierdziła
Ginny.
– Dziesięć punktów na Gryffindoru, panno
Weasley – odpowiedziałam obojętnym tonem. – Jeszcze Weasley.
– Czemu wy się ciągle kłócicie? Nie masz
tego dosyć? – spytała mnie, ignorując moją uwagę.
– Mam, ale… Nie potrafię z niego
zrezygnować. To jest jedyne, czego nie umiem.
Zapadła krępująca cisza. Niby wiedzieli o
moich relacjach z moim Aniołem, ale… nigdy ich nie pochwalali. Nigdy. Z drugiej
strony nie chcieli mi zabraniać niczego, a pozwolili mi zrobić, co zechcę. Za
to byłam im niezmiernie wdzięczna.
– To… Pójdę zrobić kawę – zaproponował Ron
i wyszedł z salonu.
– Czekaj, pomogę Ci – zawołał Harry i
także opuścił pokój. Zostałam sama z Ginny.
– Hermiono… Ty nie możesz… – zaczęła.
– Czego nie mogę?
– Nie możesz tak żyć. Ty… Ty nawet w ogóle
nie żyjesz, ty powoli się wypalasz. Praca, która cię nie satysfakcjonuje,
chłopak, który już nie daje ci szczęścia. To nie jest życie, o którym marzyłaś.
On nie jest księciem na białym koniu, o którymi kiedyś mi opowiadałaś z
zachwytem. To nie życie, na które zasługujesz…
– To co niby mam zrobić, aby to było życie
takie, na jakie zasługuje?
– Zacznij od nowa. Malfoyowi daj kosza, a
Collinsowi wypowiedzenie. Niech zobaczą, co tracą.
– No dobrze… ale z czego ja będę żyć?
– Szukają nowych pracowników. – Ginny
podała mi wizytówkę, którą trzymała na szafce, przy sofie. – A dokładniej to
prawników, a nie niewolników. Spróbuj, może tam ci się uda.
– Eee… Dzięki.
– Chcę żebyś wiedziała, że robię to dla
Twojego dobra. Nie chcę, żebyś cierpiała. No i oczywiście zrobisz, co zechcesz.
Przez nią miałam cały czas wątpliwości, co
zrobić. Resztę dnia spędziłam zastanawiając się, co mam ze sobą zrobić. Nie
czułam się pewnie z myślą, że moje życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni,
że zburzę ten pozorny spokój.
.*.*.*.*.*.*.*.
Łóżko
stygnie, a ciebie tutaj nie ma.
Przyszłość,
którą trzymaliśmy, jest taka niejasna.
Ale nie żyję
w pełni, dopóki nie zadzwonisz
I założę
się, że los wcale nam nie sprzyja.
– Spóźniłaś się, Granger – przywitał mnie
szef następnego dnia. Stał w drzwiach do gabinetu i cały czas patrzył się na
zegarek. – Powinnaś zacząć pracę jakieś pół godziny temu – dodał, uśmiechając
się złośliwie, po czym się wyprostował się.
– Wiem o tym, panie Collins –
odpowiedziałam pokornie, chociaż tak naprawdę byłam wściekła. Sama nie
wiedziałam czemu. Po prostu mój szef tak na mnie działał i nic nie potrafiłam
na to poradzić. Musiałam to znosić, niestety.
– No cóż, zostaniesz dziś pół godziny
dłużej i pożegnasz się z premią – powiedział Collins zadowolony z faktu, że po
raz pierwszy się „potknęłam”. Czekał na to cztery lata, aż w końcu się doczekał.
– Nie ma takiej potrzeby, panie Collins.
Zwalniam się – oznajmiłam, podając mu moje wypowiedzenie, które pisałam dzień
wcześniej. Gdy wziął je do ręki, doznał ciężkiego szoku. Myślał, że kłamałam.
Nie mógł w to uwierzyć.
– Nie może pani… – widocznie był
zawiedziony, że traci takiego pracownika, jak ja. W końcu dawałam sobą pomiatać
przez długi czas, robiłam wszystko za niego i zostawałam po godzinach, żeby się
wyrobić. On przez te cztery lata nie przepracował uczciwie nawet jednego dnia.
Jednego.
– Ależ oczywiście, że mogę. Na pana
miejscu jeszcze cieszyłabym się, że nie został oskarżony pan o mobbing – rzekłam
zadowolona ze swojego kroku. Dopiero w tamtej chwili poczułam, że nie jestem
już niczyją niewolnicą. Draco w tej kwestii miał rację, ale nie chciałam się do
tego przyznawać – Do widzenia – pożegnałam się, po czym jednym zaklęciem
spakowałam się i wyszłam z mojego byłego departamentu.
