Zenit skrajnych uczuć
Rozdział 1: Konsekwencje kolejnego kawału George'a Weasleya
Stała
na Błoniach Hogwartu w pięknej, jasnoróżowej sukience. Delikatny wiatr
bawił się materiałem, a ona patrzyła w górę. Dzięki zachodzącemu słońcu kłęby
chmur w dziwnych kształtach przybrały pomarańczowy kolor. Nagle poczuła czyjeś
dłonie na swojej talii. Zamknęła oczy i głęboko wciągnęła powietrze nosem.
– To
ty… – stwierdziła, poznając go po zapachu perfum.
– Tak,
to ja – usłyszała głos, którego tak unikała.
– Odejdź
– szepnęła, gdy poczuła pierwszą samotną łzę na policzku. – Odejdź, jak
przedtem.
– Nie
mogę… I nie chcę.
Nie
odpowiedziała. Zachowywała się, jakby nadal była sama. Mało już wylała łez?
Ranił ją wiele razy, a ona zawsze mu wybaczała, choć nie powinna. Miłość za
każdym razem zwyciężała i tylko dlatego dawała im kolejne sposobności na bycie
razem.
–
Ostatnia szansa, o nic więcej nie proszę. Spójrz. – Otworzyła oczy na jego
polecenie. Chmury ułożyły się w znak wieczności. – To chyba dobrze wró…
– Aaaa! –
Tym razem otworzyła swoje prawdziwe oczy. Sen, to był tylko sen. Cóż, to było
zbyt piękne i romantyczne, by było prawdziwe. Takie rzeczy nie dzieją się
naprawdę, co nie oznaczało, że marzenie senne nie było przyjemne.
– Co się
drzesz? – zwróciła swój zachrypnięty głos do niezwykle wrednej osoby potocznie
zwanej Ginny, która właśnie się ubierała. – Uspokój się – mruknęła, przytulając
poduszkę.
– Lepiej
się zbieraj, bo... – Efektownie przerwała, by spojrzeć na zegarek. – ...za
sześć minut odjeżdża Hogwart Ekspres. CHŁOPAKI, WSTAWAĆ, UBIERAĆ SIĘ, MIGIEM! –
krzyczała panna Weasley. W tym czasie Hermiona zaczęła się ubierać, nie
patrząc, co zakłada. Przekleństwa z sąsiedniego pokoju uświadomiły jej, że
Harry i Ron też już nie śpią.
Gdy
zostały im zaledwie cztery cenne minuty, czworo nastolatków wybiegło z dwóch
pokoi w tym samym czasie. Kufry, które trzymali w rękach, uniemożliwiały im
szybkie ewakuowanie się z Nory. Przepychali się na schodach, by przy drzwiach
wyjściowych minąć zdziwioną panią Weasley. Na jej twarzy było wymalowane nieme
pytanie „Co się tu dzieje?”, na które, niestety, nie otrzymała odpowiedzi.
Zrozumiała sytuację dopiero, gdy spojrzała na zegarek.
– Trzy
minuty – usłyszała głos męża.
– Dadzą
radę, zdążą – stwierdziła patrząc na czwórkę uczniów biegnących do punktu
aportacyjnego. Na samym początku była Ginny, a zaraz za nią gęsiego Hermiona,
Ron i Harry. Gdy dotarli na miejsce, za pomocą teleportacji łącznej znaleźli
się na peronie 9¾. Wpadli na kilku rodziców, ale wcale się tym nie przejęli,
tylko zaczęli przedzierać się w tłumie. Zabrakło im dziesięć metrów do celu,
gdy do ich uszu dotarł dźwięk gwizdka, a pociąg ruszył.
– Hej! –
zawołał Neville w otwartych drzwiach pojazdu, gdy zobaczył Gryfonów. –
Wrzucajcie swoje bagaże, szybko!
Nie
trzeba było im dwa razy powtarzać. Pierwsza kufra pozbyła się Ginny, a potem
Harry. Oni mieli dosyć łatwo, gdyż pociąg jechał wolno. Potem wsiadł Ron.
Wskakując do pociągu uderzył się w czoło o górną futrynę drzwi, ale nie zwrócił
na to większej uwagi, tylko pomógł Hermionie. Ona została jako ostatnia,
ponieważ najlepiej opanowała sztukę teleportacji. Gdyby nie udało jej się
wskoczyć do pojazdu, zawsze mogłaby teleportować się do Hogsmeade i stamtąd
spokojnie pójść do szkoły. Ron wciągnął ją w ostatniej chwili, gdyż peron się
skończył. Byli bardzo zdyszani, a obok nich leżały porozrzucane kufry.
– Nigdy…
więcej… – wyrzuciła z siebie Hermiona, nie mogąc unormować oddechu. –
Dzięki… Neville…
– Nie ma
sprawy – uśmiechnął się. – To ja lecę – dodał i odszedł.