Potem poszłam do „Sykes & Watson”.
Była to kancelaria, której wizytówkę dała mi Ginny poprzedniego dnia. Przeszłam
rozmowę i zatrudnili mnie. Byłam taka szczęśliwa, że jeszcze tego samego dnia
znalazłam nową pracę. To było dla mnie bardzo ważnie, gdyż nie potrafiłabym nic
nie robić przez kilkanaście dni.
Gdy wieczorem położyłam się do łóżka,
czułam wielką dumę, ale też niepokój. Zrobiłam krok do przodu zatrudniając się
w „Sykes & Watson”, ale nie wiedziałam, co mam zrobić. Zostać z Draco, czy
też nie? Kochałam go, bardzo go kochałam, ale każdy dzień, godzina, a nawet
sekunda bycia z nim była dla mnie torturą. Wylałam przez niego hektolitry łez,
czyli zdecydowanie więcej niż powinnam. Z drugiej strony nie chciałam go
zostawiać i właśnie dlatego nie wiedziałam, co zrobić. Po moim policzku
potoczyła się łza.
Znów płakałam. I znów przez niego.
Tylko, że tym razem z bezsilności. I gdy
próbowałam przestać ronić łzy, wtedy z moich ust wyrwał się szloch. Wszystko
byłoby dobrze, gdyby setki wspomnień z jego udziałem nie zalały mnie.
.*.*.*.*.*.*.
Zachowaj
swoje rady, bo nie posłucham.
Możesz mieć
rację, ale nie obchodzi mnie to.
Jest milion
powodów, dla których powinnam z ciebie zrezygnować,
Ale serce
chce, czego chce.
Pierwszy dzień w pracy był cudowny.
Tak naprawdę to jeszcze wtedy nic nie
robiłam, gdyż nie miałam klienta. Zamiast tego poznałam współpracowników oraz
moich szefów – pana Sykesa i pana Watsona. Byli oni przyjaciółmi jeszcze z
czasów Hogwartu. Swoje biurko miałam przy Dianie – bardzo miłej
czterdziestolatce, która miała całkiem długo staż pracy w tym zawodzie.
Jednak powrót był dużo cięższy. Kończyć
pracę o godzinie piętnastej było… dziwne. Stanęłam w swoim pustym mieszkaniu i
nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. A więc zaczęłam sprzątać. Dawno tego nie
robiłam i kiedyś musiało do tego dojść.
Gdy położyłam się do łóżka, poczułam się
dziwnie. Niemal od razu moje myśli zaczęły dotyczyć Draco.
Nie, Hermiono, pomyśl o czymś innym, nie
wiem, może o barankach? –
pomyślałam wtedy, chociaż sprawiło to, że było tylko gorzej. Za każdym razem,
gdy kładłam się z zamiarem zaśnięcia, myślałam o nim, choć nie chciałam.
Dwie godziny później, kilka minut przez
północą, dźwięk dzwonka do drzwi obudził mnie. Na początku nie wiedziałam, co
się dzieje, ale kiedy sen całkowicie odszedł, zrozumiałam, że ktoś przyszedł do
mnie w odwiedziny.
– O tej porze? – spytałam retorycznie samą
siebie, zakładając przy tym szlafrok. Zapaliłam światło w przedpokoju i
spojrzałam przez wizjer, żeby sprawdzić kto próbuje się do mnie dobić.
– Hermiona, otwieraj, wiem, że tam jesteś.
– Przed moimi drzwiami stał Draco. Ja w tym czasie odsunęłam się od nich.
Kompletnie nie wiedziałam, co mam zrobić – wpuścić go, czy też nie? Rozum mówił
„nie”, a serce „tak”. I kogo tu posłuchać? Odetchnęłam głęboko i pod wpływem
impulsu odsunęłam zasuwę i otworzyłam drzwi.
Stał w swojej kurtce z czarnej skóry z
bukietem czerwonych róż w dłoni. Ten sam widok kolejny raz. Zawsze tak jest,
niemal nic się nie zmienia.
– Cześć, mogę wejść? – spytał mnie, a ja
nie mówiąc mu ani słowa, wpuściłam go. – Nie widziałem cię w pracy, więc
pomyślałem, że się rozchorowałaś.
– Nie, wszystko jest dobrze –
odpowiedziałam sucho, zakładając ręce na piersi. Patrzyłam mu w oczy, choć
bardzo chciałam odwrócić wzrok.