Jeszcze
chwilę zostali na swoich miejscach, by choć troszkę odpocząć.
–
Chodźcie, może znajdziemy jakiś wolny przedział – Ginny przerwała ciszę. Wzięła
swój kufer i ruszyła przodem, a zaraz za nią reszta.
Uczniowie
w pierwszym wagonie odprowadzili ich dziwnymi spojrzeniami, ale ci nie
przejmowali się tym i szli dalej. W drugim wagonie do spojrzeń doszły szepty,
ale Harry i reszta ponownie to zignorowali. Jak na ironię wszystkie przedziały
były zajęte, ale powiadają, że do trzech razy sztuka. Trzeci wagon, w którym
szukali „szczęścia” miał numer siódmy, a okazał się być niezwykle pechowym. Do
spojrzeń i szeptów dołączyły chichoty, ale nastolatkowie znów pozostali wobec
tego obojętni. A przynajmniej chcieli.
– Co to
za pochód clownów? – usłyszeli i obrócili się o sto osiemdziesiąt stopni w tym
samym czasie. – A, to wy. Niewiele się pomyliłem.
Przed
nimi stał Draco Malfoy. Jego głos obudził ich skuteczniej, niż naginanie
czasoprzestrzeni, aby tylko zdążyć na pociąg. Jego wzrok wędrował po ich
ubraniach, a usta były, mimowolnie oczywiście, wykrzywione z obrzydzenia.
– Kupcie
czasem magazyn modowy, albo wynajmijcie stylistkę – mruknął z kpiną. Zdziwieni
Gryfoni spojrzeli po sobie.
– George…
– powiedzieli zgodnie.
Poprzedniego
dnia odwiedził ich wspomniany George – brat Rona. Mimo, że jego bliźniak zginął
i bardzo za nim tęsknił, zachowywał się jak dawniej. Żartował czasem, że jeśli
chce się spotkać Fredem, to idzie do lustra. Aby uczcić śmierć swojego brata,
pracował całe wakacje nad projektami wymyślonymi przez jego bliźniaka oraz
częściej robił kawały. Jego ostatnimi ofiarami byli Hermiona, Harry, Ron oraz
Ginny. Jak już wiadomo, odwiedził ich poprzedniego dnia, gdy się pakowali.
Mimo, że w pokojach mieli duży bałagan, to on zrobił im jeszcze większy – ba,
wyłączył im budziki, jak szybko się domyślili i wymieszał im wszystkie ubrania.
Ich
wygląd był obrazem nędzy i rozpaczy w podwójnym zestawie. Musieli przyznać
Malfoyowi rację – rzeczywiście wyglądali, jakby właśnie wybiegli z cyrku.
Ginny, która stała za swoimi starszymi przyjaciółmi, prawdopodobnie wyglądała
najnormalniej. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie rozwiane włosy i… stary
podkoszulek Charlie’ego ubrudzony smoczymi glutami. Pierwsze miejsce obroniła
czarnymi leginsami i (kiedyś) białymi trampkami. Drugie miejsce zajęła
Hermiona. Podobnie jak zwyciężczyni miała rozwiane włosy – tyle, że panna
Granger miała naturalne puszyste włosy, co skończyło się tym, że wyglądały jak
na eliksirach w szóstej klasie, kiedy jej mikstura wybuchła. Niebieska koszula
w kratę była źle zapięta, a czarna ołówkowa spódnica w połączeniu z sandałkami
wyglądała… Cóż, krótko mówiąc, wyglądała koszmarnie. Na brąz zasłużył Harry.
Też „postawił” na sandały, tyle, że wzbogacił je w zielone bawełniane skarpety.
Do tego miał na sobie jasne, przycięte spodnie i jeden z kasztanowych swetrów
Rona. Biorąc pod uwagę, że pasował na niego, ustalił, że był z czasów piątej
klasy. Za podium był Ron. Zdecydowanie zasłużył na czwarte miejsce, choć gdyby
była możliwość ocenienia go niżej, to z pewnością tak by się stało. Założył na
siebie zielony T–Shirt, który jeszcze w tamtym roku pasował jak ulał, ale wtedy
był o kilka cali niższy. Na czubku nosa znajdował się pryszcz–gigant, o którym
jeszcze nie wiedział. Na stopach miał adidasy – jeden biały, drugi niebieski.
Jednak miały wspólną cechę – pasowały tylko na lewą stopę. A spodnie… Na widok
spodni, które miał na sobie, Ginny zaczęła drgać dolna warga, a oczy, niemal
niewidocznie, zaszkliły się.
Dlatego
nie mogłem się w nie wcisnąć – pomyślał, gdy spojrzał na
ulubione jeansy siostry zdobiące jego tyłek. Zaginęły dzień temu, ale właśnie
zostały znalezione… Chciał coś powiedzieć, wytłumaczyć się, ale
wyprzedziła go rudowłosa dziewczyna.
–
Zatrzymaj je sobie, już ich nie chcę. Fuu… – skomentowała sytuację. – Było
powiedzieć, że ci się podobają, a nie mi je wykradać. Cały dzień ich szukałam…
Cały dzień! A one były w twoim pokoju! Ile moich rzeczy jeszcze pożarł twój pokój?
– Ginny,
ja ci upiorę te gacie – bronił się Ron.
– Te
gacie?! To moje ulubione jeansy! – krzyknęła, ale w porę się opanowała i
ściszyła głos, choć ton był równie groźny. – Dobrze o tym wiedziałeś. Poza tym
pranie im nie pomoże, będą obcisłe jak worek na kartofle. – Zaczerwieniła się
ze złości. Nie zwróciła uwagi na wpatrującą się w nich trójkę Ślizgonów i
dwójkę Gryfonów.
– Oj, już
nie złość się, Cegiełko – powiedział Blaise Zabini stojący za Malfoyem i puścił
do niej oczko. Bardzo lubił denerwować tą dziewczynę i zawsze mu się to udawało.
– To ja
pójdę znaleźć jakiś wolny przedział – mruknęła do przyjaciół, chcąc jak
najszybciej odejść z tego miejsca, gdzie mogłaby zamordować dwóch osobników
płci męskiej. Wyszła z przedziału, taszcząc swój kufer i w myślach licząc, aby
się odstresować.
Gdy
zniknęła z pola widzenia, zapadła cisza tak gęsta, że można by ją pokroić nożem
w kostkę i podać na kolację w Wielkiej Sali z dodatkiem ostrego sosu. Pansy,
której intuicja podpowiadała, że to cisza przed burzą, złapała blondyna za bark
i delikatnie pociągnęła go to tyłu (a przynajmniej próbowała to zrobić).
– Co za
przedstawienie. Krytycy byliby zachwyceni tą sztuką – zakpił Malfoy. –
Zszokowało by ich tylko, że aktorami była czwórka niedorobionych clownów,
zwanych potocznie Gryfonami. A ten dziki skok Granger… Żałuję tylko, że tego
nie uchwyciłem. Zrobiłbym setki kopii i sprzedawał za sykla. Zrobiłbym interes
życia – śmiał się w najlepsze.
– Bardzo
śmieszne, Malfoy. Czyżby żart ci się wyostrzył? – zaatakowała Hermiona. Miała
dość tego gada, choć widziała go niecałe pięć minut. Zawsze, gdy ją widział,
kpił z niej, wyśmiewał ją i wyzywał. Obiecała sobie, że jego spotka to samo.
– Tak,
ale to było już dawno. No dobra, to jakie plany macie na ten rok? W jakie
tarapaty wpadniecie? – kontynuował, ignorując Pansy, która nadal próbowała go
stamtąd odciągnąć, aby uniknąć problemów.
– Smoku,
chodź. Odbębnimy to kiedy indziej – wtrącił Zabini, lecz nikt oprócz Pansy nie
zwrócił na niego uwagi. Tylko oni widzieli nadciągające kłopoty. Dosłownie…
– Wiesz, Fretko, nie mamy konkretnych planów. Wiemy, że chciałbyś mieć takie przygody,
jak my, ale w tej chwili nie przyjmujemy rekrutów. Więc dasz nam święty spokój,
czy coś jeszcze chcesz? – Na twarzy Hermiony malował się spokój, choć zdradzały
ją oczy ciskające piorunami. Tak bardzo chciała utrzeć nosa tej Fretce i była
blisko celu.
– Edit.
Ostatnim, czego pragnę, jest bycie w paczce Naczelnych Pechowców Hogwartu.
Wyprzedziliście samego Longbottoma. Poza tym równie dobrze mógłbym od razu
kupić sobie trumnę i się do niej wpakować. Na jedno by wyszło.
– Masz
rację. Nie zdążyłbyś wyjąć różdżki, a byłbyś martwy. Dziwię się, że przeżyłeś
wojnę… Ach, zapomniałabym. Uratowaliśmy ci dwa razy ten zawszony tyłek.
– Co ty
możesz wiedzieć, Granger? Ty ani razu mi nie pomogłaś. Potter i Weasley tak,
pomogli mi i to nawet nie raz. Ale ty? Ty tylko udajesz bohaterkę! Gdzie byłaś,
gdy Potter i Weasley pomagali Wizengamotowi osądzać ludzi? Uciekłaś, jak
tchórz. – Draco nie mógł zrozumieć toku myślenia Gryfonki. Najpierw Harry
uratował go w Pokoju Życzeń, potem zrobił to Ron. Dodatkowo pomogli wielu
niewinnym śmierciożercom. Dziwnie brzmi wyrażenie „niewinni śmierciożercy”, ale
tacy istnieli. Niektórzy składali przysięgę pod działaniem Imperiusa. Do
tej grupy należał między innymi Draco i Teodor Nott, choć tych czarodziei było
więcej. Nie wiedział, że Granger była głównym pomysłodawcą „Drugiej szansy”.