– Chciałem cię przeprosić…
– To już wiem – przerwałam mu.
– Wybacz mi, proszę – powiedział, wcale
nie przejmując się moją postawą. Wręczył mi róże, uśmiechając się przy tym
delikatnie, przez co prawie zwaliło mnie z nóg. Jednak ja odłożyłam je na
najbliższy stolik. Draco spojrzał na mnie z szokiem w oczach, nie rozumiejąc
tego, co właśnie robiłam.
– Nie – odpowiedziałam spokojnie.
– Jak to nie?
– Po prostu nie – pokiwałam przecząco
głową. W tamtym momencie poczułam dziwną siłę, która pchała mnie do dalszego
działania. – Draco, to koniec.
– Nie… Nie możesz…
– Mogę i właśnie to robię – otworzyłam
drzwi, sugerując mu tym samym, że ma już wyjść. Wtedy już nie miałam odwagi, by
patrzeć mu w oczy. Bałam się, że zobaczę w nich zawód.
Kiedyś to musiało się stać – pocieszałam się w duchu, czekając
na jego ruch. W końcu ruszył się i wyszedł. Już chciałam zamknąć drzwi, gdy,
przeszkodził mi w tym. Włożył stopę tak, abym nie mogła dokończyć czynności.
– Daj mi ostatnią szansę, proszę. Hermiono,
nie możesz mnie zostawić – powiedział z żalem w głosie. Był tak przekonujący,
że chciałam cofnąć wszystkie swoje słowa.
– Draco, proszę, nie utrudniaj tego –
poprosiłam. A on niechętnie posłuchał mnie.
.*.*.*.*.*.
Serce chce,
czego chce
Serce chce,
czego chce
Serce chce,
czego chce
Czy dobrze zrobiłam? Czy nie będę tego
żałować? Co teraz ze mną będzie?
Cały czas nie mogłam przestać myśleć o
tym, co wydarzyło się kilka dni wcześniej. Owszem, czułam swojego rodzaju ulgę,
ale… gdybym mogła cofnąć czas i zmienić swoją decyzję, zrobiłabym to. Może
dzięki temu nie płakałabym z tęsknoty? Nie wiedziałam i nie mogłam tego
wiedzieć.
Jedynym, co mi zostało, to powiedzieć
sobie: Ogarnij się, Hermiono.
.*.*.*.*.
To
współczesna bajka
Bez żadnych
„Happy Endów”, bez wiatru w naszych żaglach,
Lecz nie
mogę wyobrazić sobie życia bez
Zapierających
dech w piersiach chwil, które mnie wyniszczają.
Dwa tygodnie później, gdy byłam w pracy,
przyleciała do mnie sowa. Szybko ją wpuściłam, nalałam jej ciut wody i
poczęstowałam ją krakersami. Potem zaczęłam czytać wiadomość, którą otrzymałam.
Droga Hermiono!
Chciałabym zaprosić Cię na kolację, która
odbędzie się jutro. Dawno się nie widziałyśmy – nie liczę tego krótkiego
spotkania, które miało miejsce ponad dwa tygodnie temu, gdyż nie miałyśmy
możliwości, żeby się porządnie nagadać. Przyjdź jutro na godzinę dziewiętnastą.
Całuję,
Ginny
Gdy przeczytałam list, uśmiechnęłam się.
Naprawdę tęskniłam za moimi przyjaciółmi. Spędzałam z nimi mało czasu –
mniej niż powinnam. Z tego powodu z przyjemnością przyjęłam zaproszenie.
Następnego dnia, dokładnie o godzinie
osiemnastej pięćdziesiąt pięć, zapukałam do drzwi mieszkania numer 12 na
Grimmauld Place. Niemal natychmiast otworzyła mi Ginny, z uśmiechem zapraszając
mnie do środka.
– Myślałam, że już nie przyjdziesz –
powiedziała szczerze, wieszając mój sweterek na wieszaku.
– Niepotrzebnie się martwiłaś. Przecież
nie wystawiłabym do wiatru własnych przyjaciół – uśmiechnęłam się przyjaźnie,
wchodząc do salonu. – Cześć – przywitałam się z uśmiechem. Słysząc mój głos,
Harry i Ron odwrócili się, odsłaniając kolejnego gościa. A okazał się nim być
Draco. Gdy go zauważyłam, niemal natychmiast mina mi zrzedła.