– Ja
nigdy nie uciekam. Pewnie nie uwierzysz, ale szukałam moich rodziców, którym
usunęłam pamięć, by ich chronić – mówiła z ironią. – I nie uwierzysz przed kim.
Przed śmierciożercami! – Malfoy doskonale wiedział, o czym mówiła. Prorok
Codzienny niechcący dowiedział się o dramacie Hermiony i cały aż huczał o żalu,
który przeżywała dziewczyna. Było to na kilka dni po tym, jak wyjechała. – Ale
co ty możesz wiedzieć, Malfoy? Ty byłeś bezpieczny, siedziałeś w
domu. W tym czasie my uciekaliśmy przed wszystkimi, koczowaliśmy w lesie całą
zimę, mieszkając w namiocie, okradliśmy Umbrigde, włamaliśmy się do Gringotta,
chłopcy nurkowali zimą w jeziorze skutym lodem, by wyciągnąć miecz Godryka
Gryffindora, stoczyliśmy walkę w twoim domu, głodowaliśmy tak długo, że do tej
pory możemy liczyć sobie żebra – powiedziała na jednym wydechu. – Jeśli
myślałeś, że horkruksy mieliśmy podane na tacy, to bardzo się pomy…
– Dosyć,
panno Granger – odezwała się Minerva McGonagall, która słuchała kłótni od
momentu, w którym Zabini chciał ją zakończyć. – Mam dość waszych wszystkich
bezsensownych kłótni. Jak są jakieś sprzeczki, to tylko miedzy wami. Chodźcie
za mną.
Dyrektor
ruszyła przodem, a za nią bardzo niechętnie kłótliwa szóstka. A raczej dwójka i
ich przyjaciele. Wiedzieli, że McGonagall zrobi im kazanie w wagonie numer
jeden – tym dla nauczycieli. Ale jak na razie musieli przejść przez sześć
wagonów po brzegi wypełnionych uczniami – w tym stroju.
– Jak
zwykle wzbudzamy sensację… Przysięgam, że już zawsze będę sprzątał swój pokój.
A tym bardziej po wizycie George’a – mruczał pod nosem Ron.
– A ja ci
będę pomagał. Że też nie sprawdziliśmy, jakiego figla spłatał nam tym razem –
zauważył Harry.
– Może
dlatego, że myśleliśmy, że dorósł, podczas gdy zachowuje się gorzej, niż
dzieciak – rzekła Hermiona.
Westchnęli
głośno. Byli bałaganiarzami i nie lubili w sobie tej cechy. A George skorzystał
z tego i trzeba podkreślić, że zrobił to bardzo umiejętnie. W drodze do
przedziału nauczycielskiego Hermiona wymieniała złośliwe spojrzenia z Malfoyem.
Mimo, że na wojnie pomógł im raz, gdy zostali schwytani, to i tak nie była mu
za to wdzięczna, gdyż jego kłamstwo na nic się nie zdało. Dziewczyna nadal
nienawidziła go tak, jak przedtem.
Kiedy
dotarli do właściwego przedziału, wszyscy bez słowa usiedli. Twarz profesor
McGonagall nie wyrażała żadnych emocji. Po prostu patrzyła na uczniów, jakby
telepatycznie się z nimi kłóciła lub w głowie układała przemowę. Było tak
cicho, że uczniowie niemal słyszeli bicie swoich serc.
– Macie
mi coś do powiedzenia? – spytała spokojnie kobieta.
W
odpowiedzi Hermiona popatrzyła za okno, Ron oglądał swoje dwa lewe adidasy, a
Harry jedynie zamyślił się (lub takiego udawał). Natomiast Ślizgoni odważnie
patrzyli na nauczycielkę, mając nadzieję, że to im pomoże.
– Już się
nie kłócicie? – Wyczarowała sobie czerwony fotel, pasujący do siedzeń w
przedziale. Przedział nie różnił się od uczniowskiego praktycznie
niczym. No, może siedzenia były wygodniejsze, ale to szczegół. – No i co ja mam
z wami zrobić? – spytała, pochylając się do przodu. – Przecież jesteście
dobrymi dziećmi. Ach, no tak, przepraszam. Już nie jesteście dziećmi. Jednak…
czy nie zauważyliście, że nienawiść między Slytherinem, a Gryffindorem
ogranicza się do was? Uczniowie zaczęli się tolerować, ale wy nie… Inni
profesorowie też narzekają na waszą relację. Wszyscy mamy dość waszych kłótni.
I choć tego nie widzicie, to jesteście do siebie bardzo podobni – przerwała na
chwilkę. – Nie dam wam szlabanu, ani nie odejmę wam punktów, ale… Do końca
podróży będziecie razem. Mam nadzieję, że choć trochę się poznacie i przy tym
zaczniecie się chociaż tolerować.
I zanim
zdążyli zaprotestować, lub poprosić o szlaban, profesor McGonagall machnęła
różdżką i znaleźli się w trzech przedziałach.
.*.*.*.*.
– Aaa…! –
krzyknęły dziewczyny, gdy uświadomiły sobie, że są w innym przedziale, w
dodatku same. Pansy pospiesznie podbiegła do drzwi i chwyciła za klamkę. Nic
się nie stało, więc chciała rzucić jakiekolwiek zaklęcie, by otworzyć drzwi.
– To bez
sensu – mruknęła Hermiona. – Nie przechytrzysz McGonagall. Zabezpieczyła je,
więc ich nie otworzysz. – Ślizgonka nie zareagowała na słowa szatynki. Wyjęła
różdżkę i nim Hermiona zdążyła cokolwiek zrobić, rzuciła na nią dwa niewerbalne
zaklęcia.
– Teraz o
niebo lepiej – pochwaliła się i z uśmiechem usiadła na fotelu po turecku.
Przypominała w tym Lunę Lovegood. Natomiast Gryfonka spojrzała na siebie. Jej
koszula była teraz dobrze zapięta, a czarna spódnica aktualnie była leginsami.
Z oczami jak galeony podniosła wzrok.
–
Dziękuję – wyjąkała w ciężkim szoku.
– Nie ma
sprawy! Pansy – powiedziała i wyciągnęła dłoń do koleżanki siedzącej
naprzeciwko, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
–
Hermiona – odpowiedziała Granger, otwierając szerzej oczy, o ile to było
możliwe. Niepewnie uścisnęła wyciągniętą dłoń. – Wybacz, że pytam, ale to
prawda, czy sen?
Pansy
zaśmiała się. Szczerze mówiąc, to spodziewała się takiej reakcji:
niedowierzanie; szok; niepewność, czy to prawda; zakłopotanie. Ludzie byli tacy
przewidywalni! Oczywiście, że nie wszyscy, ale zdecydowana większość tak.
– Hmmm…
Obawiam się, że to prawda.
– Aha…
Przepraszam, jeszcze pół godziny temu smacznie spałam. No, a potem wszystkie te
wydarzenia… Czuję się jak w niskobudżetowej komedii.
– Nie ma
sprawy – oznajmiła brunetka. – Merlinie, już drugi raz to mówię – zauważyła. –
Dobra, nieważne. Chciałam cię przeprosić – przerwała na chwilę. – Tak, to
prawda, nie musisz pytać. I tak, to za te siedem lat naszych kłótni. Możesz mi
wierzyć lub nie, ale to dla nas też nie było łatwe. Zrozumiem, jeśli…
–
Przepraszam. Wiesz, że to nie tylko wy nas obrażaliście. I… nikogo o nic nie
obwiniam i nie będę. Cudze wybory to nie moja sprawa. – Pansy doskonale
wiedziała, co chodzi Gryfonce.
– To może
lepiej się poznamy? Co ty na to? – spytała Ślizgonka z uśmiechem. Hermiona
dziwnie się czuła rozmawiając z kimś, z kim kłóciła się jeszcze kilka minut
temu. Nie, błąd. Kłóciła się z Malfoyem, a Pansy zażenowana jego zachowaniem
próbowała go odciągnąć. Że też nie zwróciła na to uwagi wcześniej… – Zrozumiem,
jeśli wciąż masz uprzedzenia, mogę zacząć.
– Jeśli
chcesz, to proszę.
– Dobrze.
No więc, jestem Pansy, co już pewnie wiesz, ale wszyscy mówią na mnie Dygotka,
choć tego nie lubię. Tiara Przydziału chciała mnie przydzielić
do Gryffindoru lub Ravenclawu, ale na moją prośbę wysłała mnie
do Slytherinu. Od zawsze przyjaźnię się ze Smokiem i Diabłem. Znaczy,
z Draco i Blaisem. Miałam dwóch chłopaków, choć reszta
szkoły twierdzi, że było ich co najmniej dwudziestu. – Zawstydzona lub
zażenowana spuściła wzrok, ale szybko znów popatrzyła na Hermionę. Te
wszystkie plotki o tym, że dziewczyna miała wielu chłopaków były wyssane z
palca. A najprawdopodobniej z palca samej Tracey Davids. – Nienawidzę
się malować, nienawidziłam udawania głupiej i tego, że grałam zakochaną
w Draco. Zamknij buzię – powiedziała uprzejmie i uśmiechnęła się szeroko.