– Cześć, Hermiono – powitał mnie Ron,
dając całusa w policzek. – martwiliśmy się, że już nie przyjdziesz…
– Wiem, Ginny mi już o tym mówiła –
powiedziałam trochę sztucznie miłym głosem. W salonie zapadła gęsta cisza
przerwana jedynie odgłosami naszych oddechów. Czułam, jak serce szybko bije w
mojej piersi. Wiedziałam tylko, że jak najszybciej muszę stracić Draco z pola
widzenia, bo inaczej się nie uspokoję. To nie miało nic wspólnego z
nienawiścią, która łączy ludzi po zerwaniu, a zwykłą tęsknotą.
– Merlinie, na śmierć zapomniałam o
kurczaku! – krzyknęła Ginny, gdy poczuła woń spalenizny. Korzystając z okazji, pobiegłam
za nią.
– Czekaj, pomogę ci – oznajmiłam
wchodząc do kuchni. Mimo mojego zapewnienia, wcale nie pomogłam dziewczynie
tylko oparłam się o blat stołu i odetchnęłam z ulgą. Kilka sekund później obok
moich dłoni wylądowała blacha z pachnącym kurczakiem.
– Co się stało? – spytała rudowłosa. Znała
mnie bardzo dobrze i wiedziała, że coś nie jest w porządku. Spojrzała na mnie z
zaciekawieniem, oczekując odpowiedzi. W końcu zdecydowałam jej wszystko
opowiedzieć, uczciwie, jak przyjaciółka przyjaciółce.
– Zerwałam z Draco – szepnęłam, patrząc
jej w oczy. Wyraz twarzy Ginny pokazywał, że była w szoku.
– Szczerze mówiąc, to nie spodziewałam
się, że na to się zdecydujesz. Owszem, wiedziałam, że pracę zmienisz... –
mówiła, ale przerwałam jej.
– Skąd wiesz?
– Inaczej nie miałabyś czasu, być tutaj –
mruknęła tylko, po czym kontynuowała swoją poprzednią wypowiedź. – Ale
myślałam, że będziesz próbowała to naprawić, tą waszą relację.
– Dużo razy próbowałam, ale nigdy nie
wyszło – ponownie szepnęłam i tym razem pomogłam Ginny. Chwilę później
zaniosłam półmisek z pieczonymi ziemniakami na stół i zajęłam wolne miejsce,
znajdujące się obok Rona. Draco siedział na ukos ode mnie, obok Harry’ego.
Miejsce dla Ginny było prostopadłe zarówno do mojego, jak i czarnowłosego.
– Na szczęście się nie przypalił –
powiedziała z uśmiechem, stawiając blachę na środku stołu.
– A używałaś czarów?
– Harry, ostrzegam cię. Może nie mam
talentu kulinarnego mojej mamy, ale i tak nie muszę używać czarów.
Kilka minut później wszyscy delektowali się
kolacją przygotowaną przez przyszłą panią Potter. Znów zapadła krępująca cisza.
Była przerywana stukaniem naszych sztućców. Nie podnosiłam wzroku znad talerza,
żeby przypadkiem nie spojrzeć na Draco.
– Hermiono – odezwała się rudowłosa.
– Jak ci się podoba nowa praca?
– Jest cudowna – powiedziałam, podnosząc
na nią wzrok. – Już wygrałam swoją pierwszą sprawę. To była dobra decyzja,
dziękuję ci Ginny.
I tak Ruda zaczęła mnie wypytywać o
najmniejsze szczegóły dotyczące mojego nowego miejsca pracy. Ja odpowiadałam
jej na nie wszystkie, dzięki czemu sprytnie zajęła mi czas. Potem temat rozmowy
zmieniał się i wszyscy brali udział w dyskusji. Gdy od stołu odszedł Ron,
poczułam się trochę nieswojo. Dyskretnie zerknęłam na zegarek znajdujący się na
moim lewym nadgarstku. Była prawie dwudziesta druga.
– Ja już muszę się zbierać – mruknęłam w
pewnym momencie, podnosząc się z krzesła. – Do zobaczenia – dodałam,
uśmiechając się do Harry’ego i Ginny, po czym ruszyłam w stronę wyjścia z domu.
– Wiecie co, ja też już muszę wracać –
usłyszałam głos Draco, gdy stałam przy drzwiach. Trzymałam dłoń na klamce, ale
nie przekręciłam jej, gdyż ciekawość wygrała.
– Mieliśmy przecież spróbować tej whisky,
którą dostałem od Smitha… – zaczął Harry.
– Ale ja już naprawdę muszę iść.
– Draco, Hermiona już się pewnie
teleportowała. – Na dźwięk swojego imienia skrzywiłam się. – Wszystko mi
powiedziała. Wiem, że już nie jesteście razem – oznajmiła Ruda cichym głosem.
– Owszem, już nie jesteśmy razem, ale
zamierzam o nią walczyć. – W tym momencie wyszłam. Nie dałam rady dłużej
podsłuchiwać, nie chciałam, żeby się o tym dowiedzieli.
.*.*.*.
Łóżko
stygnie, a ciebie tutaj nie ma.
Przyszłość,
którą trzymaliśmy, jest taka niejasna.
Ale nie żyję
w pełni, dopóki nie zadzwonisz
I założę
się, że los wcale nam nie sprzyja.
Na początku, gdy usłyszałam, jak Draco
powiedział: Owszem, już nie jesteśmy razem, ale zamierzam o nią walczyć,
nie uwierzyłam mu. Myślałam, że to tylko puste słowa, którymi miał częstować
ludzi. Nie wiedział jednak, że ja też trochę na tym skorzystałam. Dopiero, gdy
znalazłam się w swoim mieszkaniu i leżałam już w łóżku, uświadomiłam sobie, że
jemu naprawdę na mnie zależało. Nie udawał, tak jak w szkole, nie ukrywał
uczuć. On naprawdę się zmienił.
Ale ja nie mogłam wrócić. Zraniłam jego,
siebie… Wszystkich zraniłam. Każdy przeze mnie cierpiał – i choć tego nie
odczuwał, to tak było.
Za każdym razem, gdy ponownie myślałam o
jego słowach, moje oczy szkliły się. Skutecznie powstrzymywałam łzy, żeby
przypadkiem nie wypłynęły. Do czasu.
Znów płakałam. I znów przez niego.
Uświadomiłam sobie, że za każdym razem,
gdy jest mi źle, płaczę. Nagle przed moim oknem pojawiła się sowa. Wstałam,
wpuściłam ją i wzięłam odwiązałam list z jej drobnej nóżki. Potem otworzyłam
wiadomość i zaczęłam ją czytać.
Kochana Hermiono!
Tęsknię za Tobą. Cały czas myślę o tym,
co robisz, czy śpisz, czy obudziłem Cię. Wiem, że możesz mnie teraz nienawidzić,
ale mam do Ciebie prośbę…
Wróć.
Twój na zawsze,
Draco
Takich listów dostałam dokładnie
czternaście. Codziennie jeden. Zmieniała się ich treść – czasem opowiadał, co u
niego się stało danego dnia, czasem pisał, że jest wściekły, a czasem po prostu
pisał, że mnie kocha. Jednak jedna rzecz się nie zmieniała. Podpis. Zawsze
pisał: Twój na zawsze, Draco. Zawsze. A ja tylko czytałam te listy,
po czym chowałam je do szuflady.
Naprawdę za nim tęskniłam, ale nie miałam
odwagi powiedzieć: Przepraszam, pomyliłam się. To było dla zbyt
trudne, ale nic nie mogłam na to poradzić. Duma zwyciężała, ale tylko przez
jakiś czas. Z każdym dniem było mi coraz trudniej czytać te listy, czy myśleć o
nim. Znów chciałam rzucić się w wir pracy, byle tylko zapomnieć. Zapomnieć – to
było jedyne, czego pragnęłam. Tylko i wyłącznie.
.*.*.
Zachowaj
swoje rady, bo nie posłucham.
Możesz mieć
rację, ale nie obchodzi mnie to.
Jest milion
powodów, dla których powinnam z ciebie zrezygnować,
Ale serce
chce, czego chce.
Dokładnie dwa tygodnie i jeden dzień
po kolacji na Grimmauld Place, nie dostałam listu od Draco. To był pierwszy
raz. Niemal od razu pomyślałam, że się poddał. Nie dałam mu ani jednej
odpowiedzi, sama dużo wcześniej odpuściłabym na jego miejscu.
Gdy sowa nie przylatywała, czułam swojego
rodzaju pustkę. Tęsknota mnie wypełniła do końca. Dopiero w tym momencie
uświadomiłam sobie jedną, bardzo ważną rzecz.
Kocham go.
Już dawno byłam gotowa, by zamieszkać
razem, by przejść, tylko nie byłam tego świadoma. Szybko wyszłam z łóżka i
wzięłam pierwsze – lepsze ubrania z szafy, zakładając je najszybciej, jak tylko
mogłam. Nie obchodziło mnie, że jest grubo po pierwszej w nocy i normalni
ludzie o tej porze śpią. Musiałam go zobaczyć w tamtej chwili, po prostu
musiałam. Szybko wyszłam z domu, zamknęłam go na klucz i zbiegłam o schodach,
nie czekając na windę. Gdy wyszłam z bloku, podbiegłam do miejsca, z którego
zawsze teleportowałam się i szybko pomyślałam o domu Draco. W ciągu kilku
sekund znalazłam się przed nim. Podeszłam do drzwi wejściowych i zadzwoniłam
dzwonkiem, nadal nie przejmując się faktem, że jest środek nocy. Gdy chłopak
nie otwierał przez dłuższy czas, kolejny raz zadzwoniłam.