– To był element gry, ale i tak bardzo tego nie lubiłam. Może kiedyś ci o tym
opowiem. No więc dalej… Moim ulubionym przedmiotem są eliksiry i numerologia.
Jestem mózgiem naszej paczki, bo jako jedyna mam za knuta rozumu i
inteligencji. I zawsze chciałam cię poznać.
Zapadła
krótka cisza. Hermiona, mimo uwagi Pansy, nie zamknęła ust. Miała wrażenie, że
cała ta chora sytuacja to wymysł jej wyobraźni.
–
Chciałaś mnie poznać? – wydukała.
– Tak. W
gruncie rzeczy zawsze chciałam wiedzieć czemu się nienawidzimy. Draco kazał mi
się z wami kłócić, więc tak robiłam. Przepraszam, nie powinnam ci tego mówić...
– Aha, a
mogę mieć jeszcze jedno pytanie? – Ślizgonka dała jej nieme pozwolenie, więc kontynuowała.
– Dlaczego Dygotka?
– No… –
Pansy ukrywała rozbawienie. – Nie takiego pytania się spodziewałam, ale z
chęcią ci na nie odpowiem. Otóż, każdy potomek mojej rodziny miał paskudną
chorobę. Była ona zapoczątkowana klątwą rzuconą jeszcze przed wiekami. Jej
skutkiem jest mimowolne trzęsienie się ciała. Czarodzieje nie znali lekarstw na
tą chorobę, więc mój prapraprapraprapradziadek, Synylius, poszedł do
mugolskiego uzdrowiciela…
– Lekarza
– poprawiła ją odruchowo Hermiona.
–…lekarza.
Ale on też pierwszy raz spotkał się z czymś takim. Tak więc wynaleziono nową
chorobę, tak zwanego Parkinsona. Wiesz, od nazwiska prapraprapraprapradziadka.
I stąd ksywka. Ja mam to szczęście, że nie choruję na to, bo… A, nie, nieważne.
– Wow.
Pomysłowy pseudonim, muszę to przyznać. Masz sporo tajemnic – zauważyła,
ściągając brwi, jednak szybko wróciła do poprzedniego stanu. – Dobrze, teraz
moja kolej. Jestem Hermiona i nie mam ksywki. Tiara chciała mnie przydzielić do
Ravenclawu, ale uznała, że mam więcej odwagi, niż rozumu. Z Harrym i Ronem
przyjaźnię się od odwiedzin trolla w pierwszej klasie, kiedy mnie uratowali.
Nienawidzę Wróżbiarstwa i moich włosów. Kocham książki, muzykę, transmutację i
od pewnego czasu Quidditcha. Tak jak ty, jestem mózgiem naszej paczki. Wszyscy
twierdzą, że wojna mnie zmieniła i sama też to odczuwam. A właściwie, to po co
ci to powiedziałam? – zapytała samą siebie. Dziwnie się czuła normalnie
rozmawiając z Parkinson. Zauważyła także, że ich dialog był zupełnie
nienaturalny. Może to przez przesadne bycie miłym?
Pansy
wzruszyła ramionami w odpowiedzi na jej pytanie.
.*.*.*.
– Aaa! –
krzyknął Ron, gdy uświadomił sobie, że jest w innym przedziale, w dodatku z
Zabinim. Pospiesznie podbiegł do drzwi i chwycił klamkę. Nic się nie stało,
więc jego dłoń powędrowała do tylnej kieszeni spodni. Zwykle trzymał tam
różdżkę, ale teraz jej tam nie było. W akcie desperacji zaczął walić pięściami
w drzwi. Nie odniosło to większego, a wręcz żadnego, skutku. Poddając się,
oparł się o wyjście.
– Co taki
strachliwy jesteś, Weasley? Przecież nie gryzę… – odezwał się Diabeł,
zniesmaczony zachowaniem rudego. Gdy zauważył, że ten trochę się rozluźnił,
dodał pospiesznie z dwuznacznym uśmiechem. – Ja łykam w całości.
Reakcja
była niemal natychmiastowa. Weasley zaczął kopać w drzwi i krzyczeć: „RATUNKU,
ZAMKNĘLI MNIE TU Z PSYCHOPATĄ!”. Zabini w ogóle się tym nie przejął, tylko
zaczął się śmiać. Może Ron się nie bał, ale nie chciał jechać całą drogę w
jednym przedziale z NIM.
– Och,
zamknij się, Weasley. Migreny dostanę. Piszczysz gorzej niż dziewczynka. Albo
jak Astoria w szale zakupów – powiedział, a Ron pobladł. Zniżył swój głos do
konspiracyjnego szeptu: – Nigdy nie umawiaj się z nią na randkę, bo i tak
wylądujesz w centrum handlowym, lub w ciuchowym na Pokątnej.