– Już otwieram, przecież się nie pali –
powiedział chłopak po drugiej stronie drzwi. Następnym, co usłyszałam, był
dźwięk otwieranej zasuwy. – Hermiona? – wydusił z siebie, gdy tylko zorientował
się, że to ja.
Widać było, że dopiero co się obudził.
Miał rozczochrane włosy, oczy mu się kleiły i nawet nie założył żadnej bluzki.
Stał w samych spodniach od piżamy, oparty o drzwi wejściowe.
– Co ty tu robisz? – spytał. W odpowiedzi
podeszłam do niego i po prostu się przytuliłam. Z początku był zdziwiony moim
zachowaniem, ale odwzajemnił uścisk.
– Kocham cię, Draco – szepnęłam mu w
szyję, nadal się do niego tuląc.
– Ja ciebie też, Hermiono – powiedział po
chwili ciszy. – Mocniej niż możesz to sobie wyobrazić.
– Przepraszam – mruknęłam, po czym
spojrzałam mu w oczy. – Wybacz mi moje zachowanie. Przepraszam cię za to, że
nigdy cię nie słuchałam. Przepraszam cię za to, że raniłam za każdym razem, gdy
chciałeś dla mnie dobrze, że byłam taka głupia, że zostawiłam taki skarb, jakim
jesteś Ty. Aniołku… Wybacz, że cię zostawiłam, pozwól mi wrócić…
Całą moją wypowiedź patrzył się w moje
oczy, nie ukazując przy tym krzty emocji. To była jedyna cecha, której nie
potrafił w sobie zmienić. Gdy skończyłam, tylko się uśmiechnął – jednak nie
zwyczajnie. Uśmiechnął się tak słodko, że gdyby poprosił Boga, o cokolwiek, ten
dałby mu to. Nie wiedziałam co to może znaczyć. Z jednej strony to dobrze, a z
drugiej źle – raz Ślizgon, na zawsze Ślizgon. Mógł się uśmiechnąć słodko, po
czym powiedzieć : Przykro mi, spóźniłaś się, ale nie martw się, masz
godne zastępstwo.
– Obiecaj mi jedno – szepnął – bądź już
tylko moja. Na zawsze.
Jestem pewna, że w tamtym momencie moje
serce zaczęło tańczyć sambę. Czułam, jak mocno biło. Złapałam Draco za rękę, po
czym uniosłam nasze splecione dłonie na wysokość mojej twarzy. Następnie
powiedziałam tylko dwa słowa:
– Na zawsze.
.*.
Serce chce,
czego chce
Serce chce,
czego chce
Serce chce,
czego chce
Nazywam się Hermiona Malfoy, mam trzydzieści
lat.
Od pięciu lat jestem żoną Draco Malfoya.
Aktualnie mogę nazywać się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Dosłownie.
Teraz, spisując tą historię, wiem, że
popełniłam wiele błędów. Na szczęście w porę otworzyłam oczy i uświadomiłam
sobie, moje droga do szczęścia wiedzie w zupełnie inną stronę. Już jestem
pewna, że mam wszystko do czego dążyłam – kochanego męża i cudownego syna.
Scorpius ma cztery latka, tydzień temu
obchodził swoje urodziny. Draco nie mógł postąpić inaczej i kupił mu własną
miotłę. Ufam mu i tylko dlatego pozwoliłam mu uczyć Scorpiusa latać na miotle.
Niecałą godzinę później mały przybiegł z płaczem i zdartym kolanem.
Mam cudowną rodzinę i nie zamieniłabym jej
na nic innego. Pisząc tą historię, uświadomiłam sobie, że mogłam mieć to dużo
wcześniej i tylko moja własna głupota powstrzymywała mnie od tego.
Uświadomiłam sobie także, że warto słuchać
głosu swojego serca. Owszem, rozsądek też powinien mieć u nas własne zdanie,
ale… w moim przypadku to serce jest tym lepszym doradcą. I jeszcze jedno…
Draco, wiem, że cały czas czytałeś
wszystko, co pisałam, tak jak to robisz teraz, stojąc za moimi plecami.
Nie śmiej się, to nie jest śmieszne.
Nienawidzę, gdy coś narozrabiasz i
zganiasz to na Scorpiusa.
Owszem, wiem, że to ty. Scorpius jest za
mały, żeby sięgać po ciasteczka, które stoją na szafkach, które wiszą
pod sufitem.
Kocham cię, Draco.
__________________
Cześć!
Jak Wam się spodobała miniaturka?
Trochę nad nią pracowałam, a w środku pisania wymyśliłam sobie, że będzie trochę inaczej (tzn., że Hermiona nie dopisuje każdego kawałka z upływem czasu, jak to miała robić na początku, a spisuje tą historię kilka lat później). Ilość czasowników w czasie teraźniejszym przeraziła mnie (dosłownie), a poprawianie ich doprowadziło mnie do szewskiej pasji. Nie zdziwię się, jeśli znajdziecie jeszcze kilka takich czasowników (niestety).
Teraz już wiem, że wolę narrację trzecioosobową :D
Byłabym także wdzięczna za opinie ;)
Feltson
PLOTKI Z HOGWARTU:
Kilka dni temu wpadło nam 1000 wyświetlenie!
Bardzo dziękuję, jesteście kochani! ❤
Mam nadzieję, że razem jeszcze nie jeden tysiąc wbijemy!
UśmiechającaSięJakSzaleniecFeltson
Świetna miniaturka! :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne. ^^
Przy okazji zapraszam o siebie, choć jeszcze nie opublikowałam. c:
http://theguardfantasy.blogspot.com/
Dziękuję za opinię ❤ Cieszę się, że spodobało ci się :)
UsuńFeltson
Jakoś nigdy nie lubiłam czytać miniaturek, ale twoja mi się strasznie spodoba i czekam na kolejne oraz rozdział czwarty. Pozdrawiam i dużo weny :3
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam na nowy rozdział do mnie na blogu http://dramione-tell-me-a-story.blogspot.com/ Liczę że zostawisz komentarz ^^
Bardzo mi miło, że moja miniaturka spodobała ci się :)
UsuńRozdział 4 powinien pojawić się już nie długo :D
Feltson
Ps. Rozdział skomentowałam c:))
To jest świetna miniaturka! Naprawdę! Te emocję ,które wywołałaś...rozstania powroty. A ostatni fragment zwalił mnie z nóg bo ja kocham opowiadanie z dziećmi i taki słodki jest <3. Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńBeca
Ojej, dziękuję :D
UsuńRzeczywiście, ostatni fragment też lubię najbardziej. Nie byłabym sobą, gdybym go nie napisała :')
Dziękuję i także pozdrawiam,
Feltson
Cudowna miniaturka. Pięknie opisane uczucia, a emocje w moim pokoju sięgały zenitu już siedem razy xd Ta końcówka słodka ;♥
OdpowiedzUsuńhttp://harrmionehariet.blogspot.com/ - zapraszam w wolnej chwili ccccc;;;
Weny!
Hariet
PS Przy okazji - piękny szablon ci zrobiła Calumi :p
Dziękuję za opinię i cieszę się, że podoba Ci się ❤
UsuńA co do szablonu, to jestem bardzo zadowolona, rzeczywiście Całymi się postarała :D
Feltson
Malfoy na początku to gnida, parszywa fret ka, która zamieniła się na mózgi z gumochłonem, a ten mózg został wyżarty przez rozjaśniacz. Ale potem... ♥♡♥♡♥
OdpowiedzUsuńJednakże jest pewnien szkopuł, przynajmniej moim zdaniem- Ron i Dracze w jednym pokoju, bie próbujący się pozabijać!? Zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. .
Rzeczywiście, na początku Draco był wstrętny - dążyłam do tego, aby był jak najbardziej kanoniczny. Jednak później Hermiona, policzkując go, nastawiła jego mózg na odpowiednie obroty :P
UsuńA co do Rona, to czego nie robi się dla przyjaciółki? Sama na jego miejscu zachowałabym się podobnie i zaakceptowała wybór przyjaciółki. Szczególnie, że chciał, żeby była szczęśliwa ;)
Feltson
Świetna miniaturka. Lubię opowiadania, w których Hermiona nie jest idealna i popełnia błędy życiowe. Fajnie też opisałaś naturalną konsekwencję wynikającą z pracoholizmu, jaki przejawiała w szkole. No i emocje - emocje fenomenalne i dało się je wyczuć w każdym zdaniu. Podobało mi się absolutnie wszystko.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
hg-ss-we-snie.blogspot.com
Ojej, bardzo mi miło *o*
UsuńFajnie, że miniaturka spodobała ci się :)
Twój komentarz jest mega motywujący - aż czuję, jak klawiatura przyciąga moje palce :D <3
Pozdrawiam serdecznie,
Feltson
Nie wiem jak Ty to robisz: zwykle nudzą mnie długie miniaturki i nie czytam ich do końca. A gdy skończyłam Twoją, zdziwiłam się ze to juz koniec :D
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
UsuńSzczerze mówiąc, to tę miniaturkę szacowałam na 10 stron, a że wyszło 20, to nie moja wina.