Ron
usiadł jak poprzednio, czyli naprzeciwko Ślizgona. Czuł się niekomfortowo w
swoim stroju, ale też nie zamierzał się przy nim przebierać. Gdyby nie
zapomniał różdżki (i Świstoświnki też) to byłoby coś innego. Mógłby
wysłać list, aby mama przysłała mu różdżkę.
Sytuacja
nie była ciekawa. Duma i honor nie pozwalały mu na poproszenie kolegi o pomoc.
Trudno, będzie musiał przeżyć. Tak więc zrezygnował ze zmiany ubrań. Aby
schować swoje upokorzenie sięgnął do kufra po książkę. Wyjął pierwszą lepszą i
trafił na „Quidittch na wieki”. Otworzył lekturę i udał, że czyta. Nie widział
ironicznego uśmiechu Zabiniego, więc myślał, że ten dał mu spokój.
– Ech,
Weasley, jesteś durniejszy niż myślałem. Albo Pomyluna nauczyła cię czytać do
góry nogami, albo ukrywasz wstyd. – Odebrał mu książkę i wtedy kontynuował. –
Jednak wstyd. Jesteś bardziej czerwony niż herb Gryffindoru. Znaj moją łaskę i
się przebieraj. – Odwrócił się, a Ron skorzystał z tej szansy. – Uwierz mi,
wolałbym, żeby inny rudzielec siedział tu w tych jeansach. No, ale skoro mam
cię w zastępstwie, to nie chcę czuć się jak w psychiatryku.
Ron
zaczerwienił się jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe. Właśnie tak
reagowało jego ciało, gdy był zły. Nietety nie mógł tego zmienić. Mruknął tylko
„już” i znowu usiadł na swoim miejscu. W czarnych spodniach, zwykłej białej
bluzce i białych adidasach czuł się o wiele lepiej.
– No,
Weasley, wyglądasz jak człowiek. Tylko ten T–Shirt na tobie wisi.
– A, to
przez te uczty na wojnie. Przecież w lesie jest tyle do jedzenia! Codziennie
jedliśmy obiad z siedmiu dań… – odparł ironicznie Gryfon.
– Ironia
ci nie wychodzi.
– Daruj
sobie.
– Ja
chciałem być miły, a ty mi nie dajesz. Wolę twoją siostrę – udał obrażonego.
Raz, dwa,
trzy, nic mu nie zrobisz. Cztery, pięć, sześć, ignoruj go. Siedem, osiem,
dziewięć, Hermiona miała rację, że to działa. Dziesięć – w
myślach uspokoił się i zapewnił spokój do końca podróży. W duchu żałował, że
wyszedł na głupka przy Ślizgonie.
.*.*.
W trzecim
przedziale panowała idealna cisza. Mimo, że i Draco, i Harry nagle znaleźli się
w innym przedziale, nie wystraszyli się – Malfoy spokojnie wstał i podszedł do
drzwi. Chwycił klamkę, ale nic się nie stało. Wyciągnął różdżkę i spróbował
Alohomory. Nie poskutkowało. Harry tylko siedział i patrząc za okno wyraził
swoje zainteresowanie tą sytuacją, natomiast Draco nadal próbował się wydostać,
mimo zabezpieczeń dyrektor McGonagall. Spróbował jeszcze kilku zaklęć, które
niewiele dały. Pod wpływem chwili oddalił się na krok i kopnął w drzwi. Te,
dzięki dużej sile, wyleciały z zawiasów. Zadowolony i uśmiechnięty blondyn
spróbował wyjść, ale odbił się od niewidzialnej barierki. Wtedy się poddał i
idąc w ślady Harry’ego, gapił się w okno do końca podróży, nie zwracając uwagi
na popsute drzwi, które ledwo trzymały się w zawiasach.
.*.
Wielka
Sala nic się nie zmieniła. Niemal wszystko było takie same – od ustawienia
stołów, po zaczarowany sufit, a nawet świeczki. Mimo to, Hermiona wciąż miała
wrażenie, że coś się zmieniło – i tu wcale nie chodziło o uczniów. Z walczących
adeptów, będących na siódmym roku zginęło dziesięć osób – najwięcej z
Hufflepuffu, który okazał się być bardzo walecznym domem. Z Gryffindoru
brakowało tylko jednej osoby – Cormaca McLaggena.
– Nie
macie wrażenia, że coś się zmieniło? – powiedziała Hermiona, siadając na ławce
obok Ginny.
– Nie –
odpowiedziała rudowłosa. – Gdzie wy byliście? Czekałam na was z Luną i Nevillem.
Trójka
Gryfonów spojrzała po sobie. Krótko opowiedzieli, o tym, co się im przydarzyło
i o zajściach w przedziałach.
– Serio?
Parkinson była miła? Pewnie coś knuje – stwierdziła Ginny.
– Nie
wydaje mi się – rzekła szatynka. – Niby co chciałaby tym uzyskać?