Tak sądzę... :D
Super!
OdpowiedzUsuńDziękuję ❤
UsuńCudowna miniaturka. Smutna, ale z szczęśliwym zakończeniem. Smutna, bo pokazuje nasze ludzkie błędy, które wydają nam się błahe, a często zaważają na naszej przyszłości.
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny i WESOŁYCH ŚWIĄT!
Dziękuję za komenatarz ❤
UsuńWychwyciłaś wszystko to, co chciałam przekazać w tej miniaturce :) No, może oprócz jednej rzeczy - tego, że w tym całym zwiariowanym świecie zapominamy o nas samych. Szkoła, praca... Trzeba zwracać uwagę na to, co nas otacza :)
Dziękuję i nawzajem! :)
Pozdrawiam,
Feltson
Cudowna miniaturka. Smutna, ale z szczęśliwym zakończeniem. Smutna, bo pokazuje nasze ludzkie błędy, które wydają nam się błahe, a często zaważają na naszej przyszłości.
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny i WESOŁYCH ŚWIĄT!
Bardzo spodobała mi się ta miniaturka! Jest trochę niezrozumiała, ale przecież to życie ☺. Bardzo ciekawe było przedstawienie w tak długi sposób odczuć i myśli Hermiony. Jednak akcja po rozstaniu mogła być chociaż trochę dłuższa
OdpowiedzUsuńPomimo to miniaturka jest piękna!
UsuńBasiunia777
Dziękuję ❤
UsuńRzeczywiście, miniaturka może być niezrozumiała, ale to wszystko przez nie zdecydowanie Hermiony :) Choć, przyznam, mogłam napisać to trochę bardziej zrozumiale...
Nie wiem czemu, ale te fragmenty po rozstaniu najciężej mi się pisało, a niczego nie chciałam wymuszać (bo według mnie wymuszanie jest najgorszą rzeczą) i skróciłam to :) Stąd ta długość :)
Cieszę się, że pomimo to moja praca spodobała Ci się! :D
Pozdrawiam serdecznie,
Feltson
Nareszcie u Ciebie! Wspaniała miniaturka, ciekawa, porywająca. W pewnym momencie miałam łzy w oczach. Pomysł na historię również ciekawy. Masz przyjemny sposób pisania. Łatwo się czyta. Niewiele błędów, a na rozbieżność czasów nawet nie zwróciłam uwagi. :)
OdpowiedzUsuńJestem w trakcie "Zenitu skrajnych uczuć", które także bardzo mi się podoba. Jednak więcej na ten temat powiem kiedy będę już na bieżąco.
Oby tak dalej! :D
Pozdrawiam,
VikiWiktoria
Cieszę się, że podoba Ci się! ❤
UsuńRównież pozdrawiam,
Feltson
Hej, hej ;)
OdpowiedzUsuńOstatnio naszła mnie ochota na poczytanie jakiś historii i tak się złożyło, że postanowiłam zajrzeć do Ciebie ;).
Miniaturka bardzo fajna; taka w sam raz na oderwanie się od świata zewnętrznego i odpoczęcie i zrelaksowanie się przy niej :)
Czytając, postawa Hermiony bardzo przypominałam mi postawę kobiety, która dąży do autodestrukcji. Przede wszystkim trwała w związku, który ją przytłaczał, dodatkowo wykańczająca praca i zero życia towarzyskiego... Dobrze, że w końcu z tym skończyła.
Oczywiście rozumiem zamysł, itp., i - nie zrozum mnie źle - kocham dramione, ale mam wrażenie, że najlepszym końcem dla miniaturki o takiej a nie innej treści byłaby końcówka, w której Hermiona jednak na stałe odchodzi od Draco. Nie wspominając już o tym, że nie powinna była mu wybaczać zdrady!
Mimo to miniaturka całkiem mi się podobała i na pewno zajrzę jeszcze do pozostałych Twoich tekstów ;)
Pozdrawiam,
Charlotte Petrova