To był
koniec ich rozmowy, gdyż profesor Flitwick – nowy wicedyrektor – wprowadził
pierwszorocznych. W tym roku było ich zaskakująco dużo. Hermiona domyśliła się,
że połowa z nich powtarza klasę, a druga połowa dopiero zaczyna edukację. I nie
pomyliła się. Pierwszoroczni rozdzielili się na dwie grupy, gdy już dotarli do
stołka z Tiarą Przydziału. Potem zaczęła się Ceremonia Przydziału. Zaskakująco
dużo dzieci trafiło do Gryffindoru i Ravenclawu, najmniej do Slytherinu.
Następnie dyrektor McGonagall przedstawiła nowego nauczyciela – profesora
Spencera, który miał uczyć Obrony Przed Czarną Magią. Oznajmiła także, że nową
opiekunką Gryffindoru jest profesor Vector. Gdy uczta się skończyła, Hermiona i
Dean Thomas, który także został prefektem, odprowadzili uczniów do Pokoju
Wspólnego.
___________________
Witajcie!
To mój
pierwszy rozdział. Jestem z siebie bardzo dumna, że miałam odwagę zaprezentować
swoją twórczość przed wami. Mam nadzieję, że spodobał wam się i zostaniecie ze
mną na dłużej.
Bardzo
proszę was o komentarze. To jest ważne dla każdej młodej autorki i nie jestem
wyjątkiem. Konstruktywna krytyka także jest mile widziana.
Do
następnego razu!
Feltson
Ps.
Przepraszam za błędy i wygląd bloga – tym drugim zamierzam się zająć w
najbliższym czasie.
Jejciu *.* bardzo podoba mi sie twoj blog i napewno zostane z toba jeszcze dlugooooo :)))
OdpowiedzUsuńKiedy nastepny rozdzial????
Pozdrawiam i zycze weny :******
Bardzo dziękuję za opinię <3 Nawet nie wiesz, jakiego mam banana na twarzy :D
UsuńRozdział powinien pojawić się we wtorek lub środę - wszystko zależy od czasu, jaki zajmie mi pisanie.
Dzięki za wenę :)
Pozdrawiam, Feltson
Droga Feltson!
UsuńPierwszym co rzuciło mi się w oczy było twoje niezwykłe poczucie humoru, zaprezentowane w tym rozdziale. Kawał George'a był genialny! I Ron w dwóch lewych butach! Uśmiałam się strasznie, czytając ten post. Dodatkowo, spodobała mi się postawa Pansy, bo lubię opowiadania, w których jest mądra i miła. Zabini taki jak powinien być, ironiczny i zabawny, za co masz kolejnego plusa! Podobało mi się również to, że Draco i Harry nie wyzywali się gdy tylko trafili do jednego przedziału.
Życzę Ci dużo weny i idę czytać resztę rozdziałów :)
Pozdrawiam,
Clarence
http://gdy-wstanie-swit-dramione.blogspot.com
Dziękuję za wenę i pozytywny komentarz <3
UsuńAż czuję, jak się rozpływam :D
Feltson
Hej :) Właśnie wpadłam na twojego bloga i muszę przyzna, że bardzo mi się podoba. Mam nadzieje, że reszta rozdziałów też jest tak dobra jak ten :) Jak na razie zostaje z tobą na dużej. Pozdrawiam i życzę weny :*
OdpowiedzUsuń~Rossie
Dziękuję, miłego czytania ;)
UsuńFeltson
Że oni się nie pozabijali! Ja się spodziewałam krwi i wydzierabja flaków! I tego, że Herm będzie zamknięta w przedziale z Draco, ale wtedy któreś z nich by witało Hogwart, wąchając kwiatki od spodu...
OdpowiedzUsuńVipera
Dzięki <3
UsuńTeż ich podziwiam, że się nie pozabijali :D
Przypełzłam wreszcie :) Bardzo ciekawa fabuła, bardzo podoba i się twój sposób pisania. Wyczuwam moje kochane, fanficowe Blinny (chociaż Ginny z książki i filmu nie lubię), oraz tego zabawnego Diabełka, który tak bardzo mnie oczarował w dwóch światach :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Dzięki <3
UsuńZ Blinny pudło... :P
Pozdrawiam,
Feltson
Kocham, kocham, kocham *o*
OdpowiedzUsuńHermionę, Draco i tego bloga :p pisz dalej ^^
Dzięki :D
UsuńBardzo fajowe piszesz, ale jak już chcesz konstruktywnej krytyki to trochę chaotycznie piszesz. (Też mam ten problem xD) mianowicie, akcja dzieje się trochę zbyt szybko. Ale i tak jest super! Czytam dalej. :3
OdpowiedzUsuńDzięki <3
UsuńWezmę te rady do serca :)
Pozdrawiam,
Feltson